Изменить стиль страницы

– Dość często. Lepiej mieć więcej informacji niż mniej. – Przygładził posiwiałe włosy. – Przejdźmy do rzeczy, doktorze Clevenger. Jaką to historyjkę sfabrykował dla pana Billy, że uwierzył pan, iż ktoś inny mógł zabić Brooke?

Wyglądało to na zaproszenie do poznania wersji Bishopa, toteż nie mogłem się powstrzymać, by z niego nie skorzystać.

– Trudno sfabrykować blizny na plecach – rzuciłem.

Bishop uśmiechnął się i pokiwał głową.

– A więc o to chodzi. Twierdzi, że go biłem. Stara śpiewka.

– Podczas gdy pan twierdzi, że on sam się poranił.

– Z tego, że biłem go pasem, jest taka sama prawda jak z tego, że go gryzłem, kaleczyłem czy wyrwałem mu włosy z głowy. Wszystko to robił sobie sam.

– Być może. Ale jego wersja doskonale pasuje do pańskiej przeszłości.

Bishop nie musiał pytać, co znaczy ta moja uwaga. Nie owijałem sprawy w bawełnę, przekazując mu przez kierowcę, że woli bić dzieci i kobiety. Jednak chciał chyba dowiedzieć się z pierwszej ręki, co mam na myśli.

– O jakiej przeszłości pan mówi?

Nie miałem nic przeciwko temu, by zburzyć ten jego spokój.

– Chodzi mi o to, co zrobił pan swojej pierwszej żonie, Lauren. No wie pan, taki drobiazg jak złamanie zakazu zbliżania się do niej. I jeszcze oskarżenie o pobicie.

Powieka mu nie drgnęła.

– Byłem wtedy innym człowiekiem – stwierdził.

– Doprawdy?

– Po pierwsze, piłem.

Nie przypuszczałem, że się do tego przyzna, a w każdym razie nie tak otwarcie.

– Pił pan? To znaczy był pan alkoholikiem?

– Nie, po prostu piłem. „Alkoholik” brzmi, jakbym padł ofiarą jakiejś wymyślnej choroby i nie mógł się opanować. Jedzie się do kliniki Betty Ford i wszystko jest w porządku. Prawda była taka, że codziennie świadomie podejmowałem decyzję, że się upiję. Żaden program odwykowy, nieważne jak kosztowny, nic by mi nie pomógł. Musiałem przejrzeć na oczy.

Rzekoma szczerość Bishopa kłóciła się z kłamstwami, których naopowiadał Julii na temat swojej kryminalnej przeszłości.

– Czego to niby miało dotyczyć? – zapytałem sceptycznie.

– Musiałem zrozumieć, kim jestem i co złego zrobiłem.

Kiwnąłem głową, by mu pokazać, że słucham.

– Dorastałem, mając niewiele dóbr materialnych – wyznał.

– Czyli był pan biedny – uściśliłem.

Nie wykręcił się od odpowiedzi.

– Tak. Nie miałem co jeść, jeśli koniecznie chce pan wiedzieć. Nosiłem używane ubrania. Marzłem w nocy z braku ogrzewania. To doświadczenie prześladowało mnie bardzo długo. Może zabrzmi to żałośnie, ale wstydziłem się tego, kim jestem. Wzbudzało to we mnie wściekłość. Nienawiść. Jako dzieciak tłumiłem te uczucia. A potem pojechałem do Wietnamu i otrzymałem carte blanche na okazywanie tych wszystkich kłębiących się we mnie negatywnych emocji. – Zacisnął wargi, wziął głęboki oddech i znów spojrzał za okno. – Robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny. – Z powrotem popatrzył na mnie. – Długo próbowałem zatrzeć te wspomnienia gorzałą. Straciłem nad sobą kontrolę. A moja żona, Lauren, znalazła się na linii ognia. Dzięki Bogu, że dziś jesteśmy przyjaciółmi. Nie wiem dlaczego. Nie zasłużyłem na to.

Nie potrafiłem odgadnąć, czy Bishop jest ze mną szczery, czy też bawi się w kotka i myszkę. To, co powiedział, zabrzmiało szczerze, ale nie widziałem powodu, dlaczego Julia miałaby kłamać, że on bije Billy’ego.

– Dziękuję – powiedziałem. – Dało mi to lepszy wgląd w całą sprawę. Mało kto potrafi tak mówić o sobie.

– Przez długi czas ja też nie potrafiłem. Trzeba się przemóc, żeby się otworzyć.

Ostatnie zdanie chybiło celu, zabrzmiało pusto i fałszywie. Myślę, że Bishop o tym wiedział. Instynktownie czułem, że chce mi się przedstawić w sposób, jaki jego zdaniem spodobałby się psychiatrze.

– Skoro mówimy ze sobą szczerze, pozwoli pan, że opowiem panu coś o sobie.

Przechylił lekko głowę, dając mi znać, że jest gotowy słuchać. Nawet ten ruch sprawił na mnie wrażenie wyreżyserowanego.

– Mam jeden prawdziwy talent. To właśnie za niego ludzie, mi płacą.

– Co to takiego? – zapytał.

– Jestem kopaczem.

– Kopaczem?

– Owszem. Tak długo ryję, aż dokopię się do prawdy. – Musiałem mu to powiedzieć głośno i wyraźnie: nie mam zamiaru przerywać swojego dochodzenia.

– W takim razie, choć w innej sytuacji bardzo bym sobie cenił pańską nieustępliwość, to w świetle decyzji, że Billy nie przyzna się do winy, zamiast występować o uznanie go za niepoczytalnego, uważam pańskie dalsze usługi za zbędne.

– Dla kogo? – zapytałem.

– Dla naszej rodziny.

To stanowisko można było zakwestionować, zważywszy na to, że Billy, a także Tess, również należeli do rodziny, ale miałem w zanadrzu prostszy argument.

– W tym wypadku to nie rodzina jest moim klientem, ale policja Nantucket.

– Przykro mi zatem, jeśli przedstawili panu tę sprawę tak, że mógł pan odnieść wrażenie, iż będzie to długa i absorbująca praca. Zrekompensuję panu zawiedzione oczekiwania. Z przyjemnością zapłacę za miesiąc pańskiej pracy. Albo za dwa – tyle, ile uzna pan za godziwe wynagrodzenie.

Bishop najwyraźniej uważał, że on i tutejsza policja to jedno i to samo. Wyraźnie też chciał się mnie pozbyć. Pragnął tego tak bardzo, że gotów był mi zapłacić. Zaciekawiło mnie ile.

– Dwa miesiące pracy w pełnym wymiarze godzin to daje pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– To duża suma – zauważył Bishop.

– Za duża dla pana?

– Tego nie powiedziałem. Jeśli spodziewał się pan dwóch miesięcy pracy, to powinien pan otrzymać stosowną rekompensatę. Wydam odpowiednie dyspozycje. – Podniósł rękę. – Jeden warunek: nie będzie się pan więcej kontaktował z Julią.

Czyżbym się pomylił? Może dawał mi łapówkę, bym się trzymał z dala od jego żony, a nie po to, bym się przestał zajmować sprawą Billy’ego. Tak czy owak, należało przerwać tę farsę. Wstałem.

– Nic z tego – oświadczyłem.

Twarz Bishopa stężała.

– Przecież przystałem na pańską cenę.

– Rzecz w tym, że gdy raz zacznę drążyć, nie mogę przestać. Za żadną cenę. To coś takiego jak pańskie picie.

Albo twoje - wtrącił się mój wewnętrzny głos.

– Radzę panu to przemyśleć.

Kiwnąłem głową.

– Dziękuję, że poświęcił mi pan czas. Sam trafię do wyjścia.

Ruszyłem ku drzwiom.

– Daję panu ostatnią szansę! – zawołał do mnie. Jego głos zmienił się dramatycznie. Stał się jakiś mechaniczny. Nie znać po nim było, że Bishop chce dotrzeć do rozmówcy i przekonać go.

Ponownie zatrzymałem się przed obrazami przedstawiającymi konie Bishopa.

– Jakim cudem ktoś tak wrażliwy i szczery jak pan mógł nie pokochać tych zwierząt? – rzuciłem. – To wydaje się nieludzkie.

– Gdyby był pan notowany na giełdzie, już bym sprzedawał pańskie akcje.

Wyszedłem z biura.

Claire Buckely dogoniła mnie, zanim doszedłem do drzwi frontowych.

– Mam nadzieję, że otrzymałeś odpowiedzi na swoje pytania – stwierdziła.

– Na niektóre – odrzekłem.

– Może ja mogłabym ci w czymś pomóc?

Zwolniłem kroku. Postanowiłem zasiać jeszcze większy niepokój u domowników, informując Claire, że nie wierzę w winę Billy’ego.

– Czy myślisz, że to Billy zabił Brooke? – spytałem.

Przyglądałem się jej twarzy, oczekując, że zobaczę na niej ten sam wyraz niedowierzania, jaki ujrzałem na przykład u Laury Mossberg czy Julii Bishop, którym zadałem to samo pytanie – zdający się mówić, że w ogóle nie brały pod uwagę innej możliwości.

– Myślisz, że to był Billy? – zapytałem jeszcze raz.

Wzięła głęboki oddech.

– Czy to, co powiem, zostanie między nami?

– Tak. Nikomu tego nie zdradzę.

– Nawet Winowi?

– Masz na to moje słowo.

– Muszę ci najpierw wyjaśnić, dlaczego w ogóle spadła na mnie opieka nad Tess i Brooke.

– Proszę, mów.

– Wiesz, nie planowałam, że będę pracowała jako niania na pełen etat. To się tak jakoś samo stało. Głównie pomagałam przy ozdabianiu domu, organizowaniu przyjęć i ustalaniu terminów spotkań w interesach, które Win odbywał w domu.