Изменить стиль страницы

– No i co? – zapytała Karen. Bliźniaczki stały obok, czekając na jakiś znak od ojca.

– Nic im nie jest? Czy oddadzą nam ich?

– Nie wiem – odparł Duncan zduszonym głosem, jakby brakło mu powietrza.

– Ona jest szalona, wiecie przecież. Obłąkana z nienawiści. – Powiedział to tonem rzeczowym, kontrastującym z tragizmem sytuacji.

– To potwory – powiedziała Lauren.

– Straszne potwory – dodała Karen.

Duncan poczuł jak coś w nim krzepnie, jakby olbrzymi ocean emocji zamarzał nagle pod gwałtownymi uderzeniami zimowej wichury. Spojrzał na córki zwężonymi ze wściekłości oczami. Ale ja też jestem obłąkany, pomyślał.

– Cóż, jest na to tylko jedna odpowiedź – stwierdził.

– Jaka? – zapytała Karen.

– Być jeszcze gorszym niż oni.

Megan, w straszliwym napięciu, szybko i zdecydowanie przedzierała się przez ciemności, jadąc najpierw bocznymi drogami, potem przez miasto. Czuła się, jakby znajdowała się w próżniowej kapsule, w której nie było niczego poza obrazem białego, drewnianego domu ukazującego się w wieczornym zmierzchu. Nie widziała mijanej okolicy, przejeżdżających obok samochodów, nielicznych przechodniów, opatulonych płaszczami przed zimnym wiatrem. Spieszyła na spotkanie nocy. Była zdeterminowana, i to właśnie koiło jej serce. Z bocznej ulicy wjechała na główną arterię miasta łamiąc wszelkie przepisy, jeszcze mocniej wcisnęła gaz, wreszcie dostrzegła jarzące się światła parkingu przed supermarketem. Zdążyła, było jeszcze piętnaście minut do zamknięcia.

Przez, głowę przemknęła jej dziękczynna myśl na temat sklepu Duncana. Było w tym trochę hipokryzji; kiedy go stawiano, dokuczała mu bez przerwy, złośliwie nucąc słowa piosenki: Wybrukowali raj i zbudowali parking. Teraz światła migotały ku niej zapraszająco.

Decyzję podjęła w tym samym momencie, kiedy zaczęła wycofywać się spod domu na farmie. Bała się tylko, że nie zdoła zadzwonić do Duncana i powiedzieć mu, co udało jej się odkryć i co ma zamiar zrobić. Wiedziała, że nie może z tym zwlekać. On zrozumie, kiedy mu zaprezentuje swój plan.

Megan wyszła z samochodu i szybkim krokiem udała się w kierunku sklepu. Pchnęła szerokie drzwi wejściowe zderzając się niemal z ostatnimi klientami zmierzającymi na parking i pospieszyła korytarzem stukając obcasami po gładkiej podłodze. Oddychała ciężko, jak pływak walczący z falami. Światła sklepików – nie kończącego się ciągu różnorodnych butików i salonów z odzieżą – zalewały ją, jakby ujawniając publicznie jej panikę i desperację. Muszę się opanować, przykazywała sobie. Lecz jakiś głos w jej wnętrzu podpowiadał, że powinna raczej zacząć śpiewać pieśń żałobną za swą straconą duszę. To, co zamierzam uczynić, nie jest wcale czymś złym, wmawiała sobie. Oczy manekinów wystawowych, nieruchome i bezduszne, przyglądały się, gdy przebiegała obok.

Zadała sobie pytanie, czy tak właśnie wyglądają oczy martwego człowieka, lecz natychmiast przegnała tę myśl i przyspieszyła kroku.

Kiedy dotarła do sektora z artykułami sportowymi, skonstatowała z ulgą, że poza pracownikiem liczącym utarg przy kasie, nie było w nim nikogo.

Młody człowiek spojrzał na Megan, następnie na zegar ścienny – do zamknięcia było zaledwie kilkanaście minut – po czym znowu na Megan. Kiedy wyszedł zza kasy zobaczyła, że miał na sobie dżinsy, białą koszulę, krawat, a w uchu – kolczyk. Nie wyglądał jak podejrzany typek.

Ja chyba też nie, pomyślała posępnie.

– Witam – zaczął grzecznie. – Zdążyła pani w ostatniej chwili. W czym mogę pomóc?

– Interesuje mnie sprzęt do polowania – odpowiedziała Megan starając się opanować drżenie głosu.

– Proszę bardzo – odparł sprzedawca. Zaprowadził ją w głąb sklepu, gdzie na jednej ze ścian rozmieszczona była rozmaita broń: haki z fantazyjnymi nacięciami i kolorowo pomalowane strzały, jakby wyjęte prosto z futurystycznych opowieści, a także rozmaite strzelby, karabinki, pistolety i kusze. Obok wisiały parki i spodnie myśliwskie w różnych kolorach – w ostrych, jaskrawo-pomarańczowych, i w stonowanych dla potrzeb kamuflażu. Na górnej półce znajdowały się okulary, a niżej pełen asortyment myśliwskich noży – zębate, odblaskowe, z ukrytym ostrzem itp. Wyłożonych było także parę czasopism: Field and Stream, Guns and Ammo i Soldier of Fortune. Patrząc na cały ten arsenał Megan poczuła się całkiem zagubiona. Po chwili jednak uświadomiła sobie jaka odpowiedzialność na niej spoczywa i skoncentrowała się na czekającym zadaniu.

– Jakiego dokładnie rodzaju ekwipunku myśliwskiego pani potrzebuje? – usłyszała pytanie sprzedawcy. – Ma być na prezent czy do użytku własnego?

Głęboko zaczerpnęła powietrza.

– Dla mojej rodziny – odparła.

– A więc prezent. Czy ma pani coś konkretnego na uwadze?

– Polowanie – rzuciła krótko.

– Aha, polowanie. Ale na co? – pytał sprzedawca cierpliwie, z lekkim rozbawieniem.

– Na dzikie bestie – rzekła półgłosem.

– Słucham? – Sprzedawca popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Megan zignorowała jego spojrzenie i pamięcią sięgnęła do domu w Lodi.

Wyobraziła sobie, że siedzi w mrocznym salonie, ciężkim od dymu i entuzjazmu, i przysłuchuje się dyskusji Olivii z Kwanzim i Sundiatą. Znajomość broni u obu czarnych mężczyzn była typowa dla mieszkańców murzyńskiego getta: noże i obrzyny. Wiedza Olivii była bardziej rozległa; mówiła o zasięgu i szybkości strzału, łatwo rzucała rodzajami i kalibrami. Megan przypomniała sobie, jak do grupy przyłączyła się Emily, pokazując, jak ma zamiar trzymać karabin pod swoim długim płaszczem; przed oczami stanął jej obraz Emily z karabinem w ręku. Widziała czarną lufę i brązową, drewnianą kolbę. Wzrok skierowała na ścianę z rozwieszoną bronią.

– Taki jak ten – powiedziała do sprzedawcy wskazując palcem.

– Ten raczej nie jest przeznaczony na polowania – odparł sprzedawca, patrząc na wskazaną broń. – To jest dwunastokalibrowa strzelba, w rodzaju tych, które policjanci wożą w swoich samochodach. Farmerzy używają ich na świstaki i inne szkodniki. Widzi pani, lufa jest krótsza, dużo krótsza, co ogranicza dokładność przy strzelaniu na odległość. Niektórzy używają takiej broni do ochrony domów, chociaż…

– Mogłabym zobaczyć? Sprzedawca wzruszył ramionami.

– Jasne. Myśliwi jednak na ogół wolą coś większego… Przerwał, zmrożony spojrzeniem Megan.

– Proszę, zaraz pani podam. – Wziął kluczyk i otworzył zamknięcie zabezpieczające broń. Wziął strzelbę i wręczył ją Megan.

Przez moment trzymała ją w pozycji "prezentuj broń", zastanawiając się, co z nią teraz zrobić. Próbowała przypomnieć sobie wszystko, czego się nauczyła podczas wieczorów w Lodi, za zaciągniętymi zasłonami. Chwyciła łoże poniżej lufy i pociągnęła ją mocno do tyłu, słysząc głośne kliknięcie mechanizmu oznaczające gotowość broni do strzału.

– Dobrze – pochwalił sprzedawca – tylko troszeczkę delikatniej. Nie trzeba trzaskać tak silnie. – Wziął z rąk Megan strzelbę i skierował ją na tyły sklepu. Naciśnięty spust wydał suchy trzask. – Proszę spojrzeć. Raz, dwa trzy, cztery, pięć, sześć. Teraz musi pani przeładować – o tu. – Pokazał otwór z boku magazynku.

Wzięła strzelbę i powtórzyła czynności, jakie wykonał sprzedawca. Strzelba ważyła ile trzeba, prawie tyle, ile myślała. Dotyk drewnianej kolby na ramieniu był niemal uwodzicielski. Wszystko to jednak było zwodnicze. Podczas strzału podskakiwała i wyrywała się jak dzikie zwierzę, Megan obawiała się, czy da sobie z nią radę.

Westchnęła ciężko myśląc, że musi sobie poradzić. Kładąc broń na kontuarze stwierdziła:

– Świetnie, biorę ją. I drugą taką samą.

– Chce pani dwie… – zaczął ekspedient zaskoczony, ale urwał i wzruszył ramionami. – Proszę bardzo. Jak pani sobie życzy. – Zdjął ze stelaża identyczną strzelbę. – Amunicję też?

Megan znów sięgnęła pamięcią do przeszłości. Przypomniała sobie nauki Olivii: "Musicie zawsze używać takiej samej broni jak Świnie albo lepszej. Nie możecie być niedozbrojeni".