Изменить стиль страницы

Lucy nachyliła się do Francisa, bo nagle dostrzegła przebłysk tego, do czego zmierzał.

– Mów dalej – zachęciła.

– Ale cały ten strach przysłonił coś, co powinienem zobaczyć. Peter kiwnął głową.

– Co?

– Anioł wiedział, że tej nocy ciebie tam nie będzie.

– Czytał książkę dzienną. Albo widział bijatykę. Albo słyszał, że wysłali mnie do izolatki.

– A więc sytuacja była dla niego dogodna, bo raczej nie chciał zajmować się nami dwoma naraz. Miał doskonałą okazję, żeby mnie przerazić…

– Też tak sądzę – włączyła się Lucy.

– Ale po co zabił Tancerza.

– Żeby nam pokazać, że może zrobić wszystko, co zechce. Żeby podkreślić wagę swojej wiadomości. Nie jesteśmy bezpieczni. – Francis odetchnął ciężko, bo myśl, że Tancerz zginął tylko dlatego, żeby dać im coś do zrozumienia, bardzo go wzburzyła. Nie umiał sobie wyobrazić, co pchnęło anioła do tak dramatycznego czynu, a potem, niemal w tej samej chwili, uświadomił sobie, że może jednak umie. To przeraziło go jeszcze bardziej, ale znalazł otuchę w jasnym świetle korytarza i towarzystwie Petera i Lucy. Są mądrzy i silni, pomyślał, a nie szaleni i słabi jak on, dlatego anioł postępował z nimi ostrożnie. Francis wziął głęboki wdech. – Mimo wszystko ryzykował – podjął. – Jak sądzicie, czy istniał jeszcze inny powód, dla którego anioł musiał przyjść tej nocy do tej sali?

– Inny powód?

Francis prawie się jąkał, każda myśl rozbrzmiewała w nim echem, coraz głębiej, jakby stał na skraju olbrzymiej jamy, kuszącej obietnicą zapomnienia. Na chwilę zamknął oczy i pod powiekami rozbłysła mu czerwona, niemal oślepiająca błyskawica. Nie spieszył się, starannie formułował każde słowo, bo w tej właśnie chwili zrozumiał, co takiego było w sali, czego potrzebował anioł.

– Upośledzony mężczyzna… – zaczął Francis – miał coś, co należało do anioła…

– Zakrwawiona koszula.

– Zastanawiam się…

Nie dokończył. Spojrzał na Petera, który odwrócił się do Lucy Jones. Nie musieli nic mówić. Cała trójka przecięła korytarz i wpadła do dormitorium.

Mieli szczęście: potężny mężczyzna siedział na krawędzi łóżka, gaworząc coś cicho do szmacianej lalki. W głębi sali znajdowało się kilku innych pacjentów. W większości leżeli na łóżkach, wyglądali przez okna albo wpatrywali się w sufit, zupełnie nieobecni duchem. Upośledzony spojrzał na trójkę przybyszów i uśmiechnął się. Lucy podeszła do niego, przejmując inicjatywę.

– Cześć – powiedziała. – Pamiętasz mnie? Kiwnął głową.

– To twój przyjaciel? – spytała. Znów przytaknął.

– I tutaj obaj śpicie?

Mężczyzna poklepał materac, a Lucy usiadła obok niego. Choć była wysoka, przy nim wyglądała jak karzełek. Przesunął się, robiąc jej miejsce.

– I tutaj obaj mieszkacie…

Uśmiechnął się szeroko. Przez chwilę mocno się skupiał, a potem wyjąkał:

– Mieszkam w dużym szpitalu.

Słowa wytaczały się z jego ust jak głazy. Każde było zniekształcone i twarde jak skała; Lucy pomyślała, że formowanie słów musiało być dla niego kolosalnym wysiłkiem.

– I tutaj trzymacie swoje rzeczy? – spytała. Mężczyzna znów poruszył głową w górę i w dół.

– Czy ktoś próbował ci zrobić krzywdę?

– Tak – powiedział przeciągle, jakby w ten sposób chciał wyrazić coś więcej. – Biłem się.

Lucy wzięła głęboki oddech, ale zanim zadała następne pytanie, zobaczyła, że w oczach upośledzonego wezbrały łzy.

– Biłem się – powtórzył. – Nie lubię się bić – dodał. – Mama mówi: żadnych bójek. Nigdy.

– Twoja mama jest mądra – przyznała Lucy. Nie miała żadnych wątpliwości, że mężczyzna byłby zdolny wyrządzić komuś poważną krzywdę, gdyby się nie hamował.

– Jestem za duży – wyjaśnił. - Żadnych bójek.

– Jak twój przyjaciel ma na imię? – Lucy wskazała lalkę.

– Andy.

– Ja jestem Lucy. Czy też mogę być twoim przyjacielem? Pokiwał głową i uśmiechnął się.

– Pomożesz mi w czymś?

Ściągnął brwi; Lucy pomyślała, że miał problemy ze zrozumieniem, więc dodała:

– Zgubiłam coś.

Mężczyzna chrząknął, jakby chciał powiedzieć, że też zdarzyło mu się kiedyś coś zgubić i nie lubił takich sytuacji.

– Zajrzysz dla mnie do swoich rzeczy?

Upośledzony zawahał się, wzruszył ramionami. Sięgnął pod łóżko i jedną ręką wyciągnął stamtąd zieloną, wojskową skrzynkę.

– Co? – spytał.

– Koszulę.

Ostrożnie podał jej Andy’ego, potem rozpiął zatrzask skrzynki. Lucy zauważyła, że skrzynka nie była zamknięta na klucz. Mężczyzna pokazał swój skromny dobytek. Na wierzchu leżały poskładane majtki i skarpetki, obok znajdowało się zdjęcie mężczyzny i jego matki. Fotografia miała kilka lat, była trochę pogięta i postrzępiona na krawędziach, jakby często trzymano ją w rękach. Głębiej leżały dżinsy i buty, sportowe koszule oraz trochę wytarty, ciemnozielony sweter.

Zakrwawionej koszuli nie było. Lucy spojrzała szybko na Petera, który pokręcił głową.

– Nie ma – powiedział cicho.

– Dziękuję – zwróciła się Lucy do upośledzonego. – Możesz już schować swoje rzeczy.

Mężczyzna zamknął skrzynkę i wsunął ją z powrotem pod łóżko. Lucy oddała mu lalkę.

– Masz tu jeszcze jakichś przyjaciół? – Wskazała salę. Pokręcił głową.

– Całkiem sam – mruknął.

– Ja będę twoim przyjacielem – zadeklarowała Lucy, chociaż wiedziała, że to kłamstwo. Poczuła się winna, po części za beznadzieję sytuacji upośledzonego, a po części za siebie, że tak łatwo oszukała kogoś, kto był prawie dzieckiem i kto mógł z upływem lat stawać się coraz starszy, ale nigdy mądrzejszy.

Kiedy wrócili do jej gabinetu, Lucy westchnęła.

– Cóż, wygląda na to, że powinniśmy pożegnać się z myślą o dowodach rzeczowych.

W jej głosie brzmiała gorycz porażki, ale Peter był bardziej optymistycznie nastawiony.

– Nie, nie, czegoś się dowiedzieliśmy. To, że anioł coś komuś podrzucił, a potem zadał sobie spory trud, żeby to odzyskać, daje nam pewne informacje na temat jego osobowości.

Francisowi kręciło się w głowie. Czuł, że drżą mu lekko ręce, bo wszystkie ważne myśli, które ginęły w natłoku wrażeń, teraz nabierały wyrazistości.

– Bliskość – powiedział.

– Co?

– Wybrał tego upośledzonego nie bez powodu. Wiedział, że Lucy będzie go przepytywać. Znajdował się na tyle blisko, żeby mu coś podrzucić. Upośledzony nie mógłby też mu zagrozić. Wszystko, co robi anioł, ma jakiś cel.

– Racja – przyznała Lucy. – A o czym nam to mówi? Głos Petera zabrzmiał nagle zimno.

– Że on się raczej nie ukrywa.

Francis jęknął, jakby dostał cios w pierś. Zakołysał się; Peter i Lucy spojrzeli na niego z troską. Strażak po raz pierwszy pomyślał, że to, co dla niego i Lucy było sprawdzianem inteligencji, próbą sił z przebiegłym mordercą, dla Francisa mogło być czymś o wiele trudniejszym i niebezpieczniejszym.

– On chce, żebyśmy go szukali – powiedział Francis; słowa wypływały z jego ust jak krew. – On się tym bawi.

– W takim razie musimy zakończyć tę zabawę – skwitował Peter.

Francis podniósł wzrok.

– Nie powinniśmy robić tego, czego on oczekuje. Nie wiem jak ani skąd, ale anioł wie o naszych planach.

Peter wziął głęboki oddech. Przez chwilę wszyscy troje milczeli, rozmyślając nad wnioskiem Francisa. Peter nie uważał, żeby to była właściwa chwila na przekazanie przyjaciołom ważnej informacji, a dalsza zwłoka mogła pogorszyć sytuację.

– Nie zostało mi wiele czasu – oznajmił cicho. – W ciągu kilku następnych dni zostanę stąd odesłany. Na zawsze.