Изменить стиль страницы

Odsunęła się od okna, gdyż noc stawała się przejmująco zimna. Na wieży St. Germain l'Auxerrois zegar wybił z wolna ósmą. Gdy ostatnie echo historycznego zegara ucichło w oddali, usłyszała dyskretne pukanie do drzwi.

– Proszę – zawołała bez namysłu.

Myślała, że dozorczyni przychodzi dorzucić drzewa do kominka i nie odwróciła nawet głowy. Drzwi otworzyły się cicho i usłyszała lekkie kroki na dywanie.

– Czy mogę prosić o kilka słów rozmowy, lady Blakeney? – odezwał się ostry głos.

Stłumiła krzyk zgrozy. Jak dobrze znała ten głos! Ostatni raz słyszała go, gdy Percy tak sprytnie wyśliznął się swemu prześladowcy. Spojrzała prosto w oczy najzaciętszemu wrogowi „Szkarłatnego Kwiata”.

– Chauvelin! – jęknęła.

– We własnej osobie, droga lady.

Stanął w świetle lampy, tak że jego drobna postać odbiła się wyraźnie na ciemnym tle ściany. Miał na sobie ulubione piaskowe ubranie, piękny żabot i mankiety obszyte wąską koronką.

Nie czekając na pozwolenie, z flegmą i pewnością siebie położył kapelusz i płaszcz na krześle. Następnie zwrócił się znów ku Małgorzacie i uczynił krok naprzód, ale ona podniosła rękę, jakby go chciała wstrzymać. Wzruszył ramionami i zimny uśmiech zaigrał na jego ustach.

– Czy pozwolisz usiąść? – spytał.

– Jak chcesz – odrzekła z wolna patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma, jak przestraszony ptak na jadowitego węża.

– A czy posłuchasz mnie, lady Blakeney? – ciągnął dalej, biorąc krzesło i stawiając je w ten sposób przy stole, by światło lampy pozostawało w tyle i nie padało na jego twarz.

– Czy to konieczne? – spytała Małgorzata.

– Tak – rzekł krótko – jeżeli pragniesz widzieć się i pomówić z mężem, póki nie będzie za późno.

– A zatem proszę cię, mów, a ja posłucham.

Upadła na krzesło, nie zważając na to, czy światło pada na jej twarz i czy ściągnięte rysy i łzami przyćmione oczy nie zdradzą w całej pełni rozterki wewnętrznej. Nie kryła się z niczym przed tym człowiekiem, gdyż wiedziała, że ani odwaga ani łzy nie wzruszą go, a nienawiść do człowieka, który tyle razy go zwyciężył, od dawna zdławiła wszelką iskrę litości w jego sercu.

– Może chcesz posłuchać, lady Blakeney – zaczął swym miodowym głosem – jakim sposobem dostąpiłem zaszczytu spotkania się z tobą?

– Twoi szpiedzy są po prostu przy robocie, wyobrażam sobie – odparła chłodno.

– Otóż właśnie. Poszukiwaliśmy ciebie już od trzech dni, a wczoraj wieczór nieostrożność sir Andrew Ffoulkesa dopomogła nam w pracy.

– Nieostrożność sir Andrew? – spytała ze zdumieniem.

– Siedział w restauracji, bardzo sprytnie przebrany co prawda. Widocznie chciał zasięgnąć informacji o losie sir Percy'ego Blakeney'a. Mój przyjaciel H~eron z komitetu bezpieczeństwa publicznego, znajdujący się tam przypadkowo, rozpoczął rozmowę, może zbyt głośną, o pewnych… jak to powiedzieć… o pewnych zarządzeniach, które za moją radą komitet był zmuszony wprowadzić celem…

– Do rzeczy, obywatelu Chauvelin, sir Andrew nic mi o tym nie wspomniał, więc proszę cię, mów zwięźlej, jeżeli możesz.

Skłonił się ironicznie.

– Jak chcesz – odparł. – Sir Andrew, słysząc o niektórych szczegółach, które ci za chwilę wyjaśnię, uczynił nieostrożny ruch zauważony przez jednego z naszych szpiegów. H~eron skinął na niego, i ten poszedł za młodym kowalem, który okazał tak wielkie zainteresowanie rozmową głównego agenta. Sir Andrew przejęty oburzeniem po tym, co słyszał, nie był tak ostrożny jak zwykle. W każdym razie szpieg odprowadził go aż do Quai de la Ferraille. Prawda, jakie to proste? Spodziewałem się już od tygodnia przyjazdu pięknej lady Blakeney do Paryża. Gdy się dowiedziałem, gdzie mieszka sir Andrew, domyśliłem się, że i lady Blakeney jest w pobliżu.

– A cóż to była za rozmowa, która tak bardzo obruszyła sir Andrew zeszłego wieczora?

– Nie opowiedział ci?

– Nie.

– Ach, to nic wielkiego! Pozwól, lady Blakeney, że ci opowiem. Sir Percy Blakeney, jak wiesz, uważał za stosowne, zanim wpadł szczęśliwym trafem w nasze ręce, mieszać się w sprawy naszego najważniejszego więźnia…

– Wiem o tym, sir. Chodziło o sierotę, którego skazaliście na powolną śmierć.

– Być może, lady Blakeney – żachnął się Chauvelin – ale to nie było rzeczą sir Percy'ego. Udało mu się wykraść małego Kapeta z Temple, a w dwa dni później mieliśmy go już pod kluczem.

– Skutek wstrętnej zdrady – rzekła Małgorzata.

Chauvelin umilkł, blade świdrujące oczy utkwił w twarzy lady Blakeney.

– I to być może, ale na razie my jesteśmy górą. Sir Percy znajduje się w Conciergerie, pod ściślejszą jeszcze strażą, niż swego czasu Maria Antonina.

– I śmieje się z waszych zamków i kluczy – odparła dumnie. – Pamiętaj o Calais. Jego śmiech musi ci jeszcze dźwięczeć w uszach, czy nie, obywatelu Chauvelin?

– Niezawodnie, ale tym razem my się śmiejemy, choć i o tym gotowi jesteśmy zapomnieć, jeżeli sir Percy ruszy tylko palcem dla swego własnego wyzwolenia.

– Z pewnością jakieś sprzysiężenie na jego honor…

– Nie, nie, lady Blakeney – zaprzeczył. – Mamy przecież sir Percy'ego w swej mocy, więc wszystko jest bardzo proste. Moglibyśmy posłać go na szafot jutro, ale gotowi jesteśmy, pamiętaj, jesteśmy gotowi okazać się wspaniałomyślnymi, jeżeli sir Percy zgodzi się na pewien warunek.

– Na jaki warunek?

– Bardzo łatwy. Zabrał nam Kapeta i prawdopodobnie wie doskonale, gdzie jest ukryty. Niech wyda zlecenie jednemu ze swych zwolenników, a zdaje mi się, że kilku z nich krąży w okolicach Paryża – by oddał małego Kapeta w nasze ręce; my zaś obiecujemy nie tylko, że ów gentleman powróci cało do Anglii, ale jeszcze gotowi jesteśmy złagodzić los zgotowany dzielnemu „Szkarłatnemu Kwiatu.”

Zaśmiała się twardym, pogardliwym śmiechem.

– Zdaje mi się, że nie rozumiem dokładnie, co chcesz powiedzieć – odezwała się po chwili. – Chcesz, aby „Szkarłatny Kwiat” wydał w wasze szpony króla Francji, gdy udało mu się wyratować dziecko od grozą śmierci? Czy to chciałeś powiedzieć?

– Tak jest – odrzekł spokojnie Chauvelin – i to samo powtarzamy sir Percy'emu od sześciu dni, madame.

– W takim razie dał wam już chyba odpowiedź.

– Tak – odparł z naciskiem – ale co dzień odpowiedź staje się słabsza.

– Słabsza? Nie rozumiem.

– Pozwól, że ci to objaśnię. – Wsparł łokcie o stół i pochylił się nad nią, by nie uszło mu żadne drgnienie jej powiek. – Przed chwilą przypomniałaś mi moją porażkę w Calais i dumnym ruchem głowy rzuciłaś mi w twarz, jak wyzwanie, nazwisko „Szkarłatnego Kwiatu”. Tak, spuszczam pokornie głowę i przyznaję, że odniosłem porażkę w Calais, ale wówczas uczyniłem wielki błąd, z którego wyciągnąłem ważną naukę na przyszłość; teraz właśnie tę naukę zużytkowałem.

Umilkł, jakby czekając na odpowiedź. Jego bystre oczy zauważyły, że z każdym słowem rysy pięknej twarzyczki Małgorzaty ściągały się coraz boleśniej. Wyraz pełen grozy malował się na jej obliczu, jakby lodowata ręka śmierci przeszła po jej oczach i policzkach, które zmartwiały pod tym dotknięciem.

– W Calais – powtórzył spokojnie Chauvelin, zadowolony z wywartego wrażenia – sir Percy i ja nie walczyliśmy równą bronią. Wypoczęty, po parodniowym pobycie w swej wspaniałej rezydencji, pełen zapału do wypraw, które są jakby istotą jego życia, sir Percy Blakeney w pełni sił stanął do walki przeciw mojej słabej osobie. I rzecz jasna, przegrałem bitwę. Uczyniłem wielki błąd, chcąc mierzyć się z człowiekiem w rozkwicie młodych męskich sił, ale teraz…

– A teraz, obywatelu Chauvelin, co jest teraz?

– Sir Percy Blakeney przebywa już od tygodnia w więzieniu Conciergerie, lady Blakeney – rzekł bardzo dobitnie, chcąc by każde słowo spadało jak ołów na jej duszę. – Zanim zdołał przyjrzeć się dokładnie swej celi i uplanować jedną z tych sławnych ucieczek, z których tak słusznie słynie, nasi ludzie zaczęli działać wedle wskazówek, podanych przeze mnie. Już tydzień minął od tego czasu, lady Blakeney i od tej chwili specjalna kompania straży więziennej zadaje więźniowi bez przerwy, dzień i noc, jedno pytanie. Wchodzą do celi po dwóch co kwadrans, teraz już nawet częściej, i pytają go: „Gdzie jest mały Kapet?” Dotąd nie otrzymaliśmy zadowalającej odpowiedzi, choć oznajmiliśmy sir Percy'emu, że kilku członków jego ligi zaszczyca okolice Paryża swą obecnością i że niczego więcej nie żądamy od niego, jak wydania rozkazu tym czcigodnym gentlemenom, by oddali nam z powrotem młodego Kapeta, to rzecz bardzo prosta, ale niestety więzień jest dotąd nieco uparty. Z początku sama myśl o tym bawiła go. Śmiał się, mówiąc, że posiada właściwość spania z otwartymi oczyma, ale nasi żołnierze są niezmordowani w swych wysiłkach, a brak snu i świeżego powietrza połączone z niewystarczającym odżywianiem, dają się we znaki wspaniałemu sir Percy'emu Blakeney'owi. Zdaje mi się, że już niedługo opierać się będzie naszym uprzejmym naleganiom, a w każdym razie nie potrzebujemy się już obawiać, zapewniam cię, ucieczki z jego strony. Wątpię, czy potrafiłby przejść przez pokój.