Изменить стиль страницы

– Dziwne dziecko – pomyślał sobie Blakeney – jego prawość okupuje niejedną zbrodnię tej przez Boga opuszczonej stolicy. Ale teraz zdaje mi się, że będę go musiał sterroryzować.

Wyciągnął ręce z szerokich kieszeni i pomiędzy dwoma brudnymi palcami pokazał sztukę złota. Drugą rękę położył na piersiach dziecka.

– Oddaj mi list – rzekł ostro – albo…

Szarpnął go za podartą koszulę i niebawem zwitek zmiętego papieru wpadł mu do ręki. Dziecko zaczęło płakać.

– Masz – rzekł Blakeney, wciskając pieniądz w małą rączynę – zanieś to matce i powiedz waszemu lokatorowi, że wysoki, brutalny człowiek wydarł ci przemocą list. A teraz umykaj, nim cię sprzątnę z drogi.

Chłopiec, przerażony do najwyższego stopnia, nie czekał dłużej, lecz uciekł pędem, ściskając w ręku sztukę złota. W mgnieniu oka znikł na zakręcie ulicy.

Blakeney nie zabrał się zaraz do czytania. Wsadził papier do kieszeni i skierował się przez Place du Carrousel ku swemu nowemu mieszkaniu przy ulicy de l'Arcade.

Dopiero gdy znalazł się sam w ciasnym, nędznym pokoju, wyjął zwitek papieru z kieszeni i przeczytał go powoli. Treść była następująca:

„Percy, nie możesz mi przebaczyć – wiem o tym – ja tak samo nie przebaczę sobie nigdy, ale gdybyś wiedział, co przecierpiałem przez ostatnie dwa dni, próbowałbyś mi może przebaczyć. Jestem wolnym, a jednak więźniem. Śledzą mnie na każdym kroku. Co zamierzają ze mną zrobić, nie wiem. Gdy myślę o Jance, chętnie zakończyłbym nędzne życie. Percy! Ona znajduje się w rękach tych zbójów. Widziałem listę uwięzionych, a jej imię tam umieszczone pali mi serce rozpalonym żelazem…

Była jeszcze w więzieniu, gdy opuszczałeś Paryż. Jutro, dziś wieczorem może przesłuchają ją wydadzą wyrok, będą torturować, a ja nie śmiem iść do Ciebie, by nie przyprowadzić szpiegów do Twoich drzwi. Ale może Ty przyjdziesz do mnie, Percy? W nocy jestem bezpieczniejszy, a odźwierna bardzo mi jest oddana. Gdy dziś o dziesiątej wieczorem zastaniesz bramę otwartą, a w pierwszym oknie na lewo ujrzysz zapaloną świecę, przy niej zaś na papierze napisane swoje litery S. P., będziesz wiedział, że nic Ci nie grozi i możesz bezpiecznie przyjść do mego pokoju.

Mieszkam na drugim piętrze na prawo, drzwi moje będą otwarte. W imię kobiety, którą kochasz ponad wszystko na ziemi, przyjdź do mnie, błagam Cię i pomyśl, że Jance grozi śmierć, że jestem bezsilny i nie mogę jej ratować.

Wierzaj mi, chciałbym umrzeć, ale żyję dla Janki, której nie chcę samej zostawiać w rękach tych zbrodniarzy.

Pomyśl, Percy, że ona wszystkim dla mnie.”

– Biedny Armand! – wyszeptał Blakeney z serdecznym uśmiechem, przeznaczonym dla nieobecnego przyjaciela – nawet teraz nie chce mi zaufać i powierzyć Janki. Co prawda – dodał po chwili – i ja nie powierzyłbym nikomu Małgorzaty.

Rozdział XXIII. Za wysoka stawka

O pół do jedenastej tego samego wieczora Blakeney, wciąż jeszcze ubrany w nędzne łachmany robotnika, bosy i obdarty, skręcił w ulicę de la Croix Blanche.

Brama domu, w którym mieszkał Armand, była istotnie otwarta i nikogo nie było w pobliżu. Rozejrzawszy się ostrożnie wkoło, wśliznął się do bramy. Na oknie po lewej stronie paliła się świeca, a na skrawku papieru obok świecy widniały litery S. P., śpiesznie skreślone ołówkiem. Nikt nie zatrzymał go na schodach. Mieszkanie zastał również otwarte – wszedł na korytarz.

Nawet w najskromniejszych domach paryskich mały przedpokój poprzedza izby mieszkalne. Przedpokój był nie oświetlony; Blakeney zbliżył się do drzwi pokoju i pchnął je z lekka.

W tej samej chwili zrozumiał, że skończyło się wszystko. Usłyszał za sobą przyśpieszone kroki i zobaczył Armanda, bladego jak śmierć, opartego o ścianę, w towarzystwie Chauvelina i H~erona.

W mgnieniu oka pokój i korytarz zapełniły się żołnierzami – dwudziestu dla pojmania jednego człowieka…

Gdy położono na nim rękę, odrzucił głowę w tył dumnym ruchem i zaśmiał się. Zaśmiał się wesoło, swobodnie…

– A więc skończyło się! – zawołał.

– Fortuna stanęła tym razem przeciwko tobie, sir Percy – rzekł Chauvelin po angielsku, podczas gdy H~eron zacierał ręce z zadowolenia.

– Trudno temu zaprzeczyć – odparł zimno sir Percy. – Róbcie swoje ludzie – dodał, zwracając się wesoło do żołnierzy, stojących wokoło niego. – Nie walczę nigdy przeciw nieubłaganemu przeznaczeniu. Dwudziestu na jednego, jak widzę. Mógłbym obezwładnić czterech z was, może sześciu, ale co potem?

Dziki szał, podsycany jeszcze przez H~erona, owładnął tymi ludźmi. Oto tajemniczy Anglik, o którym opowiadano tyle niewiarygodnych baśni. Miał na swoje usługi siły nadprzyrodzone, i dwudziestu nawet nie da mu rady, jeżeli diabeł mu dopomoże. Dlatego też silne uderzenie w ramię kolbą muszkietu obezwładniło mu rękę. Niebawem druga ręka zawisła zbolała wzdłuż ciała; wtedy związano go sznurami.

Szczęście prysło. Gracz postawił za wysoką stawkę i przegrał.

Ale umiał przegrywać, jak dawniej umiał wygrywać.

– Ta zgraja krępuje mnie jak wariata! – szepnął jeszcze z humorem.

Ale gdy ściśnięto węzeł brutalnie na jego skatowanych ramionach, oczy mu przysłoniła mgła.

– A jednak Janka była wolna, Armandzie – zawołał ostatnim wysiłkiem – ci szatani okłamali cię i doprowadzili do tego… Od niedzieli nie ma jej w więzieniu, jest w domu, wiesz w którym…

Potem stracił przytomność.

Działo się to we wtorek 21_go stycznia roku 1794, lub według nowego kalendarza 2 pluvi~ose'a drugiego roku republiki.

W kronice „Moniteura” z dnia 22 stycznia zamieszczono informację, że Anglik, zwany „Szkarłatnym Kwiatem” został aresztowany.

Część druga

Rozdział I. Wiadomość

Szary styczniowy dzień skłaniał się ku wieczorowi.

Małgorzata siedziała w swoim saloniku koło kominka, otulona w ciepły szal, gdy wszedł służący Edward i zapalił lampę. Pokój przybrał od razu wesoły wygląd, a białe obicie ścian zabłyszczało pod delikatnym światłem różowego abażuru.

– Czy goniec jeszcze nie przyjechał, Edwardzie? – spytała Małgorzata, utkwiwszy duże, zmęczone oczy w twarzy kamerdynera.

– Jeszcze nie, my lady – odrzekł z uszanowaniem.

– Miał przyjechać dzisiaj, nieprawdaż?

– Tak, my lady, miał tu być przed południem, ale z powodu długich deszczów drogi rozmokły i musiał się spóźnić, my lady.

– I ja tak myślę – rzekła zamyślona. – Nie zamykaj okiennic, Edwardzie – zadzwonię za chwilę.

Kamerdyner wyszedł z pokoju jak automat, zamknął drzwi za sobą i Małgorzata pozostała znów sama.

Wzięła do ręki książkę, którą odłożyła, zanim wniesiono lampę, usiłując skupić uwagę nad powieścią Fieldinga, ale straciła wątek opowiadania i oczy jej zaszły mgłą.

Niecierpliwym ruchem rzuciła książkę i przesunąwszy ręką po oczach spostrzegła, że dłoń jej była wilgotna. Wstała i otworzyła okno. Powietrze było łagodne, choć dżdżyste, i ciepły powiew dolatywał od strony Francji.

Małgorzata siadła na szerokim obramowaniu, i oparłszy głowę o framugę okna, zapatrzyła się w zapadający mrok.

W oddali, u stóp łagodnie zniżających się tarasów, rzeka szemrała cicho, a nad jej brzegami pęki pierwiosnków bielały wśród nocy.

Zima ustępowała z wolna miejsca wiośnie, która wciąż jeszcze ociągała się z przybyciem. Stopniowo ciemności coraz gęstsze zalegały ogród, sitowia i zarośla nadbrzeżne znikły w mroku, a za nimi majestatyczne cedry parku poddały się ostatnie potędze nocy. Delikatne kielichy śnieżnych kwiatów gasły jedne po drugich i chłodną szarą wstęgę rzeki spowił płaszcz wieczora.

Tylko wiatr południowy poruszał jeszcze sitowiem i szeptał w konarach cedrów, poruszając uśpionymi płatkami kwiatów.

Małgorzata wchłaniała chciwie powiew wiatru. Przychodził z Francji i na skrzydłach swych przynosił wieści od Percy'ego – szept jego mowy, wspomnienie nieuchwytne jak sen. I znowu wzdrygnęła się, choć nie było zimno. Spóźnienie posłańca rozstroiło jej nerwy. Dwa razy na tydzień przyjeżdżał umyślnie do niej z Dover, przynosząc wieści z Paryża. Były to małe okruszyny suchego chleba, rzucane zgłodniałej kobiecie; wystarczały one jednak, aby utrzymać przy życiu jej serce, to biedne, zbolałe serce, tęskniące za szczęściem, nigdy nie nasycone.