– Mamy obserwować, jak jakiś Haven kradnie statek, którym powinni dowodzić tylko Vestritowie? – dodał inny do litanii. – Może Althea jest smarkatą, małą złośnicą, ale to z krwi i kości Vestritka, więc ten statek należy się jej, nawet jeśli jest kobietą.
Tysiąc możliwych odpowiedzi przemknęło Wintrowowi przez głowę. Wybrał tę, którą uważał za najlepszą.
– Te wszystkie kwestie nie mają nic wspólnego z piciem na wachcie. Wybraliście kiepski sposób czczenia pamięci Ephrona Vestrita.
Ostatnie stwierdzenie wyraźnie wywarło na całej trójce większe wrażenie niż poprzednie słowa chłopca. Zawstydzony marynarz wystąpił krok naprzód.
– Wachtę pełnię ja i nie piję. Tamci dwaj tylko dotrzymują mi towarzystwa i bawią rozmową.
Wintrow nie miał pojęcia co odpowiedzieć, więc tylko poważnie pokiwał głową. Potem dostrzegł porzucony koc i przypomniał sobie, po co tu przyszedł.
– Gdzie jest drugi oficer? Hm, Torg? Czarnobrody prychnął z pogardą.
– Jest bardzo zajęty. Przeprowadza się właśnie do kajuty Althei i nic poza tym go nie obchodzi.
Chłopiec skinął głową i nie skomentował słów mężczyzny.
– Nawet w naszym rodzinnym porcie nie można pozwolić, by na pokład wszedł ktoś niepowołany – odezwał się bardziej do siebie, niż do któregoś z marynarzy.
Wartownik spojrzał na niego, jakby się zastanawiając.
– Żywy statek sam nas zawiadomi, jeśli ktoś będzie tego próbował.
– Jesteś pewny, że “Vivacia” będzie wiedziała, co zrobić z nieznajomym, który wejdzie na jej pokład?
Mężczyzna był jeszcze bardziej zdziwiony.
– Jakżeby inaczej? Ona wie o życiu na pokładzie wszystko, co wiedział kapitan Vestrit, a także jego ojciec i babka. – Odwrócił wzrok, potrząsnął głową i oświadczył: – Sądziłem, że wszyscy Vestritowie znają się na żywostatkach.
– Dziękuję ci – rzucił Wintrow, ignorując ostatnią opinię marynarza. – Poszukam Torga. Nie przerywajcie sobie.
Pochylił się i podniósł koc. Szedł uważnie, szczególnie gdy opuścił krąg światła i zaczął przyzwyczajać oczy do pogłębiających się ciemności. Drzwi do kajuty Althei stały otworem, światło wylewało się z nich na pokład. Pozostałe po poprzedniej mieszkance pudła z rzeczami rzucono niedbale pod ścianę. Oficer był zajęty metodycznym rozmieszczaniem własnych rzeczy.
Wintrow zapukał głośno w otwarte drzwi.
– Co? – zapytał drugi oficer obracając się do chłopca.
– Ojciec kazał mi się do pana zgłosić po koc – oznajmił Wintrow cicho.
– Widzę, że masz już jeden – zauważył Torg. Nie potrafił ukryć błysku rozbawienia. – A może nasze dziecko w sutannie uważa, że ten pled nie jest dla niego wystarczająco dobry.
Chłopiec rzucił paskudny koc na podłogę.
– Rzeczywiście – potwierdził spokojnie. – Jest brudny. Nie przeszkadza mi, że jest zniszczony i połatany. Ale żaden człowiek nie powinien znosić brudu.
Torg ledwie na niego spojrzał.
– Jeśli wydaje ci się brudny, wypierz go sobie – rzucił i wrócił do rozpakowywania rzeczy.
Wintrow nie zamierzał odpuścić.
– Chyba sam pan rozumie, że koc nie zdąży wyschnąć – powiedział uprzejmie. – Proszę tylko o to, żeby wypełnił pan rozkaz mojego ojca. Spędzam noc na pokładzie i potrzebuję koca.
– Wypełniłem rozkaz kapitana i dałem ci koc. – W głosie Torga jawniej zadźwięczało okrutne rozbawienie. Chłopiec zdenerwował się.
– Co pana bawi we własnej nieuprzejmości? – spytał Torga ze szczerym zaciekawieniem. – Czy to aż taki kłopot? Niechże pan mi da czysty koc zamiast tej brudnej szmaty i nie każe mi błagać o to, czego potrzebuję.
Logiczność tego stwierdzenia najwyraźniej zaskoczyła oficera. Przez chwilę patrzył na chłopca oniemiały. Jak wielu okrutnych ludzi, nigdy w gruncie rzeczy nie zadał sobie pytania, dlaczego traktuje innych w ten sposób. Wystarczała mu pewnie świadomość, że potrafi się zdobyć na aroganckie zachowanie i że ma do tego prawo. Całkiem prawdopodobne, że był tyranem od czasów dzieciństwa i pozostanie nim aż do śmierci. Wintrow zastanowił się nad tym. Oficer miał małe, okrągłe oczka, błękitne jak u białej świni. Skóra pod brodą zaczynała mu już obwisać. Chustka zawiązana wokół szyi wyglądała na niepraną od lat, a na wewnętrznej stronie rozpiętego kołnierza niebiesko-białej koszuli widać był brudnobrązową obwódkę, która nie pochodziła z brudu i potu ciężkiej, uczciwej pracy, lecz sugerowała zwyczajne niechlujstwo. Ten człowiek po prostu nie miał zwyczaju utrzymywać swego ciała i ubrań w czystości. Widać to zresztą było po jego rzeczach, rozrzuconych po całej kajucie. W dwa tygodnie Torg zmieni to pomieszczenie w cuchnący chlew pełen niepranej garderoby i wszędobylskich kawałków jedzenia.
Chłopiec postanowił przerwać kłótnię. Prześpi się w ubraniu na pokładzie. Nie będzie mu przyjemnie, ale jakoś to przeżyje. Osądził, że nie ma sensu dłużej się spierać z tym mężczyzną, który i tak nigdy nie zrozumiałby, jak przykry i obraźliwy jest dla jego rozmówcy sam dotyk tak brudnego koca. Wintrow skarcił się za to, że nie przyjrzał się wcześniej Torgowi, wówczas bowiem zapewne nie doszłoby do sporu, a on sam nie musiałby się bez sensu denerwować.
– Mniejsza o to – powiedział wymijająco i dosadnie. Odwrócił się. Zamrugał oczyma kilka razy, by przyzwyczaić wzrok do ciemności, potem ruszył w drogę powrotną. Wyczuł, że oficer stanął w drzwiach kabiny i patrzy za nim.
– Szczeniak bez wątpienia poskarży się tatusiowi – Torg rzucił szyderczo w ciemność. – Pewnie jednak odkryje, że jego ojciec potrzebuje chłopaka wytrzymalszego, a nie płaksy chlipiącej nad kilkoma plamami na kocu.
Wintrow doszedł do wniosku, że Torg może mieć rację i postanowił nie wspominać ojcu o tej kłótni. Po co zresztą narzekać z powodu niewygody podczas jednej nocy? Jego milczenie najwidoczniej zdenerwowało oficera.
– Sądzisz, że swoim skamlaniem wpędzisz mnie w kłopoty, no nie? Cóż, nie uda ci się! Wiem, że twój ojciec cię zignoruje.
Chłopiec nie odpowiadał na groźby i drwiny. Postanowił, że nie będzie się już spierał ani irytował. Zapanował nad swoją anmą, w taki sam sposób, w jaki zwykle wyzbywał się gniewu i urazy. Nie uważał tych emocji za mało ważne czy niestosowne, po prostu nie chciał tracić na nie czasu. Zapomniał o brudnym kocu. Gdy dotarł na pokład dziobowy, odzyskał spokój i na powrót stał się sobą.
Na fordeku pochylił się nad relingiem i spojrzał na port. Dostrzegł zakotwiczone w dokach żaglowce, oświetlone żółtym światłem. Przyjrzał im się z uwagą i zaskoczyła go własna niewiedza. Statki były dla niego całkowicie obcymi przedmiotami, a przecież należał do potomków wielu pokoleń kupców i żeglarzy. Wśród żaglowców przeważały handlówce; Wintrow zauważył również kilka łodzi rybackich i statków rzeźniczo-przetwórczych. Handlówce rozpoznawał po rufach pawężowych i rufówkach, które czasami sięgały prawie do grotmasztów. Żaglowce kupieckie były dwu- lub trzymasztowcami.
Wzdłuż brzegu ciągnęło się nocne targowisko, rzęsiście oświetlone i hałaśliwe. Teraz, gdy zelżał dzienny upał, wszędzie płonęły otwarte piecyki, na których pieczono płaty mięsa; wiatr przyniósł na “Vivacię” aromatyczny zapach mięsa i pieczonego chleba. Dźwięki również głośno niosły się po wodzie; do uszu Wintrowa docierały fragmenty zdań, piskliwy śmiech, jakaś piosenka, pojedynczy krzyk. W falującej wodzie przesuwały się odbicia świateł targowiska i statków.
– Na świecie jest miejsce dla każdego przedmiotu i każdej istoty – powiedział głośno chłopiec.
– I tak powinno być – odparta “Vivacia”. Mówiła zdecydowanie kobiecym głosem, głębokim i aksamitnym jak noc. Na ten dźwięk chłopiec poczuł w sobie przyjemne ciepło i zadowolenie. Przez chwilę dziwił się własnej reakcji.
– Czym jesteś? – spytał ją cicho i z respektem. – Gdy znajduję się daleko od ciebie, wydaje mi się, że powinienem się ciebie bać albo przynajmniej cię o coś podejrzewać. Ale teraz, kiedy stoję na pokładzie dziobowym i słyszę twój głos, czuję się jak… Tak chyba odczuwają zakochani.