Ronice wydawało się, że z każdym mijającym tygodniem Rache coraz bardziej lekceważy swoje obowiązki. Wczoraj poprosiła służącą, by przez cały dzień opiekowała się Seldenem, a ona zachowała się tak, jak gdyby ta prośba ją obraziła. Wnuk Roniki miał tylko siedem lat, a Rache najwyraźniej odczuwała do niego osobliwą niechęć. Potrząsnęła głową, gwałtownie, nie powiedziawszy ani słowa, potem spuściła oczy i stała niemo, aż Ronica kazała jej odejść do kuchni. Być może Rache sprawdzała, po ilu niewykonanych poleceniach nowa pani ją ukarze. Hm, dowie się zatem, że Ronica Vestrit nie należy do kobiet, które każą bić swoich służących albo redukują im racje żywnościowe. Skoro Rache nie odpowiada wygodne życie w dobrze wyposażonym domu ze stosunkowo lekkimi obowiązkami i łagodną panią, no cóż, w takim razie będzie musiała wrócić do Davada, a potem zamieszkać w baraku dla niewolników i w milczeniu oczekiwać tego, co przyniesie jej los. I tyle. Wstyd… Zwłaszcza że kobieta miała zadatki na dobrą służącą.
Ronica uświadomiła sobie jeszcze jedno. Wprawdzie Davad zachował się bardzo uprzejmie, ofiarowując jej usługi Rache, najwyraźniej jednak zajął się handlem niewolnikami. To również wołało o pomstę do nieba! Wstyd! Ronica nawet sobie nie wyobrażała, że przedstawiciela jednej z rodzin Pierwszych Kupców pociągał tak obelżywy handel. Potrząsnęła głową i zamyśliła się nad innymi sprawami. Miała ważniejsze problemy niż niegrzeczne zachowanie Rache czy zaangażowanie się Davada w na wpół legalne interesy.
Tak, przecież Ephron umierał!
Świadomość tego faktu ponownie ukłuła ją w serce. Czuła się, jak gdyby miała w stopie drzazgę, której nie usuwała, ponieważ nie mogła jej znaleźć, choć przy każdym kroku odczuwała przejmujący ból.
Ephron umierał. Jej postawny, zuchwały mąż, obdarzony fantazją, niegdyś młody i przystojny kapitan dalekomorski, mocny mężczyzna, ojciec jej dzieci, jej towarzysz w łożu zmienił się nagle w to osłabłe ciało, które pociło się, pojękiwało i kwiliło jak dziecko. Kiedy się pobierali, Ronica nie mogła obiema rękoma objąć umięśnionego prawego ramienia swego wybranka. Teraz to ramię wydawało się zaledwie kawałkiem kości, obciągniętym sflaczałą skórą. Spojrzała na twarz męża. Zbladła już na niej morska opalenizna; teraz oblicze starca było niemal koloru pościeli, w której leżał. Włosy miał czarne jak zawsze, lecz zniknął gdzieś ich połysk, były matowe i mokre od potu. Tak, tak. Trudno było znaleźć podobieństwo do dawnego Ephrona, mężczyzny, którego znała i kochała przez trzydzieści sześć lat.
Odstawiła miskę i odłożyła ściereczkę. Wiedziała, że powinna go teraz zostawić, aby spokojnie pospał. Niewiele więcej mogła dla niego zrobić. Utrzymywać go w czystości, aplikować leki przeciwbólowe, a potem pozwalać mu spać. Pomyślała z goryczą o wszystkich tych planach, które wspólnie snuli, rozmawiając aż do świtu w wielkim łóżku; odrzucali grube koce, otwierali okna, wpuszczając zimny nocny wiatr i konspirowali.
“Kiedy dziewczęta dorosną – obiecywał jej niegdyś Ephron – gdy wyjdą za mąż, wyprowadzą się i zaczną żyć po swojemu, wtedy, moja pani, zajmiemy się ponownie naszym własnym życiem. Zamierzam porwać cię na Wyspy Wonne. Wyobrażasz to sobie? Rok czystego, zdrowego powietrza i żadnych zajęć poza rolą kapitańskiej damy? A gdy już tam dotrzemy, och, w ogóle nie będziemy się spieszyć z załadunkiem. Pojedziemy w Zielone Góry. Znam tamtejszego wodza, często zapraszał mnie do siebie, chcąc mi pokazać swoją osadę. Moglibyśmy jeździć na tych ich zabawnych małych osiołkach, prosto w górę aż na sam skraj nieba i…”
“Wolałabym zostać z tobą w domu – zawsze wtedy odpowiadała Ronica. – Wolałabym zatrzymać cię w domu na cały rok, mieć cię obok siebie, spędzić z tobą wszystkie pory roku. Wiosną moglibyśmy pojechać obejrzeć nasze posiadłości na wzgórzach. Nigdy nie widziałeś tamtejszych drzew, pokrytych wiosną czerwonym i pomarańczowym kwieciem; żadnych liści, tylko kwiaty. A kiedyś, chociaż raz, chciałabym, żebyś pocierpiał towarzysząc mi podczas zbiorów mafe. Codzienne wstawanie przed świtem, budzenie robotników, nakłanianie ich do wyjścia, by zrywali dojrzałe strączki, zanim promienie słońca dotkną ich i wysuszą. Jesteśmy małżeństwem od trzydziestu sześciu lat i nigdy nie musiałeś mi przy tym pomagać. Ani razu też chyba nie byłeś w domu, gdy kwitło nasze drzewo weselne. Nigdy nie widziałeś, jak rosną, a potem otwierają się jego różowe pączki, tak pełne aromatu”.
“Och, wystarczy nam czasu na wszystko. Wystarczy dla kwiatów i pracy na roli. Niech tylko dziewczęta podrosną i spłacimy długi”.
“Wtedy przez rok będziesz mój, cały tylko dla mnie”, groziła mu, a on zawsze jej obiecywał:
“Cały rok ze mną. Prawdopodobnie, zanim upłynie, będziesz miała mnie serdecznie dosyć i zaczniesz błagać, bym wrócił na morze, zostawił cię, oddał ci twoje spokojne noce”.
Ronica ukryła twarz w dłoniach. Ephron od roku był z nią w domu, lecz nieszczęśni bogowie w ironiczny sposób spełnili jej prośbę. Jej mąż kaszlał, był marudny, rozgorączkowany i czerwonooki, przez cały dzień leżał w ich łóżku lub – gdy czuł się wystarczająco dobrze, by usiąść – wypatrywał przez okno na morze.
“On najlepiej się nimi zajmie”, wykrzykiwał z ironią, ilekroć na niebie pokazywała się ciemna chmura. Ronica wiedziała, że myśli męża stale się łączą z Altheą i “Vivacią”. Ephron z wielką niechęcią przekazał statek Kyle'owi. Chciał powierzyć dowództwo Brashenowi, niewypróbowanemu jeszcze na stanowisku kapitana chłopcu. Ronica przez kilka tygodni przekonywała męża, kłóciła się z nim i tłumaczyła, że taka decyzja zostanie bardzo źle przyjęta przez miasto. Kyle był ich zięciem i sprawdził się jako kapitan na trzech innych żaglowcach. Gdyby Ephron go pominął i oddał “Vivacię” Brashenowi, wymierzyłby policzek mężowi swej córki i obraził całą rodzinę. Havenowie nie byli wprawdzie rodziną kupiecką, mieszkali jednakże w Mieście Wolnego Handlu od dawna. A ponieważ Vestritom nie powodziło się obecnie najlepiej, tym bardziej nie mogli sobie pozwolić na obrażanie kogokolwiek. Dlatego też ubiegłej jesieni Ronica przekonała Ephrona, by powierzył swój cenny żywostatek Kyle'owi i wysłał na morze dla zarobku.
Kiedy zima przyciemniła niebiosa i pobieliła ulice, Ephron przestał kaszleć. Ronica myślała, że czuje się lepiej, ale jej mąż był bardzo słaby. Nic nie mógł robić. Początkowo, gdy przeszedł cały dom, tracił oddech. Potem zatrzymywał się, by odpocząć już między sypialnią i salonem. A kiedy nadeszła wiosna, podczas tego spaceru musiał się wspierać na ramieniu żony.
Latem po raz pierwszy był w domu w trakcie kwitnienia ich drzewa weselnego. Podczas tej ciepłej pory roku, kiedy drzewo wypuszczało pączki, przez kilka tygodni panował spokój. Może Ephron nie poczuł się dużo lepiej, lecz przynajmniej mu się nie pogarszało. Ronica siedziała w jego pokoju i szyła albo prowadziła rachunki, podczas gdy on wykonywał ozdóbki z muszelek lub wyplatał maty na próg. Mówili o przyszłości. Ephron martwił się o statek i o córkę. Spierali się o Altheę, to wszakże nie było nic nowego. Niemal od jej narodzin nie zgadzali się w dotyczących jej kwestiach.
Ephron nie przyjmował zarzutów, że straszliwie rozpieścił młodszą córkę. W pewnym piekielnym roku krwawa zaraza zabrała ich synów, jednego po drugim. Nawet teraz, blisko dwadzieścia lat później, Ronice ściskało się serce, gdy o tym myślała. Trzej synowie, trzech bystrych małych chłopców. Umarli w niecały tydzień. Keffria ledwie przeżyła chorobę. Ronica sądziła wtedy, że oboje z mężem oszaleją. Nie mieli już męskiego potomka. Wówczas Ephron zwrócił nagle uwagę i wszystkie nadzieje na niemowlę, które przeczekało zarazę w łonie żony. Podczas tej ciąży troszczył się o Ronikę, jak nigdy wcześniej, a nawet zadokował statek na dodatkowe dwa tygodnie, ponieważ chciał być w domu podczas porodu.
Kiedy urodziła się dziewczynka, Ronica obawiała się ze strony Ephrona cierpkiej reakcji. Nie wyglądał jednak na rozczarowanego, a potem poświęcił Althei całą uwagę, jak gdyby postanowił z niej zrobić mężczyznę. Zachęcał ją do gwałtownych zachowań i uporu, aż Ronica straciła wszelką nadzieję, że z małej wyrośnie dama. Ephron zawsze nazywał rozwydrzenie córki dobrym humorem. Nie odmawiał jej niczego, a kiedy Althea pewnego dnia oświadczyła, że chce mu towarzyszyć w następnym rejsie, Ephron przystał nawet na to. Wyprawa była krótka. W dzień powrotu Ronica wyszła do doków, przekonana, że wróci do domu z dziewczynką, która będzie miała powyżej uszu surowych warunków życia na statku. Zamiast tego zobaczyła skaczącą po olinowaniu dziką małpkę; jej czarne włosy obcięto na jeżyka, była bosa, a jej ramiona – obnażone. Od tego czasu Althea żeglowała z ojcem. A teraz pływała bez niego.