Изменить стиль страницы

Kulek po omacku wyciągnął ku niej ręce i dotknął jej nieruchomej twarzy.

Wiatr z wyciem wpadał do środka samochodu, a ona ciągle się śmiała.

– Wyrzuć go z siebie, Edith! – wrzasnął Kulek, przekrzykując szum wiatru i silnika. – Nie zabierze cię, jeśli mu na to nie pozwolisz.

Ale śmiech brzmiał teraz różnymi głosami. I ustał wiatr.

Mieli wrażenie, że znaleźli się w próżni; nie słyszeli nawet ryku silnika. Głowy rozsadzał im głuchy śmiech umarłych, którzy drwili z nich, napawając się ich przerażeniem.

Kierowca zerkał nerwowo przez ramię, nie wiedząc, co się dzieje, słysząc te dźwięki, zgarbił się nad kierownicą, jakby w obronie przed czymś rzeczywistym.

– Na litość boską, niech przestanie! Uderzcie ją, zróbcie coś!

Kulek znów zaczął do niej mówić głosem cichym, uspokajającym; inni nie słyszeli tego, co mówił, ale za każdym razem, gdy wnętrze wozu rozjaśniały światła, Bishop widział, jak poruszają się wargi niewidomego mężczyzny i domyślał się, że Kulek namawia Edith, by uwolniła się od demonów, wykorzystujących jej ciało.

– Och, nie! – odezwał się znowu kierowca.

Bishop odwrócił się i ujrzał, że policjant wpatruje się w drogę przed sobą, unosząc się ku roztrzaskanej szybie i jednocześnie naciskając hamulec. Samochód gwałtownie zahamował, huśtając się na resorach. Troje pasażerów z tyłu rzuciło na oparcia przednich foteli.

Ponieważ w przedniej szybie trzymały się jeszcze resztki roztrzaskanego szkła, Bishop nie mógł dojrzeć, dlaczego kierowca zatrzymał samochód. Szybko przechylił się w stronę kierownicy i wyjrzał przez wybitą dziurę. Gwałtownie wciągnął powietrze.

W poprzek drogi stał rząd samochodów, z których pierwszy i ostatni wciśnięte były w drzwi sklepów, tak aby żaden pojazd nie mógł tędy przejechać. Blokadę ustawiono celowo, by główną drogą nie można było uciec na drugą stronę rzeki. Zobaczyli przed sobą wraki innych samochodów, które wcześniej dojechały do tego miejsca, ich maski były wygięte, gdyż kierowcy nie zahamowali na czas. Zza góry samochodów spoglądały na granadę twarze, po chwili postacie zaczęły przeskakiwać przez barierę i wyłaniać się z drzwi po obu stronach drogi, strumieniem napływając w ich kierunku. Zanim ich krzyki pobudziły policjanta do działania, pierwszy mężczyzna wskoczył już na maskę i zacisnął palce na poszarpanym szkle przedniej szyby. Do niego dołączyła wychudzona kobieta z twarzą czarną od brudu.

W momencie gdy samochód wyrwał do tyłu oddalając się od barykady, ktoś szarpnął drzwi od strony Bishopa, a pęd powietrza otworzył je szeroko. Bishop wypadłby z wozu, gdyby Jessica nie złapała go za ramię. Mężczyzna w dalszym ciągu trzymał się drzwi, choć samochód wlókł go po jezdni. Leżąca na masce kobieta spadła i wylądowała na ziemi, jej przeraźliwy krzyk urwał się z chwilą, gdy czaszka roztrzaskała się na twardej nawierzchni. Pierwszy mężczyzna wciąż cudem trzymał się rozbitej szyby i, pokonując siłę ciążenia, podciągał się coraz wyżej, wolną ręką chwytając za kierownicę.

– Zastrzel go, Bishop! – krzyknął policjant i niemal odruchowo Bishop podniósł broń, celując w otwór ziejący w szybie. Zamiast nacisnąć spust, mocno uderzył pistoletem po knykciach mężczyzny. Ręka rozwarła się, posypały się odłamki szkła i mężczyzna odleciał w ciemność.

Granada nabrała szybkości, kierowca modlił się w dmuchu, aby za nimi nie pojawił się nagle jakiś pojazd. Bez ostrzeżenia przycisnął hamulec i skręcił do oporu kierownicą. Samochód przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni i zwrócił się w tę samą stronę, z której dopiero przyjechał. Drzwi od strony pasażera zatrzasnęły się i odrzuciły daleko przyczepionego do nich mężczyznę, którego ciało odbijając się wielokrotnie przetoczyło się przez drogę.

Kierowca znów przycisnął gaz i samochód ruszył do przodu. Bishopowi zabrakło tchu. Nie skomentował nawet rajdowych talentów Simpsona; odwrócił się, by sprawdzić, czy pozostali pasażerowie nie doznali jakichś obrażeń, lecz nie zdążył, gdyż samochód z piskiem opon skręcił w prawo: kierowca zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu wracać tą samą drogą. Wjechali w ulicę, wzdłuż której po jednej stronie ciągnęły się wysokie bloki, po drugiej – sklepy.

Intuicja podpowiedziała Bishopowi, że coś złowieszczego kryje się w światłach samochodu, który pojawił się przed nimi.

Simpson zasłonił oczy przed błyskiem reflektorów.

– Głupi gówniarz – powiedział – jedzie na długich światłach.

Sam włączył je na chwilę, aby przypomnieć o tym kierowcy, lecz tamten nie zmienił świateł. Zbliżające się reflektory jasno oświetliły twarze pasażerów granady i Bishop zorientował się, że to musi być ciężarówka albo jakiś wóz terenowy – samochody osobowe mają niżej ustawione światła. Policjant skręcił w prawo, gdyż jakiś inny pojazd jechał niewłaściwą stroną jezdni. Nadjeżdżająca z przeciwka ciężarówka zmieniła kierunek, skręcając w lewo.

– Chryste, on próbuje nas rozwalić! – wyszeptał Simpson, ale wiatr zagłuszył jego słowa.

Światła stały się jakby bardziej oślepiające, raziły boleśnie oczy. Wypełniły całe ich pole widzenia, zbliżając się niczym ognista kometa mknąca przez czarną pustkę. Bishop usłyszał wrzask Jessiki i krzyk policjanta. I śmiech zmarłych.

Zamknął oczy i wcisnął się w siedzenie, zbierając siły przed niechybnym zderzeniem.

Przez następnych parę chwil Bishop nie wiedział, co się dzieje, docierał do niego tylko krzyk, a światła wirowały mu przed oczami. Policjant skręcił kierownicą w lewo, by popsuć szyki nadjeżdżającemu samochodowi, lecz ciężarówka zmieniła kierunek akurat na tyle, by uderzyć w tylny błotnik granady, która z piskiem opon zaczęła się obracać, podrzucając pasażerów na siedzeniach. Policjant nie panował już nad swym samochodem, który obrócił się o 360° i siłą bezwładności leciał na podjazd jednego z bloków po lewej stronie. Przednia szyba wypadła prawie w całości i gdy Bishop otworzył oczy, ujrzał pędzące na nich wejście wysokiego budynku. Wbił mocno stopy w wykładzinę na podłodze, a rękami zaparł się o deskę rozdzielczą, by siła uderzenia o beton nie wyrzuciła go przez okno.

Choć kierowca z całych sił naciskał pedał hamulca i obracał kierownicą, by uniknąć czołowego zderzenia z budynkiem, samochód rąbnął z nieprawdopodobną siłą. Wgnieciona maska otworzyła się z impetem, gdy trafiła w kant przybudówki wejścia, chłodnica pękła na pół, a każdą jej część odrzucił z powrotem do silnika strumień buchającej pary. Bishopa rzuciło do przodu, ale nie wypadł przez okno tylko dzięki pozycji, którą przyjął parę sekund wcześniej: uderzył piersią w deskę rozdzielczą i z powrotem odrzuciło go na siedzenie. Simpson przywarł ciałem do kierownicy, która złamała się pod jego ciężarem, a on wypadł przez przednie okno, lądując twarzą w wygiętym metalu maski. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że obok niego przeleciało czyjeś ciało. Edith Metlock nie wyrzuciło przez przednie siedzenie tylko dlatego, że uderzenie ciężarówki w błotnik po jej stronie zwaliło ją na podłogę; Jessica cały czas trzymała się kurczowo siedzenia Bishopa, po pierwszym uderzeniu wzmocniła chwyt tak, że gdy wpadli na budynek, nie wyrzuciło jej do przodu. Jacob Kulek miał mniej szczęścia.

Absolutna cisza, która teraz zapadła, bardziej pobudziła Bishopa do działania niż głosy i wyciągające się po niego ręce; wrzaski, śmiech, pisk opon, to wszystko skumulowało się w ostrym krzyku rozrywanego, miażdżonego metalu. I teraz ten kontrastujący z nimi spokój, który niemal fizycznie popychał do czynu.

Wyprostował się powoli i ostrożnie, czekając, czy nagły ból nie zasygnalizuje mu, że jest ranny. Poza ogólnym odrętwieniem odczuwał jednak tylko lekkie dolegliwości wywołane licznymi stłuczeniami. Z tyłu dobiegł go jęk.

– Jessica? – spytał, odwróciwszy się.

Jakimś cudem prawy reflektor nie został uszkodzony, choć lewy był całkowicie rozbity. Jego światło odbijało się teraz od budynku, rozjaśniało wnętrze samochodu na tyle, by mógł rozróżnić sylwetki.

– Jessico, jesteś ranna?