Przez większą część tych czterech nocy i dni po prostu czekałem, godzina za godziną, w milczeniu. Myśląc o Adamsie, żywym i umarłym. Niepokojąc się o Humbera. Myśląc o tym, jak inaczej mogłem rozwiązać sprawę. Oswajając się z myślą, że jednak mogę nie wyjść bez procesu… a nawet w ogóle nie wyjść. Czekając aż przestaną mnie boleć potłuczenia i nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji na betonie. Licząc ilość cegieł od podłogi do sufitu i mnożąc ją przez długość ścian (minus drzwi i okno). Myśląc o mojej stadninie, o moich siostrach, o braciszku i reszcie mojego życia.
W poniedziałek rano rozległo się znane mi już brzęczenie otwieranych z klucza drzwi, ale kiedy się otworzyły, nie stanął w nich jak zazwyczaj policjant w mundurze, ale October.
Stałem oparty o ścianę. Nie widziałem Octobra przez trzy miesiące. Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę i najwyraźniej mój bardzo obszarpany wygląd był dla niego szokiem.
– Daniel – powiedział. Jego głos był niski i gruby.
Nie odczuwałem potrzeby współczucia. Wsadziłem lewy kciuk do kieszeni, przybrałem postawę wyprostowaną i wyszczerzyłem zęby.
– Witaj, Edward.
Twarz Octobra rozjaśniła się, roześmiał się.
– Widzę, że jesteś cholernie twardy – powiedział. No cóż… może lepiej nie wyprowadzać go z błędu.
– Czy mógłbyś użyć swoich wpływów i załatwić mi kąpiel?
– Możesz mieć wszystko, co chcesz, jak tylko stąd wyjdziesz.
– Wyjdę? Na dobre?
– Na dobre – skinął głową. – Umarzają sprawę. Nie zdołałem ukryć ulgi.
October uśmiechnął się sardonicznie:
– Uważają, że szkoda pieniędzy na twój proces. Możesz być pewien całkowitego uniewinnienia. Usprawiedliwione zabójstwo, całkiem legalne.
– Nie przypuszczałem, że mi wierzą.
– Wszystko sprawdzili. To, co powiedziałeś im we czwartek, jest teraz wersją oficjalną.
– Czy Humber…?
– Wczoraj odzyskał przytomność, zdaje się. Ale podobno nie może jeszcze odpowiadać na pytania. Czy policja nie powiedziała ci, że nie grozi mu niebezpieczeństwo?
Potrząsnąłem głową.
– Oni tu nie są bardzo rozmowni. A jak Elinor?
– Już dobrze. Jest tylko trochę osłabiona.
– Przykro mi, że została w to wciągnięta. To moja wina.
– Ależ, chłopie, to wyłącznie jej wina – zaprotestował. – Daniel… chodzi o Patty… i to, co ci powiedziałem.
– Do licha – przerwałem mu. – To było tak dawno. Czy kiedy mówiłeś o wyjściu, to miałeś na myśli teraz, w tej chwili?
– Jak najbardziej.
– To nie tkwijmy tu dłużej. Jeśli nie masz nic przeciwko temu. October rozejrzał się po celi i drgnął. Napotkawszy mój wzrok rzekł przepraszająco:
– Nie przewidywałem takich rzeczy.
– Ani ja – uśmiechnąłem się blado.
Pojechaliśmy do Londynu, najpierw samochodem do Newcastle, a dalej pociągiem. Ze względu na to, że zatrzymano nas dłużej w komisariacie przy omawianiu szczegółów dotyczących mojego stawienia się na urzędowe dochodzenie przyczyny zgonu Adamsa, wszelkie ablucje pociągnęłyby za sobą spóźnienie się na pociąg ekspresowy Flying Scotchman, w którym October zarezerwował miejsca. Pojechałem więc tak, jak stałem.
Do wagonu restauracyjnego October wszedł pierwszy, ale kiedy miałem usiąść naprzeciwko niego, kelner złapał mnie za łokcie.
– Hej, ty – krzyknął ostro – zmiataj. Tylko dla pasażerów pierwszej klasy.
– Mam bilet pierwszej klasy – powiedziałem cicho.
– Coś podobnego! Może zobaczymy?
Wyciągnąłem z kieszeni kawałek białego kartoniku. Kelner pociągnął nosem i wskazał mi miejsce naprzeciwko Octobra.
– No dobrze. Jeżeli będzie się naprzykrzał, proszę pana – zwrócił się do Octobra – proszę mi powiedzieć, a zaraz go wyrzucę, z biletem czy bez.
Odszedł kołysząc się zgodnie z ruchem pociągu.
Nie trzeba chyba podkreślać, że wszyscy w restauracyjnym wagonie obrócili się w naszą stronę, żeby dokładnie przyjrzeć się awanturze. Uśmiechając się usiadłem naprzeciwko Octobra. Wyglądał na bardzo zażenowanego.
– Nie przejmuj się z mojego powodu – powiedziałem. – Jestem do tego przyzwyczajony. – I nagle zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście jestem w końcu do tego przyzwyczajony i że tego typu traktowanie nigdy już nie będzie dla mnie problemem. – Ale jeśli wolisz raczej udawać, że mnie nie znasz, to nie krępuj się… – Wziąłem do ręki kartę.
– Nie bądź bezczelny.
– Tak jest – uśmiechnąłem się do niego znad menu.
– Trudno ci dorównać w przewrotności, Daniel. Może potrafi to jedynie Roddy Beckett.
– Drogi Edwardzie… kawałek chlebka proszę.
Roześmiał się, w przyjacielskiej atmosferze dojechaliśmy do Londynu, tworząc najbardziej niedobraną parę, jaka kiedykolwiek korzystała z wykrochmalonych białych podgłówków na siedzeniach brytyjskich kolei.
Dolałem sobie jeszcze kawy i spojrzałem na zegarek. Pułkownik Beckett był spóźniony o dwadzieścia minut. Gołębie siedziały spokojnie na parapecie okiennym, zmieniłem pozycję na krześle, nie nudziłem się jednak, nie traciłem cierpliwości, przypominałem sobie swoją wizytę u fryzjera hrabiego Octobra i przyjemność, jaką sprawiło mi obcięcie włosów i zgolenie bokobrodów. Sam fryzjer (który prosił o zapłacenie z góry) był, jak mówił, zdziwiony wynikami tego zabiegu.
– Wyglądamy teraz bardziej na dżentelmena, co? Czy mógłbym jednak zaproponować… szampon?
Szczerząc zęby w uśmiechu przystałem na szampon, który zostawił czysty ślad w połowie mojej szyi.
A potem, już w domu Octobra czekał mnie luksus gorącej kąpieli, zrzucenia mojego cuchnącego przebrania, i dziwne uczucie ubierania się we własne rzeczy. Wtedy dopiero spojrzałem znów w to samo długie lustro. Widoczny był w nim mężczyzna, który przed czterema miesiącami przyjechał z Australii, mężczyzna w dobrym szarym garniturze, białej koszuli i granatowym jedwabnym krawacie. W każdym razie widoczna była jego zewnętrzna powłoka. Bo w środku nie byłem na pewno tym samym mężczyzną, i nigdy już nie będę.
Zszedłem na dół do szkarłatnego saloniku, gdzie October z całą powagą chodził koło mnie, poczęstował mnie szklaneczką dobrego wytrawnego sherry i powiedział:
– To absolutnie nie do wiary, że to jest ten młody zbir, który dziś rano przyjechał ze mną pociągiem.
– To niby ja? – odparłem zimno, a October roześmiał się. Posadził mnie na krześle tyłem do drzwi, siedziałem tak pijąc sherry i słuchając towarzyskiej pogawędki o koniach Octobra. Kręcił się wokół kominka nieco skrępowany i zastanawiałem się, co ma w zanadrzu.
Wkrótce się przekonałem. Drzwi otworzyły się. October spojrzał ponad moim ramieniem i uśmiechnął się.
– Chciałbym wam obydwu kogoś przedstawić – powiedział.
Wstałem i odwróciłem się. Patty i Elinor stały obok siebie. W pierwszej chwili nie poznały mnie. Patty uprzejmie wyciągnęła rękę i powiedziała: „Witam pana”, czekając najwyraźniej, żeby jej ojciec dokonał prezentacji. Wziąłem jej rękę w moją lewą i podprowadziłem ją do krzesła.
– Proszę usiąść. Dozna pani szoku.
Patty nie widziała mnie trzy miesiące, ale od czasu niefortunnej wizyty Elinor w stajni Humbera minęły zaledwie cztery dni. Elinor rzekła więc z wahaniem:
– Nie wygląda pan tak samo… ale pan jest Daniel.
– Skinąłem głową, a ona oblała się rumieńcem.
Błyszczące oczy Patty spojrzały prosto na mnie, jej różowe usta rozchyliły się.
– Pan… pan jest naprawdę Danny?
– Tak.
– Och… – I rumieniec, znacznie głębszy niż u jej siostry, zaczął obejmować jej szyję, dla Patty była to istotnie chwila wstydu.
October obserwował ich zmieszanie.
– Dobrze im tak – powiedział – to im się należy za wszystkie kłopoty, jakich narobiły.
– Ależ nie – wykrzyknąłem – nie bądź dla nich tak surowy… Ciągle jeszcze nie mówiłeś im o mnie?
– Nie – odparł October niepewnie, zaczynając podejrzewać, że córki mają więcej powodów do rumieńców, niż jemu się wydaje, i że to niespodziewane spotkanie okazało się niezwykłym sukcesem.
– To powiedz im teraz, a ja pójdę porozmawiać z Terencem… Kiedy wróciłem do saloniku obie wyglądały na pokonane, a October przyglądał się im niepewnie. Pomyślałem, że ojcowie mogą być bardzo niegrzeczni dla swoich córek w sposób niezamierzony.