Изменить стиль страницы

— A kto zaczął, co? Ja włączyłem się dopiero pod koniec, może nie? — Wskazałem na Jajasia i mówię: — To była twoja przydumka. — Murko zachrapał tak więcej gromko, więc powiadam: — Czas obudzić tego smrodliwego wybladka. To on wciąż ładował mu w usto, kiedy ten Wielki Żyd dzierżał go stać przy rzeszotce. — Doktor na to powiada:

— Nikt się nie wyprze tego, że mu trochę przyłożył, aby mu dać że tak powiem nauczkę, ale nie ma dwóch zdań, że to ty, chłopcze, z rozmachem i — powiedziałbym lekkomyślnością młodego wieku zadałeś mu gnadensztosa. I wielka szkoda.

— Zdrajcy — wymówiłem. — Zdrajcy i zakłamańce — bo już mi się zrobiło wsio widno, jak przedtem, dwa lata w tył, kiedy moi tak zwani drużkowie wydali mnie w żestokie łapska polucyjniaków. Już na nic uczciwego w tym świecie nie można liczyć, braciszkowie moi, na ile ja to widzę. No i Jajasio wziął i zbudził Murka, a Murko był jak najbardziej gotów przysięgać, że to Niżej Podpisany dopuścił się tego najgorszego brudnego łomotu i okrucieństwa. Jak się pokazały ciurmaki, a później Sam Naczalnik, już ci moi drużkowie z celi aż się rozlegało, tak zeznawali, czego to ja nie zrobiłem, aby ukatrupić tego nikudysznego zboczeńca, którego zakrwawiony trup leżał jak worek na podłodze.

Bardzo to był czudacki dzień, o braciszkowie moi. Wynieśli to martwe cielsko, a potem w całej wupie wsie zostali się zamknięci aż do rozporządzenia i nie wydawano żadnej piszczy, daże i kubka gorącego czaju. Tylko siedzieli my i czasowi (znaczy się ciurmaki) tak jakby szagali tam i nazad po kondygnacjach, od czasu do czasu wydając krzyk: — Zamknij się! — albo: — Zawrzyj ten loch! — jak dobiegł ich aby tylko szept z jakiejś celi. Potem koło jedenastej rano jakby zesztywniało wszystko i podniecenie, i jak gdyby strachem zaśmierdziało poza celą i zobaczyli my, jak Naczalnik i Główny Ciurmak jeszcze z kilkoma ważnymi na wygląd bonziakami szagają co rychlej, wygadując jak z uma szedłszy. Doszli jakby do końca tej kondygnacji, a potem dało się słyszeć że abratno szli, już wolniej, i było słychać jak Naczalnik, taki oczeń tłusty pocący się blondyn, truje coś w rodzaju: — Ale dopraszam się — i: — Cóż na to poradzić, ekscelencjo? — i tym podobne. Wreszcie cała ta banda zatrzymała się przy naszej klatce i Główny Ciurmak odkluczył. Zaraz było widać, który tu najważniejszy: taki bardzo wysoki z niebieskimi oczyma i w ciuchu naprawdę horror szoł, w najpiękniejszym garniturze, braciszkowie, jaki widziałem w życiu, absolutny szczyt mody. Przezierał jakby na wylot nas, bidnych zeków, i posuwał tym krasiwym, po nastojaszczy edukowanym głosem: — Rząd nie może już dłużej polegać na przestarzałych teoriach penitencjarnych. Stłoczyć razem przestępców i co z tego wynika? Kwintesencja zbrodni, legnąca się w centrum kary przestępczość. Już niebawem cala pojemność naszych więzień może się okazać potrzebna dla więźniów politycznych. — Nie wszystko chwytałem, o braciszkowie, ale w końcu nie do mnie się zwracał. Po czym tak się wyraził: — Pospolitych przestępców, jak ta odrażająca gromadka (znaczy się ja, braciszkowie, i ta reszta, złożona z istnych przystupników i do tego zdradzieckich), najlepiej da się załatwić na bazie czysto leczniczej. Zabić w nich zbrodniczy odruch i tyle. Pełne wdrożenie w przeciągu jednego roku. Dla nich kara nie odgrywa roli, to widać. Z tak zwanej kary oni czerpią satysfakcję. Zaczynają się pomiędzy sobą mordować. — I zwrócił na mnie surowe błękitne oczy. Więc ja śmiało się odezwałem.

— Za przeproszeniem, proszę ja szanownego pana, sprzeciwiam się stanowczo temu, co pan powiedział. Nie jestem pospolitym przestępcą i nie jestem odrażający. Może inni są tu odrażający, ale nie ja. — Na to Główny Ciurmak zrobił się aż purpurowy na mordzie i wrzasnął:

— Zawrzyj ten pieprzony loch, ty! Nie wiesz, do kogo się odzywasz?

— Dobrze, dobrze — powiedział ten ważniak. Po czym zwrócił się do Naczalnika i rzekł: — Możecie go użyć do przetarcia drogi. Jest młody, zuchwały, zły i niebezpieczny. Brodzki jutro się nim zajmie, a wy bądźcie przy tym i przyglądajcie się. To się sprawdza, możecie być spokojni. Jak ten młody, groźny i zwyrodniały zbir się przeobrazi, to go w ogóle nie poznacie.

Te jego nie patyczkujące się słowa, o braciszkowie moi, to był jakby początek mojej wolności.

3

Jeszcze tego wieczora powlokły mnie grzecznie i jak należy te żestokie łup łup ciurmaki na widzenie się z Naczalnikiem w jego świętym i przenajświętszym ze świętych przybytku czyli dyżurce. Naczalnik przyjrzał mi się tak oczeń ustawszy i zagaił: — Chyba nie wiesz, kto to był dzisiaj rano, co, 6655321? — I nie czekawszy kiedy powiem, że nie, sam rzekł: — To był we własnej osobie Minister Spraw Wewnętrznych — jak to mówią — całkiem nowa miotła. Otóż te nowomodne, po mojemu dość humorystyczne pomysły w końcu przeszły i prykaz to jest prykaz, chociaż powiem ci w zaufaniu, że mnie to nie odpowiada. Wcale a wcale mi nie odpowiada! Ja uważam, że oko za oko. Jak cię ktoś bije, to mu oddasz, nie? W takim razie dlaczego państwo, tak dotkliwie bite przez was, rozbestwionych łobuzów, nie ma wam oddać? Ale według tej nowej koncepcji tak ma nie być. Bo nowa koncepcja jest taka, że będziemy złe przemieniać w dobre. A mnie się zdaje, że to wszystko jest nadzwyczaj niesprawiedliwe. Hm? — Więc ja odkazałem, starając się, żeby oczeń uprzedzająco i z całym szacunkiem:

— Tak jest. — A na to Główny Ciurmak, co stał, mogutny i czerwony bych, tuż za fotelem Naczalnika, jak nie ryknie:

— Zawrzyj no ten brudny loch, ty gnojku!

— Dobra, dobra — powiada jakby spluty i ustawszy Naczalnik. — Więc ty, 6655321, będziesz poddany, resocjalizacji. Jutro zaprowadzą cię do tego Brodzkiego. Przewiduje się, że będziesz mógł opuścić areszt po upływie nieco ponad dwóch tygodni. Za dwa tygodnie z kawałkiem wyjdziesz z powrotem w ten wielki i wolny świat, już nie jako numer. Myślę — tu się z lekka uczmychnął — że ta perspektywa ci się podoba? — Nic na to nie odpowiedziałem, wobec tego Główny Ciurmak znów ryknął:

— Odpowiadaj, ty gnojku, świnio szajsowata, kiedy pan Naczelnik cię pyta! — Więc odpowiedziałem:

— Och, tak, proszę pana! Bardzo panu dziękuję. Starałem się tu, jak mogłem, naprawdę. Jestem za to wszystkim państwu niezmiernie wdzięczny.

— Więc nie bądź — tak jakby wzdychnął Naczalnik. — To nie nagroda. Bynajmniej. A tu jest formularz do podpisania. Stwierdza on, że zgadzasz się na zamianę reszty wyroku, jaki miałbyś odsiedzieć, na poddanie się tak zwanej — komicznie to nazwali — Kuracji Resocjalizacyjnej. Podpisujesz?

— Ależ naturalnie, że podpisuję — odrzekłem — proszę pana. I wielkie, przeogromne dzięki. — Więc dali mi atramentowy pisak i machnąłem nim krasiwo i płynnie swe nazwisko.

— W porządku — rzekł Naczalnik. — To chyba wszystko.

Na to Główny Ciurmak się odezwał:

— Jeszcze ksiądz Kapelan chciałby z nim pogadać, panie Naczelniku. — Więc wyprowadzono mnie i dawaj korytarzem do Kaplicy Blokowej, a po drodze jeden z ciurmaków co i raz mnie stukał jak nie w kręgosłup, to w łeb, ale tak nudno i jakby do rozziewu. I przemaszerowali mnie przez kaplicę do małej stróżówki bogusława i wpichnęli do środka. Tam siedział nasz kapłon przy biurku, gromko i wyraźnie zajeżdżając tak fajnie po mużycku wonią drogich rakotworów i szkota. Przemówił do mnie:

— A, to ty, mały 6655321, siadaj. — I do ciurmaków: — Poczekalibyście za drzwiami, nie? — Tak i zrobili. A on wtedy zagaił tak sieriozno: — Jedno co chcę, chłopcze, to żebyś nie miał wątpliwości, że ja z tym nic nie miałem wspólnego. Gdyby to coś dało, to bym nawet zaprotestował, ale nic nie da. Również i o karierę moją się rozchodzi, również i o to, że głos mój za słaby jest naprzeciw krzyku pewnych dość potężnych czynników w administracji. Czy jasno się wyrażam? — Bynajmniej się jasno nie wyrażał, o braciszkowie moi, ale pokiwałem, że tak. — Zamieszane są tu bardzo trudne kwestie natury etycznej — pociągnął dalej. — Mają z ciebie zrobić dobrego chłopca, 6655321, Już nigdy ci się nie zechce dokonać aktu przemocy ani też w jakikolwiek sposób zakłócić Spokoju Państwowego. Mam nadzieję, że do ciebie to wszystko dociera. Mam nadzieję, że w umyśle swoim co do tego masz zupełną jasność.