Изменить стиль страницы

Idąc poboczem zakurzonej drogi, Cyr poprawił sobie narzędzie szatana, które zdawało się kurczyć pod wpływem głosu ojca.

Ojciec nie może mnie zobaczyć, powiedział sobie Cyr i otarł czoło wierzchem dłoni. Ojciec jest w więzieniu i pozostanie tam przez jakiś czas. Tak jak A.J., który przerzucił się z kradzieży papierosów i czekoladowych Marsów na kradzież samochodów. W chwili, gdy drzwi celi zamknęły się za jego najstarszym bratem, ojciec powiedział, że nie ma już syna o imieniu Austin Joseph. Teraz znalazł się w takich samych tarapatach i Cyr zastanawiał się, czy to oznacza, że on nie ma już ojca.

Ulga, jakiej doznał na tę myśl, wywołała kolejny sygnał poczucia winy, tym razem o wiele boleśniejszy.

Nie będzie myślał o ojcu. Będzie myślał o tym, by dostać pracę. Cyr wiedział, że matka nie pozwoliłaby mu postawić nogi na ziemi Longstreetów. Spojrzałaby na niego tym pustym, udręczonym wzrokiem, który pojawiał się w jej oczach, ilekroć ojciec uznał, że zasłużyła na karę.

Jakie grzechy popełniła jego matka? zapytywał Cyr sam siebie, zaciskając i rozprostowując palce. Jakie to mogły być grzechy, które musiała zmywać własną krwią?

A kiedy ojciec uratował ją już z rąk szatana, podbijając jej oko albo rozcinając wargę, matka szła do sąsiadów opowiedzieć o swoim upadku. Przyjeżdżał szeryf, a ona przywoływała ten swój okropny, przerażający uśmiech na twarz i powtarzała ciągle od nowa, że zleciała ze schodków Werandy.

Niezależnie do tego, jak często i z jaką mocą spadały na nią te wielkie Pieści, matka stała niewzruszenie po stronie ojca.

Więc Cyr zdawał sobie sprawę, że nie pozwoli mu pójść do Sweetwater. Dlatego w ogóle jej o tym nie powiedział.

Ostatnio nie istniało dla niej nic poza telewizyjnym światem i płaczliwymi telefonami do prawnika. Cyr nie miał żadnych trudności z wymknięciem się z domu. Nie przyspieszył nawet kroku, wiedząc, że gdy matka wyjrzy przez okno i zobaczy go na ścieżce, jej wzrok przemknie tylko po nim i natychmiast wróci do ekranu telewizora.

Przebył pięć kilometrów bitej drogi i wszedł na Gooseneck Road, skąd udało mu się podjechać trzy kilometry w ciężarówce Hartfrodta Pretta. Pozostawał jeszcze co najmniej sześciokilometrowy spacer do Sweetwater.

Mijając rozszczepiony słup przy drodze McNairów, miał już niezłe pragnienie. Asfalt parzył go przez podeszwy butów, gardło wyschło mu na wiór. W ciszy poranka słyszał, jak ojciec Jima śpiewa o słodkiej przyszłości.

Nagła, nieokreślona tęsknota spętała mu nogi. Wiedział z opowiada Jima, że przyjaciel nie raz poczuł twardą rękę ojcowską na swoim siedzeniu. Kiedy Jim miał cztery lata i zabłądził na bagnach, ojciec odnalazł go, wsadził mu rózgę między kolana i kazał skakać całą drogę do domu.

Ale ojciec Jima nigdy nie zamknął go na dwa dni w pokoju o chlebie i wodzie i nigdy, ani razu nie uderzył jego matki.

1 Cyr na własne oczy widział, jak ciężka ręka Toby'ego spoczywała łagodnie, z dumą, na ramieniu Jima. A sposób, w jaki szli obok siebie z wędkami na ramionach! Nie dotykali się, ale widać było, że są razem.

Gardło skurczyło mu się boleśnie i Cyr musiał oprzeć się pokusie, by skręcić w aleję i popatrzeć na Jima i jego ojca malujących dom panny Edith. Wiedział, że Toby odwróciłby się z uśmiechem, ukazując białe zęby jak księżyc w czarnej twarzy, twarzy rozpłatanej przez ojca Cyra niemal dwadzieścia lat temu.

– Spójrz tylko, Jim – powiedziałby. – Widzi mi się, chłopak aż piszczy, żeby trochę pomalować. Mamy pyszne kanapki z pomidorem na lunch. Złap się za pędzel, to może znajdę jedną dla ciebie.

Ciągnęło go na tę ścieżkę. Ciągnęło tak bardzo, ze niemal pochylał się w jej stronę, mimo że jego stopy tkwiły na asfalcie między okruchami szkła.

„Mój syn nie będzie zadawał się z czarnuchami”, głos Austina przeciął mu mózg jak zardzewiałe ostrze. „Gdyby Pan chciał, żebyśmy się z nimi zadawali, zrobiłby ich białymi”.

Ale nie dlatego odwrócił się od alei McNairów. Wiedział, że jeżeli spędzi ranek malując domy i jedząc kanapki z Jimem i jego ojcem, nigdy się nie odważy przebyć tych ostatnich kilometrów do Sweetwater.

Kiedy minął żelazną bramę, jego sprana bawełniana koszula była mokra od potu. Przeszedł prawie trzynaście kilometrów w morderczym upale i pożałował teraz, że nie zjadł śniadania. Jego żołądek burczał złowieszczo w jednej chwili, kurczył się w następnej, wywołując mdłości.

Cyr wyjął spraną chustkę z kieszeni spodni i otarł nią twarz i szyję. Może to i lepiej, że nie zjadł śniadania. Z pełnym żołądkiem pojechałby jak nic do rygi. Z wczorajszej kolacji też zrezygnował, chory po zjedzeniu swojej części cytrynowego ciasta.

Na myśl o tym cieście zrobiło mu się naprawdę niedobrze. Przełknął parę razy ślinę i poczuł się lepiej. Spojrzał tęsknie ku chłodnej połaci trawy rozciągającej się za krzewami magnolii. Gdyby mógł wyciągnąć się na niej na chwile. przycisnąć rozpaloną twarz do słodkiej trawy! Ale pomyślał, że jeżeli ktoś go zobaczy, z pracą będzie się mógł pożegnać, Podniósł nogę i przeniósł ją o kilkadziesiąt centymetrów wprzód, Był kiedyś w Sweetwater. Czasem zdawało mu się, ze wyobraził sobie ten dom, z jego białymi ścianami i wysokimi oknami. Ale w jego wyobraźni nigdy nie był tak wspaniały jak w rzeczywistości. Myśl, że ludzie w nim mieszkają, jedzą i śpią, była niewiarygodna dla kogoś, kto całe życie spędził w zagraconej ruderze.

Z głową jasną od gorąca i głodu, Cyr patrzył na dom zalany słońcem. W oparach rozgrzanej ziemi zdawał się stać pod wodą. Podwodny pałac, pomyślał Cyr i przypomniał sobie niejasno, że czytał kiedyś o syrenach i trytonach, którzy mieszkali w morzu.

Miał wrażenie, że sam porusza się w wodzie. Parł naprzód wolno, ociężale, a powietrze, którym oddychał, było jak ciepła ciecz wypełniająca mu powoli płuca. Trochę zaniepokojony, spojrzał w dół na swoje nogi i nie wiedział, czy czuje ulgę, czy rozczarowanie ujrzawszy rozklapane buty zamiast rybiego ogona.

Odurzony wonią kwiatów okrążył gazon peonii, gdzie jego ojciec złoił skórę Tuckerowi.

Cyr miał nadzieję, że drzwi otworzy mu panna Della. Lubił pannę Delię, z jej czerwonymi włosami i kolorową biżuterią. Dała mu kiedyś dwadzieścia pięć centów za to, że zaniósł jej zakupy ze sklepu do samochodu. A ponieważ panna Della miała niezłe mięśnie pod skórą, Cyr wiedział, że mogła zanieść te zakupy sama i zaoszczędzić ćwierć dolara.

Panna Della otworzy mu drzwi i powie, żeby zaszedł od tyłu. Kiedy okrąży dom i stanie w kuchennych drzwiach, panna Della da mu szklankę zimnej lemoniady, a może nawet suchara. On jej podziękuje, bardzo grzecznie, i zapyta, gdzie mógłby znaleźć Luciusa Gunna, żeby porozmawiać z nim w sprawie pracy.

Trochę oszołomiony wszedł na werandę i stanął przed wielkimi drzwiami z wypolerowaną mosiężną kołatką. Przesunął językiem po wargach, uniósł dłoni…

Drzwi otworzyły się na oścież, zanim zdążył dotknąć kołatki. Nie stanęła w nich panna Della, ale drobna, starsza pani. Usta pomalowane miała pomarańczową szminką, a we włosach coś jakby orle pióro. Cyr nie wiedział, że błyszczące kamienie wokół jej żylastej szyi to rosyjskie brylanty. Była boso, a w ręku trzymała łuk.

– Mój prapradziadek ze strony matki był pół krwi Czikasawem – oznajmiła Lulu oszołomionemu Cyrowi. – Mogło się zdarzyć, że moi przodkowie oskalpowali paru twoich.

– Tak, psze pani – powiedział Cyr, ponieważ żadna inna odpowiedź nie przyszła mu na myśl.

Lulu rozciągnęła w uśmiechu pomarańczowe wargi.

– A ty, synku, masz na głowie całą kupę pięknych włosów. – Wybuchnęła skrzekliwym śmiechem. Cyr cofnął się o krok.

– Ja tylko… ja tylko…

– Kuzynko Lulu, po co tak straszyć dzieci. – Tucker stanął w drzwiach Uśmiechał się pobłażliwie. – Ona żartuje. – Uświadomienie sobie, kim jest ten chłopiec, zajęło mu chwilę, uśmiech zniknął z jego twarzy. – Co mogę dla ciebie robić, Cyr?

– Ja… Ja szukam pracy – powiedział tylko Cyr i zemdlał.