Изменить стиль страницы

Z wahaniem sięgnął po jej dłoń. Chciał powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Spojrzał na nią. Patrzyła gdzieś przed siebie, a jej twarz wyrażała przepełniające ją szczęście. Nawet nie zauważyła swego przejęzyczenia.

– Tak, Gela, to jest piękne – powiedział wreszcie. Po krótkiej chwili dodał gorzko, myśląc przy tym o Haroldzie: – Ale wyobraź sobie, że bylibyśmy gdzieś tam! – Nieokreślonym gestem wskazał na migocącą w oddali biel. – To by oznaczało koniec.

– Piękność i niebezpieczeństwo są prawie nierozerwalne! – Gela przysunęła się do niego. Objął ją ramieniem. – Zimo mi – powiedziała.

Wokół szybu spadły nagle liczne kryształy, łomocąc o dach. Jeden z nich, groźny w swych wymiarach, wspaniale połyskując, zaczepił o kant dachu chwiał się.

Mimo woli Gela przytuliła się do Chrisa, ale już po chwili odsunęła się nieco zakłopotana.

Chris usiłował zrzucić kryształ nogą, ale osiągnął tylko to, że kryształ zakołysał się jeszcze gwałtowniej.

Gela przyłączyła się ochoczo do zabawy, twarz jej nabrała rumieńców.

Nagle kryształ oderwał się ze śpiewnym dźwiękiem i runął w przepaść, odprowadzany ich wzrokiem.

Chris spojrzał na Gelę. W jej oczach tańczyły wesołe, figlarne ogniki. Kiedy wyprostowała się, Chris przyciągnął ją do siebie i pocałował. Oddała pocałunek.

Potem milczeli przez chwilę i wtedy właśnie Chris zadał pytanie, którego natychmiast pożałował:

– Kogo teraz pocałowałaś, Gela? – Pragnął, żeby zdziwiła się i powiedziała: – Jak to kogo? Ciebie, Chris!

Ale Gela milczała. Spoglądała w dal, potem odwróciła się do niego, wspięła się na palce, pocałowała go szybko, ujęła za rękę i pociągnęła do klatki szybowej. Idąc już, powiedziała:

– Czy to nie wszystko jedno?

Było to coś więcej, niż tylko odpowiedź na niemądre pytanie. Było to coś, co bolało

Następne dni przyniosły dwa wydarzenia. Nadajnik na “Oceanie II” został włączony w system radiokomunikacji makrosów w paśmie fal ultrakrótkich, umożliwiając prowadzenie nasłuchu bezpośredniego. Programy te “Ocean” transmitował również do bazy dwa razy dziennie w godzinnych odcinkach. Były to audycje słowno-muzyczne. Większość radiostacji nadawała w jakimś nie znanym, twardym języku. Niezmiernie rzadko natomiast, i to z zakłóceniami, odbierali stację, której język wprawdzie rozumieli, ale sens wielu słów pozostawał dla nich zagadką.

Nasłuch tej stacji prowadzony był na “Oceanie” bez przerwy, odbiór jednak był zły i pozbawiony ciągłości, ale właśnie ten program oznaczał dla załogi dwie godziny przerwy w pracy. Niemal wszyscy zbierali się codziennie w kasynie, aby wysłuchać strzępów audycji, nadawanych dla nich z “Oceanu”. Często programy te stawały się podstawą żywych dyskusji, po których rodziły się najrozmaitsze przypuszczenia, co też to lub owo mogło znaczyć. Najbardziej jednak dręczyło ich pytanie, dlaczego cześć makrosów mówi po angielsku, a przynajmniej językiem zbliżonym do angielskiego? Dlaczego w ogóle ludzie ci mówią różnymi językami? Czy różnorodność języków świadczy o różnorodnym, a może nawet przeciwstawnym rozwoju makrosów? O sporach? Ale we wszystkich dyskusjach przeważał język angielski. Przypadek? Wykluczone.

Na jednym z takich zebrań Ennil wystąpił ze śmiałą, ale wyjaśniająca wiele wątpliwości hipotezą, według której prorok Nhak z owianych tajemnicą czasów prehistorycznych wiedział o istnieniu makrosów i przejął ich język. Pozostawało już tylko wyjaśnić, skąd pochodzą makrosi. Ennil snuł dalej swoje rozważania. Według niego nie można było wykluczyć, że makrosi pochodzą z odległych zakątków wszechświata, że po prostu odkryli i zasiedlili planetę, która wydała im się nie zamieszkana, w każdym razie jeżeli chodzi o istoty rozumne. Ennil liczył się nawet z tym, że w przyszłości, kiedy nawiążą stałe kontakty z makrosami, może zaistnieć problem, a nawet spór, kto ma prawo do tej planety.

Wielu członków ekspedycji, zwłaszcza młodszych, podchwyciło z zapałem pomysł, że makrosi są przybyszami z kosmosu. Zapowiadało się więc na to, że spotkanie przybierze charakter rozmowy, a nie dyskusji. Ale i tak tezie Ennila nie można było na razie przeciwstawić żadnej innej. Zagadką pozostała różnorodność języków. Czyżby

– Ekspedycja Mikro z jakichś względów przestali żyć wspólnie? Bo chyba wylądowali tu razem!

Chris usiłował nie ulegać tej hipotezie, bronić się przed poglądem, według którego wszystko sprowadzało się do fikcyjnych kosmonautów. Taka teoria była z pewnością wygodna, zwłaszcza dla tych, którzy godzili się z myślą, że dokładne zbadanie ewolucji człowieka jest sprawą niemożliwą. Dlaczego nie rozważano możliwości, że ludzie i istoty makro rozwijali się równolegle, obok siebie?

Chris nie ujawniał swoich przypuszczeń, zbyt wiele bowiem istniało kontrargumentów, do których za to idealnie pasowała hipoteza Ennila. Na przykład pytanie o zadaszenie w ich ojczystych osiedlach, które chroniło ich atmosferę i dobre warunki życia. Kto je zbudował? A wieczny stos atomowy, który skutecznie rozwiązywał problem energetyczny, urządzenia stanowiące zagadki historyczne, budowle, których ludzie nie mogli wznieść! Udowodnione obecnie istnienie makrosów stawiało wszystkie te zagadki w zupełnie innym świetle, ale jeszcze ich nie rozwiązywało.

Drugie wydarzenie było bolesne, ale miało dla ekspedycji, a zwłaszcza dla Chrisa, większe znaczenie.

Była to noc z drugiego na trzeciego lutego, tuż przed północą, kiedy wyrwał go ze snu telefon. Dyżurny radiotelegrafista meldował w podnieceniu, że za godzinę przyleci helikopter dalekiego zasięgu, który w związku z pilną sprawą zabierze go na pokład “Oceanu II”, gdzie Chris spędzi co najmniej tydzień.

Chris miał jeszcze pełną godzinę, mimo to narzucił na siebie szybko ubranie i spakował najważniejsze rzeczy. Myślami przebiegł ostatnie nie załatwione jeszcze sprawy, a kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, połączył się ponownie z centralą. Radiotelegrafista nie wiedział jednak, o co chodzi, mógł jedynie powiedzieć, jak bardzo jest zadowolony, że Chris zrozumiał prawidłowo polecenie.

Chris podał dokładnie położenie śnieżnej włóczni, skąd miał zostać zabrany. Potem usiadł na łóżku, aby lepiej się skoncentrować, i spisał na kartce najważniejsze polecenia dla Geli.

Kierownictwo ekspedycji nie zdecydowałoby się na taki krok bez istotnej przyczyny. Ostatecznie już sam lot był sporym ryzykiem, choć miejsce postoju “Oceanu” było podobno wolne od śniegu.

W końcu Chris przerwał rozmyślania i zawołał Karla. Nie licząc się z tym, że tamten był jeszcze półprzytomny ze snu, wyjaśnił wszystko, po czym dodał:

– Karl, tak jak to było ustalone, Gela będzie mnie zastępowała. Mam do ciebie prośbę: pomóż jej! Znasz ją dobrze, odbyłeś razem z nią podróż na Czerwońcu, wiesz, o co mi chodzi?

– Wiem, Chris – odparł Karl. – Możesz na mnie polegać. Wracaj szczęśliwie!

Chris udał się do kabiny Geli. Nie pukał, aby nie wywołać hałasu. Zatrzymał się w progu. Jego wzrok przyzwyczajał się stopniowo do półmroku. Na zewnątrz widniało odległe, białe słońce. Zamknięta w lodzie lampa, przemknęło mu przez głowę.

– Tak? – Pytanie rozległo się z kąta, gdzie stało łóżko Geli, nie zabrzmiało jednak bojaźliwie, raczej niechętnie, jakby ten, kto je zadał, nie rozbudził się jeszcze całkowicie.

– To ja, Chris. Przepraszam cię, Gela.

– Chris!

Pstryknął wyłącznik i mała nocna lampa oświetliła pomieszczenie. Chris widział właściwie jedynie prawą rękę Geli, aż po jej nagie, jaśniejące nieco wyżej ramię. Twarz pozostawała w cieniu.

Siedziała teraz w łóżku wyprostowana, przecierając sobie oczy lewą ręką. Nie miała nic na sobie.

Chris usiłował na nią nie patrzeć. W duchu wyzwał siebie od głupców. Ostatecznie kąpali się już razem! Ale – tłumaczył sobie – tu nie basen.

– Przepraszam cię – powtórzył – ale chciałem ci to powiedzieć osobiście, że masz mnie zastąpić przez tydzień. Za piętnaście minut polecę helikopterem na “Ocean”. Coś musiało się stać, coś bardzo ważnego, w przeciwnym razie nie ryzykowaliby. – Poczuł złość na samego siebie, że znowu wspomniał o niebezpieczeństwie, i chcąc odwrócić jej uwagę od tak drażliwego tematu dodał: – Niestety nie wiem nic więcej. Łączność też nie była dobra.