Изменить стиль страницы

– Boże… cała się zaryczałam…

– Możesz się wykąpać. Siostry pomogą ci doprowadzić się do porządku.

– Aha… – Przestraszona zerknęła na okno. – A gdzie…

– Łazienka? Zaraz cię ktoś zaprowadzi.

Nikołajewa z roztargnieniem kiwnęła głową. Spojrzała na lilię w wazie. Na okno. Znów na lilię. Nabrała więcej powietrza w płuca. Wyskoczyła z łóżka. Rzuciła się do drzwi. Kat siedział nieruchomo. Szarpnęła drzwi. Wybiegła na korytarz. Popędziła. Wpadła na pielęgniarkę, palącą papierosa przy wysokiej mosiężnej popielniczce. Niebieskooka pielęgniarka uśmiechnęła się do Nikołajewej.

– Dzień dobry, Diar.

Nikołajewa rzuciła się do wyjścia. Bose stopy plaskały po nowym parkiecie korytarza. Dobiegła do szklanych drzwi. Popchnęła pierwsze. Wyskoczyła do przedsionka. Popchnęła drugie. Pobiegła po mokrym asfalcie.

Lekarz patrzył za nią przez szybę. Skrzyżował ręce na piersi. Uśmiechał się.

Jasnowłosy szofer w zaparkowanym srebrzystym BMW odprowadził ją długim spojrzeniem. Jadł jabłko.

Naga Nikołajewa biegła po Worobjowych Górach. Wokół stały nagie drzewa. Leżał brudny śnieg.

Szybko się zmęczyła. Zatrzymała się. Kucnęła. Ciężko dyszała. Po chwili wstała. Kilka razy dotknęła mostka. Skrzywiła się:

– Skurwysyny…

Ruszyła. Bose stopy człapały przez kałuże.

Przed nią rozpościerała się szosa. Od czasu do czasu przejeżdżały samochody. Wiał mokry wiosenny wiatr. Nikołajewa wyszła na szosę. Nagle poczuła przejmujące zimno. Zadrżała, objęła się ramionami.

Minął ją samochód. Stary kierowca uśmiechnął się do niej.

Podniosła rękę. Przejechał volkswagen. Kierowca i pasażer otworzyli okna. Wyjrzeli. Zagwizdali.

– Dupki… – wymamrotała Nikołajewa. Szczękały jej zęby.

Podjechało żiguli. Zatrzymało się.

– A ty co, mors jesteś? – Kierowca otworzył drzwi: 40 lat, brodaty, w okularach, z dużym srebrnym kolczykiem w uchu i czarno-żółtą bandaną na głowie.

– Lód już przecież całkiem puścił!

– Słu…chaj… odwieź… m…nie… okradli… – szczękała zębami Nikołajewa.

– Okradli? – Zauważył ogromny siniak między jej piersiami. – Pobili cię?

– Oje… bali… chuje…

– Wskakuj.

Wsiadła. Zamknęła drzwi.

– Oj, kurwa… straszny ziąb…

Kierowca zdjął lekką białą kurtkę. Narzucił na ramiona Nikołajewej.

– No co, na milicję?

– Coś ty… – skrzywiła się, otulając kurtką. Drżała.

– Z tymi pałami… nie chcę mieć nic wspólnego… odwieź mnie do domu. Zapłacę.

– Dokąd?

– Strogino.

– Strogino… – mruknął strapiony. – Muszę do pracy.

– Oj, jaki straszny ziąb… – Drżała. – Zrób… więcej ciepła…

Przekręcił regulator ciepła do oporu.

– Słuchaj, podrzucę cię do Prospektu Leninowskiego, a tam już coś złapiesz.

– Ale jak ja mam… znowu… oj, kurwa… odwieź mnie, proszę…

Trzęsła się z zimna.

– Strogino… To całkiem od dupy strony.

– Ile chcesz?

– Ale… nie o to chodzi, kotku.

– Zawsze o to chodzi. Sto, sto pięćdziesiąt? Dwieście? Jedźmy za dwieście. Niech ci będzie.

Zastanowił się. Wrzucił bieg. Samochód ruszył.

– Masz fajkę?

Podał jej paczkę Cameli. Nikołajewa wyjęła papierosa. Podsunął zapalniczkę.

– A oni co?… Rozebrali cię i wyrzucili w lesie?

– Aha. – Zaciągnęła się łapczywie.

– Zabrali całe ubranie?

– Jak widzisz.

– Nieźle. Ale to przecież trzeba zgłosić?

– Poradzę sobie.

– Co, znajomi?

– Coś w tym stylu.

– No to inna sprawa.

Zamilkł, po chwili zapytał:

– Ty co, jesteś z tych… „gorących dziewczyn”?

– Raczej – zimnych… – Zmęczona ziewnęła, wypuszczając kłąb dymu. – Zmarzniętych.

Z uśmiechem pokiwał głową.

Półsłodkie

12.17.

Strogino, ul. Katukowa 25.

Żiguli podjechało pod piętnastopiętrowy blok.

– Chodź ze mną. – Nikołajewa wysiadła z samochodu. Podeszła do klatki schodowej. Nacisnęła guzik domofonu. Numer 226.

– Słucham?

– Nataszka, to ja.

Zapiszczały drzwi. Nikołajewa weszła z kierowcą. Wjechali na jedenaste piętro.

– Poczekaj tu. – Oddała mu kurtkę. Zadzwoniła do drzwi.

Otworzyła zaspana Natasza: 18 lat, pyzata twarz, czarne krótko, ostrzyżone włosy, czerwony frotowy szlafrok.

– Daj dwieście rubli. – Nikołajewa minęła ją i weszła do swojego pokoju. Wyciągnęła z szafy taki sam czerwony szlafrok. Włożyła go.

– No, kurwa…Czego ty chcesz? – Natasza poszła za nią.

– Dwieście rubli! Dla kolesia. Podrzucił mnie.

– Mam tylko dwieście dolców.

– Ruble! Masz ruble?! – krzyknęła Nikołajewa.

– No nie mam, czego się drzesz…

– A dolce drobniakami?

– Dwie stówy. A co ty tu masz? – Natasza zauważyła siniak na piersi.

– Nie twój interes. Może Lenka ma?

– Co?

– Ruble.

– Nie wiem. Śpi jeszcze.

Nikołajewa weszła do drugiego pokoju. Spały tam na podłodze dwie kobiety. Nikołajewa spojrzała na nie.

– Co, to i Suła przyjechała?

– Aha. – Natasza wyjrzała zza jej pleców. – Przylazły nad ranem nawalone jak szmaty.

– No to po chuju… – Nikołajewa z niezadowoleniem machnęła ręką.

– I jak tam? – Kierowca stał przed otwartymi drzwiami wejściowymi.

– Wejdź. – Nikołajewa podeszła do niego.

Wszedł. Zamknęła za nim drzwi.

– Słuchaj, mamy zawałkę z rublami. Może zrobię ci laskę?

Spojrzał na nią. Potem na Nataszę. Ta uśmiechnęła się i poszła do siebie.

– Chodź. – Nikołajewa wzięła go za ręce.

– No, w ogóle to… – Patrzył na nią uważnie.

– Chodź, chodź… do łazienki. Zawałka z kasą, sam widzisz. A budzić te kurwiszony… Wiesz, gówna lepiej nie ruszać. – Pociągnęła go za rękę.

– Mogę pojechać i zmienić. – Przystanął.

– Nie rozśmieszaj mnie. – Zapaliła światło w łazience. Wciągnęła go za rękę. Zamknęła drzwi. Kucnęła. Zaczęła mu rozpinać spodnie.

– A ty… od dawna… tego? – Patrzył z góry.

– Koleś, za dużo pytań… o! Szybko stajemy na baczność. – Pomacała przez spodnie jego twardy członek.

Rozpięła pasek. Suwak. Ściągnęła szare spodnie. Potem czarne slipy.

Miał mały zakrzywiony członek.

Szybko wzięła go do ust. Objęła rękami sinawe pośladki. Zaczęła wykonywać szybkie ruchy.

Kierowca wypchnął biodra. Pochylił się i oparł ręką o pralkę. Zaczął sapać. Jego kolczyk kołysał się do taktu.

– Poczekaj, maleńka. – Położył rękę na jej głowie.

– Boli? – Wypluła członek.

– Nie… po prostu… tak się nigdy nie spuszczam… chodź, tego… normalnie…

– Bez gumy nie da rady.

– No ale… ja… nie wożę ze sobą… – Zaśmiał się.

– Z tym nie ma problemu. – Wyszła. Wróciła z paczką prezerwatyw. Rozpieczętowała. Zręcznie i szybko mu założyła. Zrzuciła szlafrok. Odwróciła się do niego tyłem. Oparła łokciami o umywalkę.

– No, już…

Szybko w nią wszedł. Objął ją długimi rękami. Poruszał się szybko. Sapał.

– Dobrze, mmmm, tak, dobrze… – powtarzała spokojnie. Oglądała w lustrze siniak.

Szczytował.

Mrugnęła porozumiewawczo do jego odbicia w lustrze.

– Amator autostopowiczek!

Spojrzała na niego uważnie. Nagle zadrżały jej wargi. Zatkała usta dłonią.

On sapał przez nos, miał zamknięte oczy. Oparł głowę na jej ramieniu.

Wyciągnęła rękę. Zatkała wannę. Puściła wodę, z trudem powstrzymując szloch.

– Dobra. Ja… ja… muszę się ogrzać.

Zaczął się ociężale podnosić. Otworzył oczy. Jego członek wysunął się z pochwy. Kierowca popatrzył na niego.

– Do… do kibla – poradziła. Zdjęła z półki płyn do kąpieli. Chlusnęła do wanny. I zapłakała głośno.

Spojrzał na nią ponuro.

– No co? Źle było?

Pokręciła głową. Potem złapała go za rękę. Uklękła, przycisnęła rękę do piersi. Zaszlochała jeszcze głośniej, zatykając sobie usta.

– Co ci jest? – Patrzył z góry. – Krzywdę ci zrobili? No? Co jest?

– Nie, nie, nie… – pochlipywała. – Poczekaj… Poczekaj…