— To chyba widać — wskazała gestem na łóżko. — Zakładam, że nie jest pan moim nowym właścicielem?
— Niewolnictwo zostało niesione trzysta lat temu — powiedział z niejaką dumą.
Zmarszczyła brwi. Widać było, że stara się coś sobie przypomnieć.
— To był rok dwa tysiące siedemnasty — powiedziała w zadumie. — Ale potem ilekroć mnie używał nigdy nie mówił który mamy rok. A było to tak często...
— Pani się urodziła w dwa tysiące siedemnastym roku?
— Nie. Urodziłam się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym. — Czy ten sukinsyn żyje?
— Jaki sukinsyn?
— Prezydent Polski oczywiście. To bydlę...
— Istnieje ktoś kogo nazywamy Starym Prezydentem, ale nie wiem czy o niego chodzi.
— Jak wygląda?
— Nie pokazuje się publicznie. Nie znamy jego twarzy.
Usiadła na brzegu łóżka i ścisnęła głowę dłońmi. Pościel pod naciskiem jej ciała połamała się. Poderwała się i otworzyła drzwiczki szafki. Wisiała w niej erotyczna bielizna. Podniosła parę prawie normalnych majtek ale rozsypały jej się w palcach.
— Może najlepiej będzie jeśli opowie pani po kolei — zachęcił.
— Dobrze. W tamtych czasach nie był jeszcze Prezydentem ale szefem POF.
— A co to jest POF?
— Polskie Ogniwa Fotoelektryczne. Była blokada gospodarcza ze strony Rosji która chciała podporządkować sobie Gruzję, właściwie to rosyjskie rodziny mafijne chciały zagarnąć tereny w okolicach granicy z Abchazją. Wtedy złożył nam ofertę. Najładniejszą dziewczynę obiecał wymienić na stuletnie dostawy prądu dla naszego kraju. No i padło na mnie, choć jak startowałam w konkursie to nie miałam pojęcia, że chodzi o to, kto wyląduje u tego zboczeńca w łóżku. Chwileczkę. Może pan coś powiedzieć o sobie?
— Jestem zdrajcą ludzkości, renegatem i wrogiem numer jeden Starego Prezydenta, zaocznie skazanym na karę śmierci za posługiwanie się zakazaną teleportacją...
— Teleportacja! Może mnie pan zabrać stąd?
— Hmm, jeśli pani nie lubi starego Prezydenta...
— Nie wiem, czy o niego chodzi ale nie lubię nikogo, kto nazywa się Prezydent.
— Załatwione.
Rzuciła mu się na szyję i ucałowała go w policzek.
— Tu obok ma jeszcze jednego wroga — powiedział. — Złapał go jak wrócił z Proximy.
— Hm?
— Tak. Na Proximie prowadzał mnie gołą w kolczatce na szyi na smyczy, a ci zieloni mieli ubaw po pachy. A więc, jak wrócił i raz chciał sobie poużywać to powiedział, że złapał takiego starego zgreda i jak będzie miał ochotę to może sprawdzi i czy tamten jeszcze może — zarumieniła się.
— Kiedy to było?
— Skąd mogę wiedzieć? Gdy go pytałam ile czasu minęło to tylko się śmiał.
— Dobrze. Posłuchaj. Jesteśmy na stacji orbitalnej...
— Domyślałam się.
— Wedle oficjalnej wersji Stary Prezydent mieszka w polu czasu stojącego i włazi stamtąd...
Zamachała rękami.
— Znajdźmy tego drugiego i uciekajmy.
Weszli do sąsiedniego pomieszczenia. Na stoliku leżał pas do teleportacji. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. Pod ścianą stała standardowa lodówka. Dziewczyna otworzyła ją. Wewnątrz siedział skulony staruszek. Był nagi ciało miał pokryte bliznami a jego jedynym strojem była jeansowa szmata owinięta około bioder.
— Chy, to już sąd ostateczny? — zaciekawił się.
— Przypadkiem nie. Jestem Sergiej Susłow. Przybyłem pana uwolnić. A spodziewał się pan...
— Ten gnojek z wąsikami powiedział, że posiedzę tak do dnia sądu ostatecznego. Znaczy rok który mamy? Musi co z siedem tysięcy...
Wyprowadzili go z błędu. Był zdziwiony.
— Nazywam się Dziadek Weteran — powiedział nieoczekiwanie. — To mój pseudonim bojowy. Słyszeliście o oddziale Alfa?
— Nie — odpowiedział Susłow.
Cała sytuacja zaczynała go przerastać.
— Znaczy wymarli chłopaki. Cholera, a taki łomot daliśmy hitlerszczakom.
— Hitlerszczakom?
— No, nadludziom.
Podbiegł do stołu i podniósł pas.
— Niech to cholera! — zawołał radośnie. — Jest.
Strzepnął kurz i zapiął go sobie wokół bioder.
— To ja się żegnam — powiedział nieoczekiwanie i wyparował.
— Rozumiesz coś z tego? — zapytał Susłow dziewczynę.
— Nic a nic. My też? — popatrzała na niego błagalnie.
— Sekundę. Nie mam na to ochoty, ale chciałbym sprawdzić czy nie ma tu jeszcze kogoś.
Pozostałe pomieszczenia były umeblowane ze smakiem ale puste. Wszystko pokrywała warstwa kurzu.
Objął dziewczynę ramieniem i wcisnął guzik startowy. Zniknęli.
Nodar drzemał w wannie. Przegryziony rdzą kran oberwał się i wpadł do środka. Wisząca w powietrzu zardzewiała tacka złamała się pod własnym ciężarem i uderzyła o podłogę. Srebrna łuska z drobinek niklu rozprysła się wokoło. Szklana strzykawka stłukła się, ale i tak nie była do niczego potrzebna. Z sufitu pomieszczenia zwisały stalaktyty, stworzone z drobinek wypłukanego wapnia. W niektórych miejscach podłogi wyrastały ku nim stalagmity. Kropla wody oderwała się od sufitu i spadła na beton podłogi.
Stacja Orbitalna
W głębokich kryptach pod Wawelem stały ciężkie sarkofagi zawierające w swoim wnętrzu ciała polskich królów. Wszystkie znane królewskie szczątki. Ktoś pozbierał je i zgromadził w jednym miejscu. Wydarł z pierwotnych grobowców i umieścił właśnie tutaj. W sumie nie trudno przewidzieć kto. W innych sarkofagach zgromadzonych w sąsiedniej komorze znajdowały się ciała prezydentów. Sarkofagi stały w równym karnym szeregu. Ostatni stojący pod ścianą nie pasował zupełnie do pozostałych. W przeciwieństwie do prostych kamiennych skrzyń wykonano go z czystego złota, ze złotej blachy grubej na pół cala, i nadano mu kształt antropomorficzny. Jego pierwotny właściciel, egipski faraon noszący wdzięczne imię Nebcheperure Tutanchamon leżał opodal w przejściu pomiędzy sarkofagami mając pod plecami stare drzwi od kibla z płyty paździerzowej. Cicho szumiała klimatyzacja. Bandaże mumii powiewały w delikatnych podmuchach sztucznego wiatru. Urny kanopskie zawierające wnętrzności zmarłego stały wokoło. Sarkofag miał nowego mieszkańca.
Niewysoki humanoidalny, no z grubsza humanoidalny, kosmita rasy Tarani otworzył ciężkie stalowe drzwi prowadzące do krypty. Wściekle zaterkotał karabin maszynowy, ale kule nie przebiły jego kombinezonu. Kosmita wcisnął guzik na niedużym sterowniku spoczywającym w głębinach jego kieszeni i karabin przestał strzelać. W chwili gdy przekroczył próg krypty pokrywa sarkofagu odskoczyła na sprężynujących zawiasach i z miękkiej wyściółki podniósł się Paweł Koćko. Pole czasu stojącego które konserwowało jego ciało podczas pobytu w trumnie wyłączyło się automatycznie w chwili gdy podniosło się wieko. Wycelował w gościa lufę gigawatowego lasera.
— Spokojnie — powiedział ufok w języku esperanto. — Przybywam jako poseł. Jestem Gaxt'hcuawt kurier rady galaktycznej.
— Bardzo mi miło. Paweł Koćko, prezydent. To nie jest najlepsze miejsce żeby rozmawiać. Przenieśmy się gdzie indziej.
Kosmita popatrzył na niego uważnie jakby rozważał usłyszaną propozycję.
— Może na górę? — zaproponował.
Koćko skinął głową i wystukał kod na swoim teleporterze. Po chwili znaleźli się na górskim szczycie. W niewielką platformę ze skały wbity był wielki metalowy krzyż. Wokoło ciągnęły się skaliste turnie a w dali na dole widać było panoramę Zakopanego. Na szczycie stały dwa fotele dentystyczne. Usiedli. Mały Tarani ledwo sięgał nogami do podnóżka.
— Napijemy się za przyjaźń ziemsko komiczną? — zagadnął Koćko.
— Z przyjemnością.
Zmaterializował w powietrzu srebrną tacę z cudzymi herbami. Stała na niej butelka Sowietskowo Igristowo i litrowa butelka płynu Burowa z wetkniętą karbowaną srebrną rurką. W butelce pływała kostka suchego lodu. Gość pociągnął rurką płynu z butelki
— Dobrze zna pan nasze zwyczaje — pochwalił.
Koćko odkorkował szampana i także wypił solidny łyk. Poprzednia butelka nie do końca wywietrzała mu jeszcze z mózgu i czuł się naprawdę dobrze.