Grzmiący głos – Sol przypuszczał, że tak właśnie starałby się przedstawić Głos Boga reżyser jakiegoś niskobudżetowego holofilmu – przemówił po raz trzeci:
“Sol! Wysłuchaj mnie uważnie. Od tego, czy postąpisz zgodnie z moją wolą, zależy przyszłość ludzkości. Weź swoją córkę, swoją jedyną córkę Rachelę, którą kochasz, udaj się z nią na planetę Hyperion i złóż ją tam w ofierze w miejscu, które ci wskażę”.
Wówczas Sol, zniecierpliwiony i jednocześnie zaniepokojony, odwrócił się i cisnął nóż daleko w ciemność. Kiedy ponownie spojrzał na kamienny ołtarz, przekonał się, że Rachela zniknęła, czerwone owale zaś znacznie się przybliżyły, dzięki czemu widać było wyraźnie, że są to wielościenne szlachetne kamienie wielkości małych planet.
Dudniący głos odezwał się po raz kolejny:
“Sol! Dałem ci szansę. Wiesz, gdzie możesz mnie znaleźć, gdybyś zmienił zdanie”.
Zaraz potem Sol obudził się, trochę rozbawiony, a trochę przerażony niezwykłym snem. Rozbawienie miało związek z przypuszczeniem, że zarówno Talmud, jak i cały Stary Testament mogą stanowić jedynie fragment jakiegoś zakrojonego na kosmiczną skalę, absurdalnego dowcipu.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Solowi przyśnił się niepokojący sen, Rachela kończyła pierwszy rok badań na Hyperionie. Zespół składający się z dziewięciu archeologów i sześciu fizyków uznał, że Baszta Chronosa to fascynujące miejsce, zbyt jednak zatłoczone przez turystów i pielgrzymów, w związku z czym po miesiącu ekspedycja przeniosła się do stałego obozu usytuowanego mniej więcej w połowie drogi między zrujnowanym miastem a niewielkim wąwozem, w którym znajdowały się Grobowce Czasu.
Połowa zespołu badała najdawniejsze pozostałości opuszczonego miasta, Rachela zaś oraz jej dwaj koledzy zajmowali się Grobowcami. Zafascynowani antyentropicznymi polami siłowymi fizycy poświęcali znaczną część czasu na wyznaczanie zmieniających się granic tak zwanych prądów czasu.
Grupa, w skład której wchodziła Rachela, skoncentrowała się na budowli zwanej Sfinksem, mimo że kamienna postać nie przypominała ani człowieka, ani lwa. Możliwe, że w ogóle nie był to wizerunek żadnej żywej istoty, choć łagodnie zarysowane kształty wywoływały takie właśnie skojarzenia, szerokie zaś, wystające na boki płaszczyzny przywodziły na myśl skrzydła. W przeciwieństwie do innych Grobowców, które stały otworem i były łatwo dostępne, Sfinks został wzniesiony z ogromnych kamiennych bloków, między którymi pozostawiono wąskie, kręte przejścia; część z nich rozszerzała się niespodziewanie, tworząc pomieszczenia wielkości sporych sal wykładowych, żadne jednak nie prowadziło do jakiegoś konkretnego miejsca. W Sfinksie nie było tajnych krypt, ukrytych skarbców, splądrowanych sarkofagów, fresków ani sekretnych przejść – tylko bezsensowny labirynt wijących się we wszystkie strony, ciasnych korytarzy.
Rachela oraz jej kochanek, Melio Arundez, postanowili sporządzić mapę Sfinksa posługując się metodą znaną od co najmniej siedmiuset lat, a zastosowaną po raz pierwszy w dwudziestym wieku w egipskich piramidach na Starej Ziemi. Polegała ona na umieszczeniu niezwykle czułych detektorów promieniowania kosmicznego w najniższym punkcie budowli, a następnie rejestrowaniu rozkładu cząstek docierających do urządzeń. Sposób ten pozwalał na wykrycie zamurowanych pomieszczeń, które uchodziły uwagi nawet najnowocześniejszych radarów. Ze względu na ogromny napływ turystów, a także obawy Rady Planety, że prowadzone na zbyt dużą skalę badania mogą doprowadzić do uszkodzenia Grobowców Czasu, Rachela i Melio zjawiali się we wnętrzu Sfinksa dopiero o północy, wędrując przez pół godziny trasą, którą wcześniej oznakowali jarzącymi się błękitem lampami bioluminescencyjnymi. Ze słuchawkami na uszach siedzieli aż do świtu pod setkami tysięcy ton kamienia, wsłuchani w popiskiwanie cząstek, które przed wiekami zrodziły się w sercach ginących gwiazd.
Nie mieli najmniejszych problemów z prądami czasu; ponieważ Sfinks był najbardziej ze wszystkich Grobowców wystawiony na działanie pól antyentropicznych, fizycy sporządzili dokładną, czasoprzestrzenną mapę ich występowania. Największe natężenie osiągały o 1000, by po dwudziestu minutach cofnąć się w kierunku Starego Grobowca, położonego pół kilometra dalej na południe. Turystów dopuszczano w pobliże budowli dopiero o 1200, a dla zachowania marginesu bezpieczeństwa opróżniano ją o 0900. Fizycy ustawili także sporo czujników na ścieżkach łączących poszczególne Grobowce, po to, by w razie jakichś nieprzewidzianych zmian umożliwić szybką ewakuację zwiedzających.
Pewnej nocy, równo na trzy tygodnie przed pierwszą rocznicą rozpoczęcia badań na Hyperionie, Rachela obudziła się, wstała z łóżka, pozostawiając w nim śpiącego smacznie kochanka, wsiadła do jeepa i pojechała do doliny Grobowców Czasu. Już dawno temu ona i Melio doszli do wniosku, że nie ma najmniejszego sensu, aby oboje sprawdzali każdej nocy działanie sprzętu. Teraz czynili to na zmianę: jedno jeździło przed północą do doliny, drugie prowadziło nazajutrz prace przygotowawcze do realizacji ostatniego zadania, które polegało na sporządzeniu szczegółowych, przekrojowych map wydm położonych między Starym Grobowcem a Obeliskiem.
Noc była chłodna i piękna. Niebo od horyzontu po horyzont wypełniały gwiazdy w ilości cztery albo nawet pięć razy większej niż ta, do jakiej Rachela przywykła na Planecie Barnarda. Silny wiatr wiejący od położonych na południu gór przesypywał z szelestem ziarna piasku.
W dolinie wciąż jeszcze płonęły światła. Fizycy dopiero co skończyli pracę i ładowali sprzęt do swojego pojazdu. Rachela poplotkowała z nimi trochę, napiła się kawy, po czym zarzuciła plecak na ramiona, by po dwudziestu pięciu minutach pieszej wędrówki znaleźć się u podnóża Sfinksa.
Chyba po raz setny zadawała sobie pytanie, kto i po co zbudował Grobowce Czasu. Próby określenia ich wieku na podstawie stanu materiałów, z jakich zostały wzniesione, spełzły na niczym ze względu na działanie antyentropicznych pól siłowych. Wyniki analiz okolicznych skał oraz formacji geologicznych pozwalały sądzić, że niezwykłe budowle miały co najmniej pół miliona lat. Powszechnie uważano, że ich architekci byli istotami humanoidalnymi, mimo iż nie istniały żadne dowody na poparcie tej tezy. Kształt tuneli we wnętrzu Sfinksa także nie stanowił wyraźnej wskazówki; niektóre zdawały się zaprojektowane z myślą o istocie wielkości człowieka, inne jednak miały średnicę rury kanalizacyjnej, by nagle bez żadnego widocznego powodu rozszerzyć się do rozmiarów sporej jaskini. Otwory wejściowe – o ile można je tak nazwać, gdyż w większości prowadziły donikąd – równie często jak prostokątne były trójkątne, trapezoidalne albo dziesięciokątne.
Ostatnie dwadzieścia metrów Rachela pokonała czołgając się biegnącym stromo w dół tunelem, tak wąskim, że musiała zdjąć plecak i pchać go przed sobą. Żarzące się zimnym blaskiem lampy luminescencyjne nadawały skale oraz ciału dziewczyny niebieskawy odcień. “Piwnica”, do której wreszcie dotarła, stanowiła na tym obcym terenie oazę swojskiego, spowodowanego przez ludzi bałaganu. Środek niezbyt rozległego pomieszczenia zajmowało kilka składanych krzesełek, a na wąskim stole przysuniętym do północnej ściany tłoczyły się czujniki, oscyloskopy i rozmaite inne urządzenia. Zbita z surowych desek ława, którą ustawiono przy przeciwległej ścianie, była zastawiona kubkami po kawie. Oprócz nich walały się tam dwie książki, nie dojedzony pączek, szachownica turystyczna oraz plastikowa maskotka wyobrażająca coś w rodzaju psa ubranego w spódniczkę z trawy.
Rachela położyła plecak przy ławie, postawiła termos z kawą obok zabawki, po czym sprawdziła wskazania czujników rejestrujących natężenie promieniowania kosmicznego. Nic nowego: żadnych komór ani korytarzy, tylko dwie lub trzy płytkie nisze, których nie było widać na ekranach radarów. Rano Melio i Stefan wyślą tam zdalnie sterowane sondy w celu pobrania próbek powietrza i dopiero potem podejmą decyzję, gdzie i kiedy zacząć drążyć tunel za pomocą precyzyjnego mikromanipulatora. Do tej pory odkryto około dziesięciu takich nisz, w których jednak nie znaleziono nic ciekawego. Niektórzy uczestnicy ekspedycji żartowali, że w jednej z następnych z pewnością natrafią na miniaturowe sarkofagi, maleńkie urny, karłowatą mumię albo, jak mawiał Melio, na “tyciego Tutenhamona”.