Martin Silenus sprawiał wrażenie najbardziej podekscytowanego i niecierpliwego spośród słuchaczy. Pochyliwszy głowę wyszeptał tak cicho, że chyba nikt go nie usłyszał:

Rzekł: “Ja początek mam uczynić

Gry owej. W imię więc Bogini!

Najlepiej zrobię to jak mogę”.

Niebawem ruszyliśmy w drogę.

On, podejmując wątek nowy,

Rozpoczął rzecz swą tymi słowy.

Opowieść Kapłana
O człowieku, który szukał Boga

– Czasem jedynie bardzo trudno dostrzegalna granica oddziela ortodoksyjny fanatyzm od herezji – powiedział ojciec Lenar Hoyt.

Tak zaczęła się opowieść kapłana. Powtarzając ją później na użytek komlogu konsul przekonał się, że pamięta ją jako jednolitą całość, bez nieoczekiwanych przerw, wahań i innych niedoskonałości charakterystycznych dla ludzkiej mowy.

Lenar Hoyt otrzymał swoje pierwsze poważne zadanie jako młody ksiądz, urodzony, wychowany i całkiem niedawno wyświecony na katolickiej planecie Pacem. Zadanie to polegało na dotrzymywaniu towarzystwa powszechnie szanowanemu jezuicie, ojcu Paulowi Duré, w drodze do jego miejsca zesłania, którym była odległa, mało znana planeta Hyperion.

W innych czasach ojciec Paul Duré z pewnością zostałby biskupem, a kto wie, czy nawet nie papieżem. Wysoki, szczupły, o ascetycznej budowie, z siwymi, przerzedzonymi włosami i oczami, w których ostrym spojrzeniu widać było jak na dłoni przebyte cierpienia, Paul Duré był wiernym uczniem świętego Teilharda, jak również archeologiem, etnologiem i znakomitym jezuickim teologiem. Pomimo upadku Kościoła katolickiego, który przeistoczył się w na pół zapomnianą sektę, tolerowaną jedynie ze względu na jej niezwykłość oraz odizolowanie od głównego nurtu życia Hegemonii, umysły jezuitów nie straciły nic ze swojej sprawności, ojciec Paul Duré zaś nadal żywił głębokie przekonanie, iż Święty Apostolski Kościół Katolicki w dalszym ciągu jest jedyną nadzieją ludzi na uzyskanie nieśmiertelności.

Kiedy Lenar Hoyt był chłopcem, miał okazję widywać czasem ojca Duré podczas jego nielicznych wizyt w przyseminaryjnej szkole oraz przy okazji jeszcze rzadszych podróży przyszłego księdza do Nowego Watykanu. Jezuita jawił mu się wówczas jako postać otoczona aurą boskości. Później, kiedy Hoyt rozpoczął studia w seminarium, Duré kierował sponsorowanymi przez Kościół pracami wykopaliskowymi na pobliskiej planecie Armaghast. Wrócił stamtąd kilka tygodni po ceremonii wyświęcenia Hoyta, ale jego powrót otoczony był ścisłą tajemnicą. Nikt, z wyjątkiem dostojników z najwyższych kręgów Nowego Watykanu, nie wiedział dokładnie, co się właściwie stało, lecz pojawiały się plotki o ekskomunice, a nawet o przesłuchaniu przed trybunałem Świętej Inkwizycji, który od czterech stuleci, to znaczy od zagłady Ziemi, nie miał zbyt wiele do roboty.

Skończyło się jednak na tym, że ojciec Duré poprosił o zesłanie na Hyperiona, planetę znaną szerzej jedynie ze względu na dziwaczny kult Chyżwara, który tam właśnie miał swoje korzenie, ojciec Hoyt zaś został wyznaczony i jako coś w rodzaju jego eskorty. Było to niewdzięczne zadanie, wiążące się z koniecznością wykonywania najbardziej uciążliwych obowiązków ucznia, strażnika i szpiega, a w dodatku młody ksiądz miał być pozbawiony nawet skromnej nagrody w postaci możliwości ujrzenia nieznanej planety, gdyż polecono mu jedynie dopilnować, aby ojciec Duré wylądował bezpiecznie w porcie kosmicznym na Hyperionie, a następnie wsiąść na pokład tego samego statku i bezzwłocznie wyruszyć w drogę powrotną. Innymi słowy, biskupi zaproponowali Hoytowi dwadzieścia miesięcy hibernacji, kilka tygodni podróży wewnątrz układu słonecznego Hyperiona oraz dług czasowy w wysokości ośmiu lat, co po powrocie na Pacem postawiłoby go na straconej pozycji wobec kolegów z tego samego roku w wyścigu po stanowiska w Nowym Watykanie i atrakcyjne placówki misyjne.

Jednak Lenar Hoyt, wychowany w posłuszeństwie i przyuczony do dyscypliny, przyjął zadanie bez żadnych pytań.

Ich statek, “Nadia Oleg”, był ospowatą balią pozbawioną generatorów sztucznej grawitacji, okien, a także wszelkich urządzeń rekreacyjnych, jeśli nie liczyć stymulatorów sprzężonych z centralnym systemem informacyjnym, których zadanie polegało na skłonieniu jak największej liczby pasażerów do pozostania w kojach. Po przebudzeniu z kriogenicznego snu pasażerowie ci – głównie robotnicy i niezamożni turyści, wśród nich zaś kilku wyznawców kultu, zdecydowanych oddać życie Chyżwarowi – spali na tych samych posłaniach, spożywali przetworzoną w zamkniętym obiegu żywność oraz starali się walczyć z chorobą morską i nudą podczas dwunastodniowego, bezgrawitacyjnego ślizgu w kierunku Hyperiona.

W ciągu tych kilkunastu dni, jakie, chcąc nie chcąc, musieli spędzić nie rozstając się ani na chwilę, Lenar Hoyt nie zdołał dowiedzieć się zbyt wiele od ojca Duré, a już zupełnie nic o wydarzeniach na Armaghaście, które stały się przyczyną skazania jezuity na zesłanie. Młody kapłan wydał swojemu komlogowi polecenie zgromadzenia wszelkich dostępnych danych o Hyperionie i na krótko przed lądowaniem zaczął uważać się niemal za specjalistę od tej planety.

– Natrafiłem na zapisy świadczące o tym, że na Hyperiona przybyła dość liczna grupa katolików, ale nigdzie nie ma żadnej wzmianki o tym, żeby utworzono tam diecezję – powiedział Hoyt pewnego wieczoru, kiedy gawędzili, leżąc obok siebie w zerograwitacyjnych hamakach. Większość współpasażerów przeżywała w tym czasie erotyczne przygody podłączona do stymulatora. – Przypuszczam, ojcze, że będziesz wykonywał pracę misyjną?

– W żadnym wypadku – odparł ojciec Duré. – Poczciwi mieszkańcy Hyperiona nigdy nie próbowali narzucać mi swoich przekonań religijnych, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym rewanżować im się natarczywym nawracaniem. Chciałbym pojechać na południowy kontynent – Aquilę – a następnie wyruszyć z Port Romance w głąb lądu, jednak wcale nie jako misjonarz, tylko jako etnolog. Mam zamiar założyć gdzieś nad Rozpadliną stację badawczą.

– Stację badawczą? – powtórzył ze zdziwieniem ojciec Hoyt. Zamknął oczy, pozwalając przez chwilę pracować swojemu implantowi, po czym otworzył je i spojrzał na starszego kapłana. – Ale przecież płaskowyż Pinion jest nie zamieszkany! Lasy ogniste sprawiają, że przez większą część roku w ogóle nie można się tam dostać.

Ojciec Duré uśmiechnął się i skinął głową. Nie miał implanta, a jego przestarzały komlog przez całą podróż spoczywał w bagażu.

– Niezupełnie – odparł. – Nie jest też prawdą, że nikt tam nie mieszka. Zapomniałeś o Bikurach.

– Bikurowie… – Hoyt ponownie zamknął oczy. – To tylko legenda – powiedział po pewnym czasie.

– Hmmm… – mruknął jezuita. – Spróbuj wywołać hasło “Mamet Spedling”.

Lenar Hoyt posłusznie zacisnął powieki. Indeks Główny poinformował go, że Mamet Spedling był niezbyt znanym badaczem, członkiem Instytutu Shackletona na Renesansie; niemal półtora stulecia wcześniej przedstawił on Instytutowi krótki raport. Opisywał w nim uciążliwą podróż w głąb lądu z niedawno założonego Port Romance przez bagna – obecnie zamienione w plantacje plastowłókników – i lasy ogniste (udało mu się przebyć je w krótkim okresie spokoju), wspinaczkę na strome zbocza płaskowyżu Pinion, a wreszcie odnalezienie Rozpadliny i żyjącego nad nią niewielkiego plemienia, odpowiadającego opisowi legendarnych Bikurów.

W swojej notatce Spedling postawił hipotezę, że ludzie ci są potomkami kolonistów z zaginionego statku osiedleńczego, który trzysta lat wcześniej uległ awarii w tym rejonie. Opisał także wszystkie klasyczne objawy zacofania kulturowego, będącego wynikiem całkowitej izolacji, braku dopływu świeżej puli genów oraz nadmiernego przystosowania do warunków zewnętrznych. Swoje obserwacje podsumował krótkim, ale dosadnym zdaniem: “Już po dwóch dniach stało się dla mnie oczywiste, że Bikurowie są zbyt głupi, leniwi i nudni, żeby warto było poświęcać im więcej czasu”. Ponieważ jednocześnie lasy ogniste zaczęły wykazywać objawy powrotu do aktywności, Spedling istotnie nie poświęcił swemu odkryciu ani minuty więcej, tylko skierował się najszybciej, jak mógł, w drogę powrotną ku wybrzeżu. Trwająca trzy miesiące wędrówka przez “spokojne” lasy kosztowała go utratę czterech tubylczych tragarzy, całego sprzętu i zapisków oraz lewej ręki.