Luc wyskoczył z łóżka. Walnął przy tym kolanem o komodę i obudził Scrapple’a, ale za to podniósł kij bejsbolowy i szybkim krokiem podszedł do szafy, nie zatrzymując się, nie czekając, otworzył ją na całą szerokość i uniósł kij. Uderzył kilka razy bardzo mocno, zrzucając cień na podłogę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że właśnie zatłukł swój jedyny garnitur, który niedawno odebrał z pralni i powiesił w szafie w plastikowym worku. Chciał mieć pewność, że pozostanie czysty i wyprasowany, gotowy na jego pogrzeb. A teraz ubranie zmieniło się w pogniecioną szmatę, zwiniętą na podłodze szafy, za karę, że nastawało na jego życie.
Luc przycupnął na brzegu łóżka, głaskał przestraszonego i skonfundowanego psa i czekał, aż przestaną mu drżeć ręce. Ależ zrobił się z niego śmiechu warty dziad! Co z nim jest, do diaska? Mało, że traci pamięć, to na domiar złego chyba odbiera mu rozum.
Po chwili jego uszu dobiegł kolejny hałas. Stłumiony głuchy odgłos, jakby na tyłach domu. Tym razem także Scrapple go usłyszał.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY
Minęło już sporo czasu, odkąd Maggie spała poza domem, nie mówiąc już o wyciu kojotów dochodzącym z oddali. Kiedy próbowała umościć się wygodnie na starej wysiedzianej sofie, miała wrażenie, że słyszy na górze Luca. Po tym, jak na chwilę utracił pamięć na tarasie, uznała, że nie pójdzie do niego. Obawiała się, że Luc właśnie buduje barykadę z mebli, niczym lunatyk nieświadomy swoich czynów.
Nie, to śmieszne, natychmiast udzieliła sobie reprymendy. Alzheimer nie objawia się kompletnie absurdalnym zachowaniem, a przynajmniej nic jej o tym nie wiadomo. Choć tak naprawdę – co wie o tej chorobie? Żałowała, że dała słowo staremu, iż nie zadzwoni do jego córki. Racine powinna wiedzieć, że życie jej ojca jest zagrożone. Zresztą może stary nie zapamięta obietnicy. Albo ona skłoni go, żeby sam zatelefonował do Julii.
Patrzyła na cienie gałęzi, które tańczyły na suficie. Luc miał w całym domu zapalone małe nocne lampki. W momencie słabości przyznał się do obawy, że któregoś dnia zapomni, jak się zapala światło, i będzie musiał siedzieć w ciemności. Cóż to musi być za okropne uczucie. Człowiek zdaje sobie sprawę, że jego pamięć, nawet dotycząca spraw podstawowych, zaczyna się kruszyć. Albo w ogóle zanika. Pomyślała znowu o Patricku, ciekawa, co brat wie o swoim ojcu, jeżeli w ogóle coś wie.
Jej wspomnienia, zwłaszcza te z dzieciństwa, strata ojca i dorastanie u boku matki alkoholiczki o skłonnościach samobójczych, te okropne wspomnienia były ciężarem, którego chętnie by się pozbyła. Jednak tego dnia, przypominając sobie dobre chwile, zrozumiała, że się oszukiwała. A gdyby tak była tym starym Lukiem Racine’em i nie potrafiła już oddzielić faktów od fikcji, nie wiedziała, co już minęło, a co jeszcze trwa… jakież to musi być przykre, jak bardzo bolesne. A przecież ona, mając wybór, zachowała tylko najgorsze wspomnienia.
Postanowiła, że następnego dnia pójdzie do sklepu i kupi wyłączniki czasowe do lamp oraz jakieś trwalsze, lepszej jakości żarówki. Może jedną lub dwie nowe lampki. Nie ma tyle władzy, żeby sprawić, by Luc nie zapomniał, jak się włącza światła, ale może przynajmniej zyskać pewność, że nigdy nie zostanie w ciemności.
Usłyszała jego kroki na schodach i usiadła. Zanim zszedł na sam dół, widziała jego wydłużony cień. Niósł coś na ramieniu, a tuż za panem biegł jego mały terier.
O Jezu! Czyżby Luc naprawdę był lunatykiem? Nie mogła sobie przypomnieć, czy lunatyka należy obudzić, czy lepiej zostawić go w spokoju.
Po chwili zobaczyła, że opiera na ramieniu kij bejsbolowy, jakby zaraz zamierzał kogoś nim uderzyć. Maggie instynktownie sięgnęła po smith amp; wessona, i wtedy spostrzegła, że Luc kładzie palec na wargach i szepcze:
– Ktoś jest na zewnątrz.
Maggie stwierdziła, że stary jednak jest lunatykiem albo coś sobie uroił na skutek stresu, jaki przeżył tego koszmarnego dnia. Myślała tak, dopóki nie ujrzała cienia, który przemknął za frontowym oknem.
Uniosła rękę, dając Lucowi znak, żeby nie podchodził do okna. Terier warczał, ale trzymał się blisko pana. Maggie zbliżyła się do drzwi wyjściowych z rewolwerem skierowanym lufą do dołu. Otworzyła zamki, powoli i cicho. Spojrzała przez ramię na Luca, żeby upewnić się, że stoi za linią ognia. Potem bez wahania szeroko otworzyła drzwi ze smith amp; wessonem wycelowanym w twarz cienia, który właśnie wszedł w światło ganku.
– Jezu, Bonzado, co pan tu robi, do diabła?
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Tak bardzo go przestraszyła, że upuścił jedną z toreb, rozsypując zakupy po całym ganku.
– Nie spodziewałem się, że będziecie już spali. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno. Obudziłem was?
– Przeraził nas pan śmiertelnie. Co pana tu przygnało, do diabła?
Maggie patrzyła, jak profesor zbiera rozsypane puszki i kartony. Spojrzała do tyłu na Luca, zaniepokojona, czy znowu nie odpłynął w niepamięć.
Racine stał nadal z kijem w ręku i patrzył na Bonzado, niezdecydowany, czy zrobić z kija użytek.
– W porządku, Luc – uspokoiła go Maggie. – To tylko profesor Bonzado. Pamięta go pan? Spotkaliście się dzisiaj po południu.
– Po co wrócił? – dopytywał się Luc. – Dlaczego łazi tu po ciemku?
– Dobra uwaga. – O’Dell odwróciła się do profesora.
Bonzado podniósł na nią wzrok, zbierając na czworakach puszki, które poturlały się pod huśtawkę.
– Wcale nie łażę po ciemku. Szedłem do drzwi, ale nie zdążyłem zapukać, bo przystawiła mi pani lufę do twarzy.
– Co pan tu robi? – spytała ponownie.
– Zauważyłem, że pan Racine ma pustą lodówkę, więc pomyślałem, że przyniosę co nieco. Naprawdę do głowy mi nie przyszło, że już śpicie. Nie ma jeszcze dziesiątej. – Wstał, otworzył jedną z papierowych toreb i wyjął małe białe pudełko. – I chciałem przynieść pani deser, skoro nasza kolacja została, przynajmniej na razie, odwołana.
– Powinien pan najpierw zadzwonić. – Trudno było się na niego gniewać, bo sprawiał wrażenie, że szczerze pragnął sprawić im przyjemność.
– Próbowałem, ale chyba wyładowała się pani komórka, a nie znam numeru pana Racine’a.
– Podaliby panu w informacji. – Maggie nie zamierzała całkiem odpuścić. Nie podobało jej się też, że Luc stoi w milczeniu. W końcu jednak wyszedł na ganek, żeby pomóc Bonzado. Wziął jedną z toreb i zajrzał do środka.
– Ja niewiele gotuję.
– Tak myślałem, więc kupiłem trochę dobrej wędliny, sery, pieczywo, mleko i kilka rodzajów płatków. Aha, i bułeczki owocowe. Są całkiem dobre na zimno. Nawet nie trzeba ich wkładać do tostera, naprawdę, musi pan spróbować.
Mężczyźni minęli Maggie. Bonzado zerknął na rewolwer, którego jeszcze nie schowała do kabury, a potem podniósł na nią wzrok i posłał jej uśmiech.
– Jezu, ale pani jest niedobra dla faceta, który przyniósł pani kawałek sernika.
– Powiedział pan sernika? – Teraz Luc słuchał z uwagą i entuzjazmem.
– Owszem. Prosto ze Stone House. Z czekoladą i migdałami. – Bonzado poszedł za Lukiem do kuchni.
Maggie pokręciła głową. Na chwilę wyjrzała na ganek. Dlaczego nie słyszała, jak Bonzado przyjechał, ani nie widziała reflektorów samochodu? Zobaczyła pikap dosyć daleko od domu, na podjeździe. Dziwne, że nie zaparkował za jej escortem.
Kiedy się odwróciła, żeby wejść do środka, usłyszała szum innego silnika, gdzieś za drzewami, na Whippoorwill Drive. Lecz nie zobaczyła wozu. Zeszła z ganku w ciemność i wyciągnęła szyję, żeby dojrzeć cokolwiek przez gałęzie, skąd dochodził niski, łagodny szum.
Nie wypatrzyła jednak samochodu, ponieważ kierowca zapalił światła, dopiero gdy odjechał na bezpieczną odległość. Potem wyrwał do przodu, a tylne światła auta mignęły za pierwszym zakrętem.