Изменить стиль страницы

Droga Suzanne

Jesteś jak łuna goździków

w ciemnym pokoju.

Albo niespodziewany zapach sośniny

z dala od Maine.

Jesteś walentynką,

wystrzępioną, ukochaną, czytaną dziesiątki razy.

Jesteś słodyczką,

cynamonem

i wonnymi przyprawami z Indii,

które zginęły ze statku

należącego niegdyś do Marco Polo.

Jesteś zasuszoną różą,

pierścionkiem z perłą

i czerwoną buteleczką perfum

znalezioną nad Nilem.

Jesteś prastarą duszą ze starożytnego miasta,

sprzed tysiąca lat, sprzed wieków, sprzed tysiącleci.

Przybyłaś aż stamtąd,

żebym mógł cię pokochać.

I kocham.

Matt

Co mogłabym powiedzieć, Nickolasie, czego twój kochany, cudowny tata nie potrafi ująć lepiej? Jest tak znakomitym pisarzem, a nawet nie wiem, czy jest tego świadom.

Tak bardzo go kocham.

Nick, mój chłopcze.

Nazajutrz rano, około siódmej, zadzwoniłam do Matta. Wstałam po czwartej. Przepowiadałam sobie w głowie, co i jak mu powiem.

Nie było to łatwe. Coś mnie paraliżowało.

– Cześć, Matt. Mówi Suzanne. Mam nadzieję, że nie dzwonię za wcześnie? Wpadłbyś wieczorem?

Na więcej nie umiałam się zdobyć.

– Jasne. Właśnie miałem do ciebie dzwonić.

Przyjechał trochę po siódmej. Miał na sobie żółtą koszulę w kratę i granatowe spodnie, jak na niego dość eleganckie.

– Chciałabyś pójść na plażę, Suzanne? Obejrzeć ze mną zachód słońca?

Jakby mi czytał w myślach. Właśnie to chciałam zaproponować.

Kiedy tylko przemierzyliśmy uliczkę i nasze bose stopy dotknęły piasku, zapytałam:

– Możemy porozmawiać? Bo mam ci coś do powiedzenia.

Uśmiechnął się.

– Jasne, mów. Zawsze podobało mi się brzmienie twojego głosu.

Biedny Matt. Podejrzewałam, że nie spodoba mu się brzmienie tego, co mam mu do zakomunikowania.

– Od dawna zbierałam się, żeby ci to powiedzieć. I wciąż odkładałam. Teraz też zresztą nie wiem, od czego zacząć.

Wziął mnie za rękę, rozbujał delikatnie w rytm naszych kroków.

– Już zaczęłaś. Mów, proszę, Suzanne.

Ścisnęłam mu mocniej rękę.

– Oj, no dobrze. Matt, tuż zanim przyjechałam na Vineyard…

– Przeszłaś zawał serca – dokończył bardzo ciepło. – Omal nie umarłaś w parku miejskim, ale, chwała Bogu, nie umarłaś. A teraz jesteśmy razem i nikt nie jest szczęśliwszy od nas. W każdym razie ode mnie. Trzymam cię za rękę i patrzę w twoje piękne niebieskie oczy.

Stanęłam w pół kroku, spojrzałam na Matta z niedowierzaniem. Zachodzące słońce wisiało tuż nad jego ramieniem.

– Skąd wiesz? – wykrztusiłam.

– Słyszałem, jeszcze zanim podjąłem u ciebie pracę. To mała wyspa, Suzanne. Prawie się spodziewałem jakiejś babinki popychającej balkonik.

– Żebyś wiedział, że w Bostonie przez kilka dni używałam balkonika. Przeszłam operację. Skoro wiedziałeś, to dlaczego nie zająknąłeś się słowem?

– Nie uważałem, by to do mnie należało. Wiedziałem, że sama mi powiesz, jak do tego dojrzejesz. Przez ostanie kilka tygodni dużo myślałem nad tym, co cię w życiu spotkało. Nawet doszedłem do pewnego wniosku. Chcesz go usłyszeć?

Wzięłam Matta pod rękę.

– Jasne.

– Zawsze o tym myślę, kiedy jesteśmy razem. Co za szczęście, że Suzanne nie umarła w Bostonie, bo nie bylibyśmy teraz razem. A możemy podziwiać zachód słońca. Albo czy to nie szczęście, że siedzimy na werandzie i gramy w kierki lub słuchamy Mozarta? Wciąż myślę, jaka ta chwila jest niesamowita tylko dlatego, że tu jesteś, Suzanne.

Rozpłakałam się, a Matt wziął mnie w ramiona. Staliśmy tak przytuleni dłuższą chwilę, pośród pustej plaży, a ja marzyłam, żeby to trwało wiecznie.

– Suzanne? – szepnął, aż poczułam jego ciepły oddech na szyi.

– Jestem – odszepnęłam. – Nigdzie się nie wybieram.

– To dobrze. Bo chcę, żebyś zawsze tu była. Uwielbiam trzymać cię w ramionach. I też chciałbym ci coś powiedzieć. Bardzo cię kocham. Wszystko w tobie cenię. Tęsknię za tobą, kiedy się rozstajemy nawet na kilka godzin. Od dawna cię szukałem, tyle że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Suzanne, wyjdziesz za mnie?

Dałam krok do tyłu i spojrzałam w oczy temu skarbowi, który w końcu znalazłam, albo może to on znalazł mnie? Wciąż się uśmiechałam, a w środku czułam niewyobrażalne ciepło.

– Kocham cię, Matt. Też cię tak długo szukałam. Tak, wyjdę za ciebie.

Katie

KATIE znowu zamknęła dziennik.

Tym razem prawie go zatrzasnęła. Ileż cierpienia sprawiała jej lektura tych kart. Mogła czytać tylko po kilka stron naraz. Matt uprzedził ją o tym w liście. „Pewne fragmenty może Ci będzie trudno czytać”. Ech, delikatnie to ujął.

Dziennik wciąż ją zaskakiwał. Teraz wzbudził w niej zazdrość o Suzanne. Poczuła się jak idiotka, jak osoba małostkowa. A może to szalejące hormony? Albo normalna reakcja na to coś nienormalnego, co wydarzyło się ostatnio w jej życiu.

Zamknęła oczy i poczuła się niewiarygodnie samotna. Chciała koniecznie porozmawiać z kimś poza Ginewrą i Merlinem. Jak na ironię, ktoś, z kim najchętniej porozmawiałaby, bawił właśnie na Martha`s Vineyard. Ale chociaż serce jej się wyrywało, za nic by nie zadzwoniła.

Powiodła wzrokiem po zbudowanych przez siebie regałach. Jej mieszkanie przypominało niewielką księgarenkę. „Wiek niewinności”, „Piękna Toskania”, „Harry Potter i Czara Ognia”. Czytała zachłannie od siódmego albo ósmego roku życia.

Znów zrobiło jej się trochę niedobrze. I owionął ją chłód. Otuliła się kocem, położyła na sofie w salonie. Nie mogła przestać myśleć o dziecku rosnącym w jej łonie.

– Wszystko będzie dobrze, moje maleństwo – szepnęła. – A w każdym razie mam nadzieję.

Katie pamiętała noc, w którą zaszła w ciążę. Nawet coś ją takiego wtedy tknęło, ale odrzuciła tę myśl. Nigdy dotąd jakoś nie zachodziłam. Cykle miała bardzo regularne.

Tej nocy z Mattem Katie przeżyła coś wyjątkowego. Jak gdyby pękła jakaś tama. Inaczej ją tulił, inaczej na nią patrzył lśniącymi piwnymi oczami. Jak gdyby dojrzał, żeby opowiedzieć jej o rzeczach, o których nie chciał mówić przedtem.

Czy tego się właśnie przestraszył?

A wszystko zaczęło się tak zwyczajnie. Splótł palce jednej ręki z jej palcami. Drugą rękę wsunął jej pod plecy i spojrzał w oczy. Potem zetknęły się ich nogi, a potem ciała przywarły do siebie. Nie odrywali od siebie wzroku, nieomal stali się jednością jak nigdy przedtem.

W jego oczach wyczytała przesłanie: Kocham cię, Katie.

Podłożył jej pod plecy swe silne ramiona, a ona oplotła go długimi nogami. Wiedziała, że nie zapomni tych obrazów ani uniesień.

Wsparty na łokciach i kolanach, bynajmniej jej sobą nie przytłaczał. Był wysportowany, zwinny, hojny, władczy. Wciąż powtarzał jej imię: „Katie, najdroższa Katie”.

Czuła, że przeżywa coś najważniejszego. Matt zestroił się z nią bez reszty, a ona nigdy wcześniej nie przeżyła takiej miłości. Kochała go, uwielbiała, toteż wciągnęła go głęboko w siebie, gdzie zrobili dziecko.

KATIE wiedziała, co powinna uczynić nazajutrz rano. Wstała o siódmej, ale było jeszcze za wcześnie. Zadzwoniła do domu na Asheboro, gdzie życie zawsze wydawało się prostsze. I pełne dobroci. Znacznie bardziej przepełnione dobrocią.

– Witaj, Katie. – Mama odebrała po trzecim dzwonku. – Ależ z ciebie dzisiaj ranny ptaszek. I co tam, kochanie?

Więc już i do centrali w Asheboro dotarła funkcja identyfikacji dzwoniącego. Świat się zmienia, nie ma co. Choć w sumie nie wiadomo, czy na lepsze.

– Cześć, mamo. Co u was nowego?

– Lepiej się dziś czujesz? – zapytała z troską mama.

Od początku wiedziała wszystko o Matcie, toteż lubiła telefony Katie z opowieściami o nim. Zwłaszcza kiedy córka napomknęła o planowanym ślubie. A teraz chłopak ją zostawił i przyprawił o cierpienie. Nie zasłużyła na to. Mama próbowała ściągnąć ją do siebie, ale Katie odmówiła. Nabrała hardości wielkomiejskiej dziewczyny. Chociaż mama wiedziała swoje.