Изменить стиль страницы

Matka jeszcze nie spała; czekała na mnie. Kiedy otworzyłam drzwi, z westchnieniem ulgi wróciła do łóżka. Stały pod nim buty ojca, który leżał odwrócony twarzą do ściany. Ogarnęła mnie chęć, żeby do niego podejść. Myślałam o tych wszystkich ciężkich latach, które przeszliśmy razem – ojciec i ja. Zapragnęłam zarzucić mu ręce na szyję, znaleźć się w jego ramionach. Albo przynajmniej przyjrzeć mu się dokładnie. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wnikliwie przyjrzała się jego twarzy, tak jak na córkę przystało.

Matka odwróciła się na bok, zaskrzypiało łóżko. Ojciec musiał głęboko spać. Wyszłam do sieni, umyłam się po cichu, wylałam wodę na podwórko, a kiedy wróciłam, zastałam matkę siedzącą na łóżku.

– Idź, prześpij się trochę – powiedziała półgłosem.

Opuściłam pokój i z sieni weszłam na poddasze.

XVI

1

Od dawna miałam zwyczaj prowadzenia dziennika, robiłam w nim zapiski, których następnego dnia nie miałam już ochoty czytać. W moich oczach pisanie pamiętnika uchodzi za hobby ludzi słabych, wymagających pocieszenia. Jednak za każdym razem, gdy odkładałam dziennik, wracałam do niego po paru dniach i uzupełniałam wstecz.

Na poddaszu odnotowałam spotkanie z ojcem w dwóch linijkach: herbaciarnia, restauracja, kino, park Loąuat, kolejka linowa, dom, łóżko.

Taki lakoniczny zapis był całkiem naturalny, i to nie dlatego, że wielu ludzi nacierpiało się albo nawet straciło życie przez „reakcyjne” treści w swoich pamiętnikach; po prostu uznałam, iż moja rodzina nie powinna się dowiedzieć o tym spotkaniu. Zachowanie prywatności w naszym zatłoczonym mieszkaniu było niemożliwe. Co powiedziałby ojciec, gdyby się zorientował? A bracia i siostry? Co czułaby matka, gdyby wiedziała, jak go potraktowałam?

Lepiej unikać tego tematu. Poza tym szczegóły i tak szybko zatrą mi się w pamięci.

Kiedy następnego dnia zobaczyłam ojca, nie okazałam mu czułości ani się do niego nie odezwałam. Moja chwilowa potrzeba przeminęła. Sen jest takim dziwnym procesem, przypomina śmierć i zmartwychwstanie, filtruje ból i cierpienie, studzi pragnienia i emocje. Zaniosłam niebieski materiał na dół, dałam go matce i zajęłam się swoimi sprawami. Całe moje rodzeństwo tkwiło w domu, bez przerwy na siebie wpadaliśmy. Prawie wszystkich sąsiadów w siedlisku odwiedzali krewni, więc hałas był szczególnie dokuczliwy. Widziałam, że matka jest na skraju wytrzymałości nerwowej, a zanim udało nam się zostać w pokoju bez świadków, minęło sporo czasu.

– Wybierzemy się na plac Przy Kamiennym Moście, jak tylko znajdę wolną chwilę – powiedziała. – Uszyjesz sobie bluzkę z tego niebieskiego materiału.

– Kupił go dla ciebie.

– Nie oszukasz mnie, już ja wiem swoje.

Nie odpowiedziałam, koncentrując się na obieraniu czosnku.

– Czy on cię dobrze traktował? – Kiedy mówiła o moim naturalnym ojcu, nieodmiennie używała zaimka „on”. Na pewno wiedziała, jak się do mnie odniósł, a spytała tylko po to, abym potwierdziła, że akceptuję go jako ojca. Wreszcie miałaby kogoś, z kim mogłaby rozmawiać o człowieku, którego kochała. Wpatrywała się we mnie z napięciem, czekając, co powiem.

– Nieźle – zbyłam ją nonszalancką odpowiedzią. A dlaczego by nie? Wiedziałam, który z ojców jest ważniejszy: ten, co mnie spłodził, czy ten, który wychował.

Matka przez chwilę usiłowała sprawiać wrażenie osoby bardzo zajętej, po czym oświadczyła, że zmieniła zdanie: nie pójdziemy do krawcowej, bo to za drogo, a i usługa pewnie też nie najwyższej jakości. Zapaliła światło, pozdejmowała wszystko ze stołu, rozpostarła na nim materiał i spryskała go wodą. Kiedy przyniosła nożyczki, centymetr i kredę, uznała, że blat stołu jest za mały, więc przeniosła materiał na łóżko.

Zdjęła mi miarę i zapytała, czy wolę bluzkę, czy wdzianko, które mogłabym wkładać pod watowaną kufajkę. Lato już minęło. Zanim zdążyłam otworzyć usta, stwierdziła, że uszyje mi wdzianko na zimę. Znowu stała się tą samą, dawną matką, dla której zdanie córki się nie liczy.

– Pewnie nie wiesz – mówiła, znacząc materiał kredą – że on obiecał w sądzie przekazywać osiemnaście juanów miesięcznie na utrzymanie dziecka i robił to regularnie każdego miesiąca aż do twoich osiemnastych urodzin. Kiedy Druga Siostra została nauczycielką, zaczął wysyłać alimenty do szkoły, ale jej koledzy z pracy okazali się równie wścibscy jak nasi sąsiedzi i ciągle się dopytywali, co to za pieniądze, więc żeby uniknąć kłopotów, wysyłał je potem do swojej matki, czyli twojej babki, a ja chodziłam do niej za rzekę i je odbierałam. To dobra, przyzwoita kobieta. Za każdym razem zatrzymywała mnie na obiad. Mówiła, że jej syn urodził się pod nieszczęśliwą gwiazdą, bo odebrano mu prawo do własnej córki. A jaka kobieta z miasta chciałaby za męża takiego nędzarza? Dlatego musiał ożenić się z chłopką.

Matka nie widziała go przez te wszystkie lata, ale dowiadywała się tego i owego o jego życiu od mojej babki. Świadomość, że mieszka tak blisko niego, a przy tym musi udawać, że on w ogóle nie istnieje, zapewne doprowadzała ją do szaleństwa.

– Nigdy nie poprosił o spotkanie z tobą, bo wiedział, że wielu ludzi patrzy na nieślubne dziecko jak na odmieńca – opowiadała matka. – Nasze zakłamane społeczeństwo nie dałoby ci spokoju i nie wzruszyłyby go twoje łzy.

Ponieważ cały czas milczałam, matka ciągnęła dalej:

– Mała Szóstko, nie wyobrażasz sobie, jakie on miał nędzne życie. Niemniej te osiemnaście juanów każdego miesiąca nie tylko pozwoliło cię utrzymać, ale także stanowiło ogromną pomoc dla całej rodziny.

2

Czy część tych pieniędzy nie powinna pójść na moje czesne? -miałam na końcu języka, ale się powstrzymałam.

Słowa matki mnie nie wzruszyły. Jako naturalny ojciec miał obowiązek łożyć na moje utrzymanie. A ty korzystałaś z pieniędzy, które ci dawał, nawet mi o tym nie mówiąc, wyrzucałam jej w myślach. Żyłam tu z wami pod jednym dachem przez te wszystkie lata, ale nie jesteście dla mnie rodziną. Nie należę do was i już nigdy nikomu tu nie zaufam.

Matka sporo mi opowiedziała o ojcu i jego żonie, chłopce, o dwóch synach, czyli moich przyrodnich braciach, których nie widziałam na oczy, o babce, a także o różnych innych sprawach. Wcale nie byłam zachwycona, że nagle tyle ludzi pojawiło się w moim i tak już pełnym chaosu życiu.

On przez cały czas mieszkał w hotelu robotniczym, a do domu jeździł raz na tydzień albo na dwa. Nie dość, że odmawiał sobie wszystkiego, to jeszcze woził na wieś dla świń odpadki z zakładowej stołówki. Pakował je w plastikowe worki, żeby nic nie wykapało, potem w wiadra, i tkwił godzinami na poboczu szosy, aż ulitował się nad nim jakiś kierowca ciężarówki. Zdarzało się, że spotykały go tylko zniewagi: „Ty smoluchu, zjeżdżaj stąd z tymi pomyjami!” Szedł wtedy pieszo dwanaście kilometrów do domu.

W domu wykonywał wszystkie prace polowe: orał, siał i nawoził. Synowie chodzili zrywać ostrą górską trawę, którą razem z żoną ciął drobno i mieszał ze zlewkami. Świnie jadły chętnie, ale słabo przyrastały na wadze. Pod koniec roku, kiedy były dostatecznie utuczone, odstawiał je do rzeźni, a zarobione pieniądze musiały starczyć rodzinie na utrzymanie przez następny rok, z czesnym i ubraniami dla chłopców włącznie. Nawet późnym wieczorem widywano go nad stawem, jak płukał warzywa, które na drugi dzień sprzedawał na targu za parę fenów.

Matka dopiero jakieś dwa lata temu dowiedziała się, jak marnie mu się wiedzie, i przestała przychodzić do babki po alimenty.

– Za dawnych lat, kiedy ubrał się w miarę porządnie, paradował przede mną i pytał, czy wygląda na młodego dziedzica. Śmiałam się z jego udawanej próżności i zwracałam mu uwagę, że czasy bogaczy minęły – wspominała ze smutkiem matka. – A jednak obojętnie jak mu było ciężko, miesiąc w miesiąc przysyłał te osiemnaście juanów, chociaż to prawie połowa jego zarobków!