Alfred Hitchcock
Tajemnica Srebrnego Pająka
Przełożyła: ANNA IWAŃSKA
Krótki wstęp Alfreda Hitchcocka
“Badamy wszystko” – oto dewiza Trzech Detektywów, czyli Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa i Boba Andrewsa. Mieszkają oni w Rocky Beach w Kalifornii, nie opodal sławnego Hollywoodu. Nigdy nie sprzeniewierzają się tej dewizie, jak dobrze wiedzą Ci spośród Was, którzy poznali ich już w poprzednich książkach.
Tym razem chłopcy opuszczają swą zaciszną Kwaterę Główną, mieszczącą się na terenie superrupieciarni, znanej jako skład złomu Jonesa, i podróżują aż do Europy, by zmagać się ze złowieszczym spiskiem, w który wplątany jest piękny srebrny pająk…
Nie powiem już ani słowa więcej. Jedynie dla tych, którzy stykają się z detektywami po raz pierwszy, dodam, że ich przywódca Jupiter Jones, jest znany z nadzwyczajnej bystrości umysłu. Pete Crenshaw, wysoki i muskularny, celuje w umiejętnościach sportowych. Bob Andrews dokonuje analiz i prowadzi dokumentację zespołu, i choć najmniejszy, wykazuje lwią odwagę w niebezpiecznych sytuacjach.
A teraz – światła, kamera, akcja! Przygoda się zaczyna!
Alfred Hitchcock
Rozdział 1. O włos od kraksy
– Uwaga! – krzyknął Bob Andrews.
– Ostrożnie, Worthington! – zawtórował mu Pete Crenshaw.
Worthington, kierowca wielkiego, zdobionego złoceniami rolls-royce'a, nacisnął gwałtownie hamulec i Trzej Detektywi na tylnym siedzeniu powpadali na siebie. Rolls-royce z piskiem zatrzymał się o centymetr zaledwie od lśniącej limuzyny. Wyskoczyło z niej natychmiast kilku mężczyzn. Worthington wysiadł spokojnie i mężczyźni otoczyli go, trajkocąc z podnieceniem w jakimś obcym języku. Worthington zignorował ich. Podszedł do drugiego samochodu i zwrócił się surowo do szofera, prezentującego się wspaniale w czerwonej liberii ze złotymi sznurami.
– Mój panie, zignorował pan znak “stop”. O mało nie rozbiliśmy się obaj. To była ewidentnie pańska wina, ponieważ ja miałem pierwszeństwo przejazdu.
– Książę Djaro ma zawsze pierwszeństwo – odparł szofer wyniośle. – Inni powinni schodzić mu z drogi.
Pete, Bob i Jupiter zdążyli się już pozbierać i zaintrygowani obserwowali zajście. Mężczyźni, którzy wyskoczyli z limuzyny, w swym podekscytowaniu zdawali się tańczyć wokół smukłego Worthingtona. Najwyższy z nich, wyraźnie kierujący pozostałymi, odezwał się po angielsku:
– Kretynie! – wrzasnął do Worthingtona. – O mało nie zabiłeś księcia Djaro! Mogłeś spowodować zatarg międzynarodowy! Winieneś zostać ukarany.
– Przestrzegałem przepisów drogowych, a wy nie – odparł Worthington śmiało. – Wina jest po stronie waszego kierowcy.
– O co chodzi z tym księciem? – Pete spytał szeptem Boba.
– Nie czytasz gazet? Pochodzi z Europy, z kraju zwanego Warania, jednego z siedmiu najmniejszych państw świata. Odbywa podróże krajoznawcze i teraz odwiedza Stany Zjednoczone.
– O rany! A myśmy o mało nie zrobili z niego placka!
– Worthington miał pierwszeństwo – odezwał się Jupiter Jones. – Chodźcie, trzeba go wesprzeć moralnie.
Wygramolili się z samochodu. W tym samym momencie otworzyły się drzwi limuzyny i wysiadł z niej chłopiec, niewiele wyższy od Boba, o kruczoczarnych, z europejska przystrzyżonych włosach. Mógł być zaledwie o dwa lata starszy od trzech chłopców, mimo to natychmiast opanował sytuację.
– Cisza! – zawołał i jazgocący mężczyźni wokół Worthingtona umilkli, jak nożem uciął. Chłopiec machnął ręką i usunęli się z respektem. Wtedy podszedł do Worthingtona i zwrócił się do niego w doskonałej angielszczyźnie. – Chciałbym przeprosić. Wina była po stronie mego kierowcy. Dopilnuję, by na przyszłość przestrzegał przepisów drogowych.
– Ależ Wasza Wysokość… – zaprotestował najwyższy ze świty.
Książę Djaro uciszył go gestem. Spojrzał z zainteresowaniem na Boba, Pete'a i Jupitera, którzy właśnie podeszli.
– Przepraszam za to zajście – powiedział do nich. – Uniknęliśmy poważnego wypadku dzięki biegłości waszego szofera. To wy jesteście właścicielami tego wspaniałego samochodu?
– Niezupełnie właścicielami – odpowiedział Jupiter. – Korzystamy z niego od czasu do czasu.
Nie był to odpowiedni moment, by zagłębiać się w historię rolls-royce'a i wyjaśniać, jak doszło do tego, że mogli go używać.
Chłopcy wracali właśnie z Hollywoodu. Byli tam z wizytą u Alfreda Hitchcocka któremu złożyli relację ze swej ostatniej przygody.
– Jestem Djaro Montestan z Waranii – przedstawił się chłopiec. – Właściwie nie jestem jeszcze księciem. Oficjalna koronacja odbędzie się w przyszłym miesiącu. Moi ludzie jednak tytułują mnie księciem i nie ma na to rady. Czy jesteście typowymi amerykańskimi chłopcami?
To było dziwne pytanie. Uważali, że są typowo amerykańscy, ale nie bardzo wiedzieli, co ma na myśli pytający.
W końcu Jupiter odpowiedział za nich trzech:
– Bob i Pete to dość typowi chłopcy amerykańscy. Nie sądzę jednak, by mnie można było nazwać zupełnie typowym. Niektórzy uważają, że jestem zarozumiały i wysławiam się zbyt wyszukanie, co naraża mnie niejednokrotnie na niechęć. Nie wydaje mi się jednak, bym mógł się zmienić.
Bob i Pete wymienili uśmiechy. To była prawda, ale po raz pierwszy słyszeli, żeby Jupiter się do tego przyznawał. Z racji jego tuszy i nadzwyczajnej bystrości dawano mu przydomek “tłusta mądrala”. Ale robili to tylko inni chłopcy, z zazdrości, lub ci z dorosłych, których zdemaskował dzięki swej dociekliwej inteligencji. Przyjaciele byli mu głęboko oddani. Wiedzieli, że Jupiter Jones jest jedynym, który potrafiłby im pomóc, gdyby popadli w kłopoty.
Teraz Jupe wyjął z kieszeni ich wizytówkę. Była to oficjalna karta zespołu Trzech Detektywów i Jupe miał ją zawsze przy sobie.
– Tu są nasze nazwiska – powiedział. – Ja jestem Jupiter Jones, a to Pete Crenshaw i Bob Andrews.
Młody cudzoziemiec wziął wizytówkę i przeczytał z powagą. Wyglądała następująco:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones
Drugi Detektyw… Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews
Czekali, spodziewając się, że zagadnie o znaczenie znaków zapytania. Prawie każdy o to pytał.
– Brojas! – powiedział Djaro i uśmiechną się. Miał bardzo miły uśmiech, a jego zęby zdawały się szczególnie białe przy ciemnej karnacji. – Czyli “wspaniale” po warańsku. Jak przypuszczam, znaki zapytania to wasz symbol?
Popatrzyli na niego z respektem. Odgadł właściwie!
Djaro wyjął własną wizytówkę i podał Jupiterowi.
– Oto moja karta.
Bob i Pete oglądali wizytówkę zza pleców Jupe'a. Była bardzo biała i sztywna, wygrawerowano na niej pięknie: “Djaro Montestan”; nad tym widniał złoto-błękitny herb. Przedstawiał on coś, co przypominało trzymającego miecz pająka, zawieszonego na złotej pajęczynie, ale nie można było mieć pewności, gdyż rysunek był bardzo skomplikowany.
– To mój znak – powiedział chłopiec z powagą. – Pająk. To jest herb panującej w Waranii rodziny. Zbyt długo trzeba by wyjaśniać, jak doszło do tego, że pająk znalazł się w naszym rodowym herbie. Ogromnie się cieszę, że was poznałem, chłopcy – z tymi słowami uścisnął dłoń każdego z nich.
Ktoś zbliżył się do nich. Był to szczupły młody mężczyzna, o miłej twarzy, na której malowało się teraz zaniepokojenie. Musiał przybyć czarnym samochodem, który zatrzymał się za limuzyną. Gdy tylko się odezwał, stało się oczywiste, że jest Amerykaninem.
– Przepraszam, Wasza Wysokość, ale nasz program zaczyna się opóźniać. Szczęście doprawdy, że nie doszło do wypadku. Jeśli zamierzamy jednak zwiedzić dziś miasto, winniśmy już ruszać.