Изменить стиль страницы

Bob i Pete kiwnęli potakująco głowami. Przypomniało się im, że pomagając pani Banfry w odnalezieniu jej zaginionego abisyńskiego kota, rozwiązali przy okazji tajemnicę Szepczącej Mumii. A próba odnalezienia papugi, która zaginęła panu Malcolmowi, naprowadziła ich na trop niezwykłej tajemnicy jąkającej się papugi.

– To Seaside znajduje się niedaleko stąd, na południe od nas – powiedział Jupiter. – Wygląda na to, że nasza sława jako detektywów nie jest wcale tak wielka, jak się nam wydawało. Powinniśmy to wreszcie zmienić.

Bob wyciągnął rękę w kierunku stosu kartek, które upychał w starej drukarskiej prasie.

– Popatrz, Jupe, właśnie się tym zajmuję. Drukuję nasze firmowe wizytówki. Będzie nowy zapas.

– Doskonały pomysł, Bob – stwierdził Jupiter. – Ale ja miałem na myśli coś innego. Będziemy musieli postarać się, aby lepiej nas znano. I żeby ludziom, kiedy zaczynają się dziać jakieś dziwne rzeczy, natychmiast przychodzili na myśl Trzej Detektywi z Rocky Beach.

Bob wyrzucił do góry obie ręce.

– Ależ, Jupe, jak chcesz to zrobić? Nie możemy przecież pozwolić sobie na płatną reklamę w telewizji ani na reklamy rysowane na niebie przez samoloty.

– Wiem o tym – stwierdził Jupiter. – Proponuję, żebyśmy poszli natychmiast do naszej Kwatery Głównej i przedyskutowali sposoby, przy pomocy których firma Trzech Detektywów mogłaby zdobyć większą popularność.

Nie czekając na odpowiedź, Jupiter podniósł się z krzesła. Bob i Pete spojrzeli na siebie i wzruszywszy ramionami, zrobili to samo.

– Wiesz, Jupe, co najbardziej u ciebie lubię? – zapytał z uśmiechem Pete. – Demokratyczny sposób rozwiązywania problemów. Mam na myśli to, że przed podjęciem jakiejś decyzji przeprowadzamy zawsze głosowanie.

Chłopcy odsunęli, niewidoczny za drukarską prasą, stary, żelazny ruszt, odkrywając wejście do szerokiej, karbowanej rury. Wpełznęli do niej, zasunęli za sobą ruszt i zaczęli zagłębiać się w nią na czworakach. Rura biegła częściowo pod ziemią, potem między jakimiś żelaznymi wspornikami. Jej wylot znajdował się mniej więcej dwanaście metrów dalej, dokładnie pod ruchomą mieszkalną przyczepą, którą młodzi detektywi przerobili na Kwaterę Główną. Wuj Jupitera, Tytus Jones, pozwolił im z niej korzystać, ponieważ w żaden sposób nie mógł znaleźć na nią amatora. Była zbyt stara i poobijana.

Doszedłszy do końca rury, chłopcy unieśli umocowaną na zawiasach klapę i wygramolili się na górę. Znajdowali się teraz w małym pomieszczeniu przypominającym biuro, wyposażonym w biurko, parę krzeseł, maszynę do pisania, regał z szufladkami i telefon. Jupiter zamontował koło telefonu mikrofon i podłączył go do głośnika radiowego, dzięki czemu cała trójka mogła przysłuchiwać się wszystkim rozmowom telefonicznym. Pozostałą część przyczepy zajmowała miniaturowa ciemnia, maleńkie laboratorium i toaleta.

Ponieważ przyczepę otaczały stosy starego żelastwa, w jej wnętrzu panował półmrok. Pete zapalił światło nad biurkiem. W tej samej chwili zadzwonił telefon.

Chłopcy popatrzyli na siebie. Rzadko zdarzało się, aby ktoś wykręcił ich numer.

Po drugim dzwonku Jupiter sięgnął po słuchawkę, włączając jednocześnie głośnik maleńkiego radia.

– Jupiter? – zapytał jakiś męski głos. – Mówi Alfred Hitchcock.

Był to ich doradca i przyjaciel, znany reżyser filmowy i autor książek poświęconych różnym zagadkom i tajemnicom.

– Co mogę dla pana zrobić? – zapytał Jupiter, bez najmniejszego wysiłku wpadając w ton prawdziwego profesjonalisty.

– Czy ty i twoi przyjaciele jesteście w tej chwili zajęci wyjaśnianiem jakiejś sprawy?

– Nie, chwilowo jesteśmy wolni. Ale zgodnie z teorią prawdopodobieństwa powinniśmy znaleźć wkrótce coś interesującego.

Pan Hitchcock zachichotał.

– A więc, jeżeli nie jesteście zajęci, mam coś, co mogłoby was zainteresować. Pewien zaprzyjaźniony ze mną reżyser filmowy będzie najprawdopodobniej potrzebował pomocy.

– Chętnie byśmy spróbowali – powiedział Jupiter. – Ale czy może mi pan powiedzieć, na czym polegają kłopoty pańskiego przyjaciela?

Alfred Hitchcock zawiesił na chwilę głos, tak jakby zastanawiał się, jak w paru słowach wyrazić złożoność całego problemu.

– Wydaje się, że to jest sprawa, by tak rzec, pod psem – powiedział w końcu. – Nie w przenośni, tylko dosłownie. Mój przyjaciel powiedział mi niedawno przez telefon, że zaginął mu pies.

Oczy Jupitera rozbłysły.

– Czy przypadkiem pana przyjaciel nie mieszka w Seaside?

– A niech cię gęś kopnie – powiedział pan Hitchcock. W jego głosie można było wyczuć zaskoczenie. – On rzeczywiście mieszka w Seaside. Skąd, u licha, dowiedziałeś się o tym?

– Zwyczajnie, zestawiłem tylko ze sobą parę dziwnych okoliczności – odparł Jupiter.

– Nie przestajesz mnie zdumiewać, Jupiterze. Cieszę się, że przez cały czas trzymasz rękę na pulsie, bez względu na to, czy prowadzisz jakieś dochodzenie, czy też nie, i nie zadowalasz się dawnymi sukcesami.

Jupiter wyszczerzył zęby do słuchawki.

– Ani trochę, proszę pana. Ale mówiąc o kłopotach pana przyjaciela, użył pan zwrotu “wydaje się”. A nawet wypowiedział go pan z naciskiem. Co pan miał na myśli?

– Rzeczywiście, znowu trafiłeś w dziesiątkę. Nie uważam, że chodzi tu o jakiś zwyczajny przypadek. No bo pomyśl, czy można uważać za coś zwyczajnego sprawę, w którą zamieszany jest smok? Zgadzasz się ze mną?

Jupiter odchrząknął.

– Co takiego? Smok?

– Dokładnie. Dom mojego przyjaciela stoi tuż nad brzegiem oceanu i znajdują się pod nim jaskinie. Utrzymuje on, że wieczorem, tego samego dnia, w którym zaginął mu pies, widział dość dużego smoka, który wynurzył się z oceanu i zniknął w jednej z jaskiń.

W przyczepie zapadła głucha cisza.

– No więc, Jupe, co o tym powiesz? Jesteś gotowy, by razem z Pete'em i Bobem rozwikłać tę zagadkę?

Jupiter był tak podniecony, że zaczął się jąkać.

– Ppproszę ppppana o nnnazwisko i adddres ppańskiego pprzyjaciela. Wygląda na to, że będzie to najbardziej ekscytująca ze wszystkich spraw, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia!

Zapisał podane przez pana Hitchcocka informacje, obiecał zawiadamiać go o wszystkich czynnościach i postępach w dochodzeniu, a potem odwiesił słuchawkę i popatrzył na Pete'a i Boba z triumfalnym błyskiem w oczach.

– Zgadzacie się, że powinno się dokładnie zbadać wszystko, co może się łączyć ze smokiem, który żyje w naszych czasach?

Bob przytaknął, ale Pete wzruszył ramionami.

– Zdaje się, Pete, że masz jakieś zastrzeżenia?

– Myślę, że popełniłeś jeden błąd – powiedział Pete. – Wygadałeś się przed panem Hitchcockiem, że ten przypadek może się okazać najbardziej ekscytujący ze wszystkich, jakie nam się trafiły.

– Rzeczywiście, tak powiedziałem – odparł Jupiter. – Nie uważasz, że to prawda?

– Niezupełnie.

– No więc, co byś powiedział na moim miejscu?

– Jeżeli rzeczywiście będziemy mieli do czynienia ze smokiem – odparł Pete – powiedziałbym, że ta sprawa może się okazać ostatnią w naszej karierze!