Изменить стиль страницы

– Absolutnie.

Pociąg zwalnia. Groner sięga po neseser.

– Pan nie wysiada, profesorze?

– Jadę dalej… Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Kontakt jak ustaliliśmy.

Kiedy ekspres ruszył ponownie, a za oknami wypiętrzyły się monumentalne wieże kolońskiej katedry, ekspert przyjrzał się notatkom. Szczególnie trzem nazwiskom. Dwa oznaczył krzyżykiem, przy trzecim postawił kropkę. Potem podarł papier i włożył sobie do ust. Pociąg nabierał pędu.

Od przybycia na farmę upłynęło kilka godzin, a Dass ciągle nie może wyjść ze zdumienia. Koncepcja kosmiczna jest tak nieprawdopodobnie zuchwała, a w optymistycznych wypowiedziach Burta tak realna…

David jest już bardzo zmęczony, a ciągle musi wchłaniać setki danych. W przerwie zjedli obiad, a potem Denningham znów zabrał głos. Mówił poważnie, jakby chciał zdjąć z siebie choć część ciężaru odpowiedzialności.

– Debatowaliśmy dotąd o sprawach technicznych – teraz wypadałoby zająć się sprawą bezpieczeństwa operacji.

Zgromadziłem na tej farmie tych, którym mogę ufać jak samemu sobie. Albo przynajmniej muszę. Nasza operacja jest, być może, najodważniejszym posunięciem w historii ludzkości i dlatego najmniejsze potknięcie, lub przechwycenie inicjatywy przez ludzi lub siły niepowołane, spowodować może niewyobrażalną katastrofę… Powiedzmy jeszcze raz czego chcemy? Uratować ten świat, być może na pięć przed dwunastą. Niestety, nasze życie i doświadczenia udowodniły, że trzeba to zrobić wbrew jego woli. Kiedyś byłem demokratą egalitarystą. Dziś niewiele zostało z tych przekonań. Może się zestarzałem, a może nauczyłem. Dziećmi demokracji były dyktatury, o jakich nie śniło się w monarchiach absolutnych. Z demokracji antyku zrodziły się zwyrodniałe tyranie cezarów, z dziewiętnastowiecznego egalitaryzmu – tragedie dwudziestego wieku. Masy zawsze są wpływowe, zmienne, krańcowe w sądach, zawistne i podatne na manipulacje. Idą za krzykaczami, ale w decydujących momentach potrafią pójść w rozsypkę lub znudzić się gdy właśnie powinny wytrwać. Wybierają przywódców ze względu na słowa lub urodę; w działaniach powodują się emocjami. Czyż może istnieć równość głosu kloszarda i profesora Sorbony? Dlaczego tyle samo waży w referendum opinia kretyna i geniusza? Dlatego z tych wszystkich powodów zdecydowałem się na wariant oligarchiczny. Gdy zwyciężymy, oddam władzę w rękę Konwentu. I niech on bierze odpowiedzialność. Ale nie wcześniej!

Ziegler, Silvestri, Dass słuchają w milczeniu. Lenni Wilde parzy kawę ze skrupulatnością niemieckiej Putzfrau. Burt robi krótką pauzę, jakby czekając na słowa aprobaty, ale spotkawszy pełną szacunku ciszę, kontynuuje monolog.

– Oczywiście, zniszczenie w ciągu paru godzin wszystkich zasobów broni nuklearnej, reaktorów mogących ją wytwarzać, magazynów materiałów rozszczepialnych, samo w sobie nie rozwiązywałoby sprawy.

– To prawda – wtrąca Ziegler. – Zastanawiałem się,jak zamierzasz to poprowadzić dalej. Powiedzmy, uda ci się opanować Californię i z jej pokładu unicestwić promieniami kappa wszystko, co radioaktywne. Zdejmując znad głów ludzkości miecz Damoklesa, otwierasz puszkę Pandory…

Dobre klasyczne wykształcenie ma ten profesorek – myśli Wilde.

– Istnieje teoria – kontynuuje Roy – że długotrwały pokój, od drugiej wojny światowej, jest rezultatem równowagi strachu. Wynikiem braku rozsądnej alternatywy. Jeśli zniknie perspektywa totalnej zagłady, coś powstrzyma rywalizujące mocarstwa od spróbowania swoich sił konwencjonalnych? Wiadomo, że to w latach pokoju nabrzmiewają przyszłe konflikty. Ile zostanie zakwestionowanych granic, stref, wpływów? Ilu wasali spróbuje zrzucić jarzmo hegemonów?…

– Poza tym – dołącza się Silvestri – co zagwarantuje, że uratowana ludzkość powierzy rządy Zielonym? Zresztą zniszczenie broni nuklearnej dziś nie zapewni jej nieprodukowania w przyszłości.

– Całkiem słusznie – odpowiada Denningham – i dlatego będziemy musieli posłużyć się szantażem. Metoda jest z założenia obrzydliwa, ale podobno cel uświęca środki. Zachowamy jeden silny zestaw broni dla siebie. Kto wie, czy dla demonstracji siły nie dokonamy gdzieś na pustkowiu profilaktycznej eksplozji. I zażądamy od świata pełnego rozbrojenia z wszelkich broni. Nasi propagandziści rozwiną odpowiednią agitację, ludzie Ziu Donga przejmą kluczowe punkty wywiadowcze, opanują mass media, zajmą się kontrolą realizacji naszego ultimatum. Gardiner ze swych drużyn powoła Światową Milicję Ekologiczną. Zresztą, wierzę w rozsądek ludzkości. Jeśli pojmą, jaką szansę dla nich stworzyliśmy…

– Ludzkość nigdy nie odczuwała wdzięczności dla swych proroków i najchętniej krzyżowała własnych zbawicieli, ale skoro nie ma innej drogi, trzeba spróbować – zauważa Ziegler.

– A ty, Dave, co o tym sądzisz? – Burt spogląda na milczącego Hindusa.

– Zastanawiam się, czy inni pańscy partnerzy z Komitetu Doradczego wiedzą, jaka rola zostaje im przeznaczona?

– Staram się, by znali jak najmniej szczegółów. Wiedzą o mobilizacji powszechnej w okresie Wielkiejnocy. Będą współtwórcami masowych wieców zwołanych na Poniedziałek Wielkanocny, nie orientują się natomiast, że wiece te odbędą się już po Przełomie. Nie znają również sposobu jego realizacji.

– Czy to znaczy, że im nie ufasz? – pyta Silvestri.

– Jestem jedynie ostrożny. Poza tym to indywidualiści, intelektualiści, a nie ludzie czynu. Może poza Gardinerem…

– A Gardiner?

– Zmienił się ostatnio. To człowiek chorobliwie ambitny. Ma też wiele kontaktów, którymi się nie chwali. Ale kłopot polega na czym innym. Za dużo jest kandydatów na wodzów, za mało dowódców średniego szczebla. Jak wiecie pierwsza faza wymaga akcji w dwóch miejscach, tu, na przylądku Kennedy'ego i wyznaczonym punkcie Oceanii. Likwidacja całej broni nuklearnej nic nie da, jeśli nie zachowamy dla siebie niezbędnej rezerwy, która uchroni przed natychmiastowym wybuchem konfliktów konwencjonalnych. Te dwie akcje wymagają albo podzielenia naszych szczupłych sił, albo dopuszczenia do tajemnicy jeszcze kogoś poza Ziu Dongiem.

– Rozumiem twój dylemat – zgadza się Silvestri – ale tu widzę jedynie obsadę dla grupy florydzkiej, kogo odkomenderujesz na Pacyfik? Zieglera?

– Ewentualnie. Ludzi dostarczy Ziu Dong, ma w dyspozycji na Hawajach drużynę bardzo sprawnych Chińczyków. A pokieruje bezpośrednio… Jest taki miły człowiek. Używa kilku nazwisk, ale szczególnie preferuje kostium bułgarskiego ornitologa – Wyłko Georgijewa. Wezwiemy go w odpowiedniej chwili.

12 marca

Feridun Gassari vel Wyłko Georgijew posuwał się ciemnawą przecznicą wśród zacinającej mżawki, klnąc porę, miejsce i zasady konspiracji, która nakazała pozostawienie samochodu z dala od miejsca spotkania. Hamburg, z wyjątkiem rozrywkowej dzielnicy Sankt Pauli, spał, a i na Reeperbahnie życie zaczynało wygasać, dyżurowały tylko najbardziej zdeterminowane panienki i co podlejsze lokale.

Pora nie należała do przyjemnych, ale agent, a zwłaszcza agent podwójny nie wybiera sobie czasu do działania. Toteż wezwanie od L-18, zgodnie z procedurą alarmową nie zaskoczyło go. Oczywiście zachowywał ostrożność, o pięćdziesiąt metrów podążał za nim Carlo, sobowtór Denninghama, z którym spędzili uroczy urlop na Oceanie Indyjskim. Wtedy była jeszcze z nimi Maggi. Cudowna szelma, wyzwolona i zawsze chętna do kochania. Szkoda, że ostatnio widywali się tak rzadko.

Wyłko nie miał humoru z jeszcze jednego powodu. Na poprzednim spotkaniu łącznik przekazał polecenie zmieniające dotychczasowe priorytety śledcze. Odtąd, zamiast śledzić na zlecenie L-18 Denninghama, (po prawdzie to właśnie z ramienia Denninghama kontrolował poczynania ludzi z L-10), miał zająć się penetracją środowisk Nowej Frakcji. Dziwne, dotąd Komórka Niemiecka wykazywała chorobliwe zainteresowanie Burtem, pobyt na Maskarenach musiał relacjonować parokrotnie, a teraz nowe zadanie? Wsypa była nieprawdopodobna. O zmianie na lotnisku w Johannesburgu wiedzieli tylko Burt, Lenni Wilde, tamta dwójka, która zginęła, oraz on, Carlo i Maggi…