Mówi Historia oblężenia Lizbony, ta druga, że powstał niebywały zgiełk pomiędzy krzyżowcami, kiedy rozeszła się pogłoska, iż nadjeżdża król Portugalii, aby obwieścić propozycje, jakimi zamierzał zachęcić do udziału w przedsięwzięciu dzielnych rycerzy, którzy obrali Ziemię Świętą jako swój cel. I mówi też, opierając się na zbawiennym źródle Osbernowym, jednakże w rzeczywistości nie napisanym przez Osberna, że niemal wszyscy ci ludzie, bogaci i biedni, używa dokładnie takich słów, usłyszawszy, iż zbliża się Dom Alfons Henriques, z radością wyszli mu naprzeciw, to zrozumiałe, że tak się stało, chociaż może lepiej by było, żeby spokojnie czekali, tak po prostu, w pozostałej części Europy także, kiedy pojawia się król, wszyscy śpieszą skrócić mu drogę, przywitać go oklaskami i okrzykami. Na szczęście udzielono nam tego wyjaśnienia, żeby utemperować pychę narodową i żebyśmy sobie naiwnie nie wyobrażali, iż Europejczycy w owym czasie, tak jak ci obecni, natychmiast pozwolili się porwać portugalskiemu królowi, do tego jeszcze świeżo upieczonemu, nadjeżdżającemu na swym koniu w towarzystwie takich jak on galisyjskich żołnierzy, kilku szlachciców, kilku zakonników, wszyscy wieśniacy i słabo wykształceni. Dowiadujemy się więc, że majestat królewski cieszył się wtedy wystarczającym poważaniem, by skłonić gawiedź do wyjścia na drogę, i jedni mawiali do drugich, Zobaczymy króla, zobaczymy króla, król to ten brodacz śmierdzący potem z brudną bronią, a jego konie to nierasowe, włochate perszerony, co na wojnę jadą raczej po śmierć, a nie dokonywać cudów woltyżerki, jednak pomimo tej bylejakości nie należy tracić okazji, bo nigdy nie wiadomo, czy przyjeżdżający i odjeżdżający król kiedyś wróci.

Nadjeżdżał więc Dom Alfons Henriques, a wodzowie krzyżowców, których dokładnie już wymieniono, przy zastrzeżeniu nieścisłości źródeł, oczekiwali go ustawieni w szeregu w towarzystwie kilku swoich, ponieważ większość wojska nie zeszła z okrętów w oczekiwaniu na decyzje co do przeznaczenia ich wszystkich. Królowi towarzyszył arcybiskup Bragi Dom João Peculiar, biskup Porto Dom Pedro Pitóes, obaj słynący ze swej łaciny, i odpowiednia liczba ludzi, by stworzyć dwór, jednak bez zbytniego blasku, a byli to Fernao Mendes, Fernao Cativo, Goncalo Rodrigues, Martim Moniz, Paio Delgado, Pero Viegas, zwany też Pero Paz, Gocelino de Sousa, jeszcze jeden Gocelino, ale Sotero albo Soeiro, Mendo Alfonso de Refoios, Mucio de Lamego, Pedro Pelagio, albo Pais da Maia, Joao Rainho albo Ranha i inni nie umieszczeni w rejestrze, ale obecni przy zdarzeniu. Strony zbliżyły się i po przedstawieniu, co zabrało sporo czasu, bo oprócz imienia i nazwisk wymieniano ich dobra, obwieścił biskup Porto, że król wygłosi przemówienie i że on będzie jego wiernym tłumaczem, co przysiągł w obliczu Boga i ludzi. Tymczasem wszyscy konni zsiedli z wierzchowców, król wdrapał się na kamień, żeby górować nad zebranymi, z tej wysokości zresztą mógł cieszyć oko wspaniałym widokiem rozpościerającym się ponad głowami krzyżowców, szerokie ujście rzeki, sady opuszczone po spustoszeniu przez Portugalczyków, którzy dwa dni wcześniej dokonali najazdu na owoce i warzywa. Na wzgórzu zamek, gdzie pomiędzy blankami dostrzec można maleńkie postacie, i schodzące w dół mury miejskie z dwoma bramami z tej strony, Alfofa i Żelazną, obiema zamkniętymi i zaryglowanymi, znać za nimi niepokój Maurów, na razie bezpiecznych, szepczących o tym, co z tego wszystkiego może jeszcze wyniknąć, rzeka zasłana okrętami i zbiegowisko na zboczu wzgórza naprzeciwko, widać łopoczące na wietrze proporce i sztandary, piękny widok, kilka płonących ognisk, nie wiadomo po co, bo dzień jest ciepły, a pora obiadu jeszcze nie nadeszła, ałmuadem słucha wyjaśnień swego siostrzeńca i zaczyna drżeć przed najgorszym, wyrażenie to wskazuje, że złe byłoby ewentualnie do zaakceptowania. Dobył natenczas król swego potężnego głosu i rzekł, Choć żyjemy na tym zadupiu, doszły naszych uszu wieści o waszej wielkiej świetności, że jesteście ludźmi o wielkiej sile oraz wielkiej biegłości we władaniu bronią, w co nie wątpimy, wystarczy spojrzeć na waszą krzepką budowę, co zaś się tyczy zręczności, to pokładamy zaufanie w liście waszych czynów, zarówno religijnych, jak i świeckich. My tu, pomimo trudności, jakie cierpimy z powodu niewdzięczności gleby, jak i z powodu lekkomyślności formującego się jeszcze portugalskiego ducha, staramy się jak możemy, nie zawsze dobrze nam się wiedzie, do tego jeszcze mieliśmy pecha, że przypadli nam w udziale ci Maurowie, ludzie o nieznacznym bogactwie, jeśli porównać z Granadą albo Sewillą, dlatego lepiej wyrzucić ich stąd raz na zawsze, i w tej chwili pojawia się kwestia, pojawia się problem, który poddaję pod waszą rozwagę, oto i on, prawdę mówiąc, pasowałaby nam pomoc za darmo, to znaczy, wy zostalibyście tu przez jakiś czas, pomagając nam, a kiedy sprawa dobiegnie końca, zadowolicie się symbolicznym wynagrodzeniem i podążycie do miejsc świętych, a tam z pewnością zapłacą wam zdecydowanie więcej, zarówno w dobrach materialnych, jako że nie sposób porównać bogactwa Turków z bogactwem tych tu Maurów, jak i w dobrach duchowych, co tam przepełniają wiernych, gdy tylko postawi się stopę na tej ziemi, panie Pedro Pitóes, proszę pamiętać, że poznałem łacinę wystarczająco dobrze, żeby sprawdzić, jak idzie tłumaczenie, ale wy, panowie krzyżowcy, proszę nie niecierpliwcie się, bo ta historia z symbolicznym wynagrodzeniem to było zwykłe gadanie, chodziło mi o to, że aby zagwarantować przyszłość narodu, bardzo by nam zależało na zachowaniu wszystkich bogactw znajdujących się w mieście, i nic w tym dziwnego, bo bardzo prawdziwe jest powiedzenie, które mówi, czy dopiero będzie mówić, Nikt nie pomoże lepiej biedakowi niż inny biedak, no cóż, zawsze można się dogadać, wy powiedzcie, ile chcecie za usługę, a my zobaczymy, czy nas na nią stać, chociaż prawdę mówiąc, a z moich ust płynie tylko prawda, mam swoje powody, żeby myśleć, iż jeśli nawet nie dojdziemy do porozumienia, sami będziemy w stanie zwyciężyć Maurów i zdobyć miasto, jak nieledwie miesiąc temu wzięliśmy Santarem zjedna drabiną i półtuzinem ludzi, a jak później weszło wojsko, cała ludność poszła pod miecz, mężczyźni, kobiety i dzieci, bez względu na wiek i to, czy mieli broń w rękach, uchowali się tylko ci, którzy zdołali zbiec, a niewielu było takich, skoro więc dokonaliśmy tego, otoczymy też Lizbonę, a nie mówię wam tego dlatego, żebym gardził waszą pomocą, ale żebyście nie postrzegali nas jako pozbawionych sił i odwagi, do tego jeszcze nie powiedziałem, jak dotąd o lepszych powodach, bo liczymy, my Portugalczycy, na pomoc Pana Naszego Jezusa Chrystusa, zamknij się, Alfonsie.

Proszę nie myśleć, że ktoś z orszaku albo z zagranicznej hałastry pozwolił sobie na bezczelność uciszenia króla, do tego zwracając się do niego po imieniu, jakby zwykł z nim jadać z jednego talerza, było to mówienie do samego siebie, tak jak Zamknij pysk, każdy, kto przywykł do słuchania i rozszyfrowywania subtelnych znaczeń zawartych w słowach, zrozumie, że ten, kto mówi, nie może się powstrzymać od powiedzenia tego, co pozornie postanowił przemilczeć. Mimo to należy liczyć na życzliwą ciekawość innych ludzi, aby usunąć taktyczną przeszkodę poprzez rzucenie na przykład pytania w tym mniej więcej stylu, Dobra, dobra, proszę powiedzieć resztę, proszę nie zostawiać sprawy w zawieszeniu, ale może się też wydarzyć rzecz zgoła odmienna, zależy to od osoby i okoliczności, w tym wypadku chodzi o Wilhelma Vitula, stojącego na uboczu gościa o złym spojrzeniu, który mógł być tym od Długiego Miecza i który odważył się powątpiewać z pewną dozą brutalności, Pan Nasz Jezus Chrystus śpieszy z pomocą wszystkim chrześcijanom i żadnemu bardziej niż innym, tylko tego brakowało, skończyłaby się religia, gdyby jedni byli dziećmi, a inni pasierbami. Niektórzy krzyżowcy obrzucili go pełnym nagany spojrzeniem, jednakże bardziej z powodu formy niż treści, bo co do tej ostatniej musiała zapanować powszechna aprobata, jakiej z pewnością nie uzyskało królewskie przemówienie, poza zasługującym na potępienie skąpstwem, za którego sprawą wszystko może wziąć w łeb, świadczące także o bezczelności i pysze, przemawiający wydawał się raczej arcybiskupem niż zwykłym królem, nie mającym nawet prawa do używania tytułu, wszak nie uznaje go papież, który przed trzema laty nadał mu godność książęcą, a i z tej powinien się cieszyć. Cisza nie trwała tak długo, jak można by wnosić z czasu potrzebnego na wyjaśnienie, ale to wystarczyło, by atmosfera spotkania stała się napięta, Dom Alfonsowi Henriquesowi nie spodobało się powątpiewanie i miał właśnie zamiar otworzyć usta, z pewnością w celu wyrzucenia z siebie jakichś gwałtownych słów, kiedy bardziej dyplomatyczny krzyżowiec, był to Saherio z Archelles, rzucił pojednawczo, Nie wątpimy w to, że Portugalczycy z Bożą pomocą zdobyli Santarem, używając jednej drabiny, skoro Bóg sprawił, że mury Jerycha runęły od dźwięku trąb, w które nie dęło nawet siedmiu rycerzy, lecz siedmiu mnichów, a także nie zdumiewa bardziej dokonana przez Portugalczyków rzeź, skoro w tymże Jerychu, obok mężczyzn, kobiet, dzieci i starców, zginęły, powiadam, woły, owce i osły, zdumiewa nas tylko, że człowiek, i do tego król, wykorzystuje imię Pana, którego wola, jak wiemy, przejawia się, kiedy chce i gdzie chce, nie wystarczy prosić, błagać, naprzykrzać się, a co do kwestii dzieci i pasierbów nie wypowiadam się.