List od Antonia Claro przyszedł w piątek. Razem z narysowanym planem przyszła nota, odręczna notatka, nie podpisana i bez grzecznościowych wstępów, a w niej, Spotkamy się o siódmej wieczorem, mam nadzieję, że bez problemów znajdzie pan to miejsce. Pismo nie jest dokładnie takie samo jak moje, ale różnice są minimalne, najbardziej widać to przy dużych literach, wyszeptał Tertulian Maksym Alfons. Plan pokazywał wyjazd z miasta, zaznaczono dwie miejscowości oddalone od siebie o osiem kilometrów, każda po przeciwnej stronie drogi, a pomiędzy nimi droga w prawo, która skręca w pole aż do innej miejscowości, o mniejszym znaczeniu niż pozostałe, sądząc po rysunku. Stamtąd inna droga, węższa, miała doprowadzić go po przejechaniu kilometra do domu. Oznaczało go słowo dom, a nie schematyczny rysunek, prosty szkic, jaki potrafi narysować najmniej wprawna dłoń, dach z kominem, frontowa ściana z drzwiami pośrodku i z oknem po obu stronach. Czerwona strzałka ponad słowem wykluczała jakąkolwiek możliwość zaistnienia pomyłki, Nie jedź dalej. Tertulian Maksym Alfons otworzył szufladę, wyciągnął plan miasta i okolic, wyszukał i określił najbardziej właściwy wyjazd z miasta, oto jest pierwsza miejscowość, droga w prawo, zanim dojedzie do następnej, małej wioski z przodu, brak tylko ostatecznego dojazdu. Tertulian Maksym Alfons po raz ostatni spojrzał na plan, Skoro jest to dom, nie warto jechać obciążonym lustrem, w każdym domu jest lustro. Wyobrażał był sobie, że spotkanie będzie miało miejsce na polu, z dala od oczu ciekawskich, może nawet w cieniu rozłożystego drzewa, a w końcu odbędzie się pod dachówką, coś jakby spotkanie ludzi znajomych, z kieliszkiem w dłoni i talerzykiem orzeszków do dyspozycji. Zadał sobie pytanie, czy żona Antonia Claro też przyjedzie, czy będzie tam, aby zaświadczyć o rozmieszczeniu i wielkości blizn na lewym kolanie, aby zmierzyć przestrzeń pomiędzy dwoma znamionami na prawym przedramieniu i odległość dzielącą je, od łokcia jedno, drugie od nadgarstka, i by później powiedzieć Nie schodźcie mi z widoku, żebym was nie pomyliła. Pomyślał, że nie miałoby sensu, by mężczyzna godzien tego miana szedł na spotkanie grożące konfliktem, by nie powiedzieć zwyczajnie ryzykowne, wystarczy przypomnieć, że António Claro po rycersku przestrzegł Tertuliana Maksyma Alfonsa, że przyjdzie uzbrojony, i zabierać za sobą kobietę, jakby chciał się schować pod jej spódnicą przy najmniejszej oznace niebezpieczeństwa. Przyjdzie sam, ja też nie zabiorę ze sobą Marii da Paz, to zaskakujące zdanie wypowiedział Tertulian Maksym Alfons, nie biorąc pod uwagę kolosalnej różnicy, jaka istnieje pomiędzy legalną żoną, której przysługują wszystkie należne prawa, ale i obarczają obowiązki, a doraźnym związkiem sentymentalnym, bez względu na to, jak silne zawsze wydawało nam się uczucie Marii da Paz, skoro w uczucia drugiej strony mamy prawo, jeśli nie obowiązek, powątpiewać. Tertulian Maksym Alfons schował plan i mapę do szuflady, ale odręcznej notatki nie. Położył ją przed sobą, wziął pióro i napisał na kartce całe zdanie, usiłując, o ile to było możliwe, skopiować charakter pisma, szczególnie skupił się na dużej literze, gdzie różnica w stosunku do jego charakteru była najbardziej widoczna. Dalej pisał, powtarzał to samo zdanie, aż pokrył nim całą kartkę, w ostatnim zapisie nawet najbardziej doświadczony grafolog nie byłby w stanie odkryć najmniejszej oznaki fałszerstwa, to, co Tertulian Maksym Alfons osiągnął przy owym szybkim skopiowaniu podpisu Marii da Paz, nawet się nie umywa do dzieła sztuki, jakie właśnie stworzył Teraz pozostaje mu tylko dowiedzieć się, w jaki sposób António Claro zapisuje duże litery od A do R i od T do Z, a potem nauczyć się je imitować. Nie znaczy to jednak, że Tertulian Maksym Alfons będzie karmił swą duszę projektami na przyszłość, w których miałby wziąć udział aktor Daniel Santa – Clara, chodzi jedynie o czerpanie przyjemności, w tym konkretnym przypadku, ze studiów, jakie zawiodły go, jeszcze w młodości, do publicznego wykonywania zaszczytnej funkcji pedagoga. Skoro zawsze jest prawdopodobne, że znajdzie zastosowanie wiedza, jak utrzymać w pionie jajko, tak też nie należy wykluczać, że wierne imitowanie dużych liter Antonia Claro może się do czegoś przydać w życiu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Jak nauczali starożytni, nie mów nigdy tej wody się nie napiję, zwłaszcza, dodajmy, jeśli nie ma innej. Ponieważ te uwagi nie zostały sformułowane przez Tertuliana Maksyma Alfonsa, nie mamy możliwości przeanalizowanie związku, jaki może istnieć pomiędzy nimi i decyzją, którą właśnie podjął i do której doprowadziła jakaś przeoczona przez nas refleksja. Ta decyzja wykazuje, by tak powiedzieć, nieuchronność spraw oczywistych, zważywszy na to, że Tertulian Maksym Alfons dysponuje planem, który zawiedzie go na miejsce spotkania, nic bardziej naturalnego, iż przyszedł mu do głowy pomysł uprzedniego zbadania miejsca, ustalenia, jakie są tam wejścia i wyjścia, zmierzenia ich, o ile to wyrażenie jest uprawnione, co przyniesie dodatkowo korzyść niepośledniego znaczenia, że nie zgubi się w niedzielę. Perspektywa, że mała podróż na kilka godzin oderwie go od żmudnej pracy nad propozycją dla ministerstwa, nie tylko rozjaśniła mu myśli, ale też w sposób naprawdę zaskakujący rozjaśniła mu twarz. Tertulian Maksym Alfons nie należy do tych nadzwyczajnych ludzi, którzy zdolni są do uśmiechania się nawet wtedy, gdy są sami, jego ja skłania bardziej w stronę melancholii, zamknięcia się w sobie, przesadnej świadomości przemijania, nieuleczalnej rozterki wewnętrznej w obliczu kreteńskich labiryntów, jakimi są stosunki międzyludzkie. Nie rozumie w sposób satysfakcjonujący tajemniczych przyczyn funkcjonowania ula ani co sprawia, że rozwijają się liście na gałęziach drzew, i to akurat w tym miejscu, ani wyżej, ani niżej, ani grubsze, ani cieńsze, ale przypisuje tę niemożność zrozumienia faktowi, że nie opanował kodów komunikacji genetycznej i ruchowej funkcjonujących pomiędzy pszczołami i, więcej jeszcze, przepływów informacji, które mniej więcej na ślepo przemieszczają się przez oczka sieci roślinnych autostrad, łączących zanurzone w ziemi korzenie z liśćmi pokrywającymi drzewo, i w spokoju odpoczywają albo kołyszą się z wiatrem. Ale czego zupełnie, w żaden sposób nie potrafi zrozumieć, bez względu na to, jak bardzo wytężałby umysł, to że chociaż technologie komunikacji rozwijają się w postępie wręcz geometrycznym, od polepszenia do polepszenia, ta druga komunikacja, ta właściwa, ta rzeczywista, ta pomiędzy mną i tobą, pomiędzy nami i wami, dalej jest splątaną gmatwaniną ślepych uliczek, wprowadzających w błąd iluzorycznych placów, tak zawoalowana, zarówno kiedy odkrywa, jak i wtedy, gdy próbuje ukryć. Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi nie przeszkadzałoby stanie się drzewem, ale nigdy nie zdoła tego osiągnąć, jego życie, podobnie jak życie wszystkich ludzi wcześniejszych i mających się jeszcze narodzić, nigdy nie dostąpi wyższego roślinnego doświadczenia. Wyższego, tak sobie przynajmniej wyobrażamy, bo jak dotąd nikomu nie było dane przeczytać biografii ani wspomnień dębu, napisanych przez niego samego. Niech więc Tertulian Maksym Alfons przejmuje się sprawami świata, do którego należy, tego mężczyzn i kobiet, którzy podnoszą zgiełk i wrzawę wszystkimi sposobami naturalnymi i sztucznymi, i niech zostawi drzewiaste w spokoju, bo doświadczają aż nadto wielu plag fitopatologii, piły elektrycznej i pożarów. Niech się też zajmie prowadzeniem samochodu, wiozącego go na wieś, niosącego go poza miasto, które jest doskonałym modelem problemów komunikacyjnych, w wersji ruchu pojazdów i ruchu pieszych, zwłaszcza w takie dnie, jak ten, w piątek wieczorem, kiedy to wszyscy ludzie wyjeżdżają na weekend. Tertulian Maksym Alfons wychodzi, ale niebawem wróci. Najgorszy ruch uliczny jest już za nim, droga, po której będzie musiał jechać, nie jest zbytnio uczęszczana, wkrótce znajdzie się przed domem, w którym António Claro pojutrze będzie na niego czekał. Ma założoną i dobrze przyklejoną brodę, żeby przypadkiem, przy przejeżdżaniu przez ostatnią miejscowość, ktoś nie zawołał go imieniem Daniela Santa – Clara i nie zaprosił na piwo, jeśli jak należy przypuszczać, dom jest własnością Antonia Claro albo został przez niego wynajęty, dacza na wsi, drugi dom, niezłe życie prowadzą drugorzędni aktorzy filmowi, skoro już mają możliwość korzystania z wygód dawniej dostępnych tylko nielicznej garstce. Boi się jednak Tertulian Maksym Alfons, że wąska droga, po której dojedzie do domu, a która teraz się przed nim wyłoniła, wykorzystywana jest tylko do dojazdu, to znaczy, czy nie prowadzi ona poza dom albo, czy nie ma innych domów w pobliżu, wtedy kobieta wychylająca się przez okno zapytałaby siebie albo na głos sąsiadkę obok Dokąd jedzie ten samochód, o ile wiem, nie ma nikogo w domu pana Antonia Claro, a twarz tego człowieka wcale mi się nie podoba, jeśli ktoś nosi brodę, to znaczy, że ma coś do ukrycia, dobrze chociaż, że Tertulian Maksym Alfons nic takiego nie usłyszał, miałby jeszcze jeden powód do poważnego niepokoju. Na szutrowej drodze niemal nie mieszczą się dwa samochody, raczej nieczęsto się tu jeździ. Po lewej kamienisty teren łagodnie schodzi w dół do doliny, gdzie bujny, nieprzerwany rząd wysokich drzew, sądząc od tej strony złożony z jesionów i topoli, prawdopodobnie znaczy brzeg rzeki. Nawet zachowując rozsądną prędkość, z jaką porusza się Tertulian Maksym Alfons, lepiej, żeby się nie pojawił przed nim żaden samochód, kilometr pokonuje się w jednej chwili, więc został już pokonany, to pewnie ten dom. Droga się nie kończy, wije się na zboczach dwóch nakładających się na siebie wzgórz i znika po drugiej stronie, najprawdopodobniej służy innym domom, których stąd nie widać, jednak nieufna kobieta zdaje się przejmować tylko tym, co znajduje się blisko miejscowości, w której mieszka, wszystko, co znajduje się poza granicami, w ogóle jej nie interesuje. Z placu rozciągającego się przed domem schodzi w stronę doliny następna droga, jeszcze węższa i z nawierzchnią w znacznie gorszym stanie, Czy można nią tu dojechać, pomyślał Tertulian Maksym Alfons. Jest świadom tego, że nie powinien za bardzo zbliżać się do budynku, aby jakiś przechodzień, pasterz kóz, bo wygląda na to, że nie brak ich tu, nie uderzył na alarm, Pomocy, złodziej, i w okamgnieniu pojawi się tam policja, albo, z braku takowej, oddział sąsiadów uzbrojonych wzorem przodków w motyki i sierpy. Musi zachowywać się jak przypadkowy podróżny, co zatrzymał się na chwilę, aby podziwiać pejzaż, a skoro już tu jest, rzuca ciekawym okiem na dom, którego właściciele, teraz nieobecni, mają szczęście rozkoszowania się tym wspaniałym widokiem. Dom jest prosty, jednopiętrowy, typowy wiejski dom, poddany ewidentnym i drobiazgowym pracom remontowym, ale zdradzający oznaki opuszczenia, jakby właściciele przyjeżdżali tu rzadko i na krótko. Od wiejskich domów wymaga się, by miały rośliny przed wejściem i na okiennych parapetach, a ten ma ledwie nadające się do pokazania, jakieś tam na wpół uschnięte łodygi, żegnający się już ze światem kwiat, tylko jedna odważna pelargonia walczy z opuszczeniem. Dom od drogi oddzielony jest niskim murkiem, z tyłu zaś rosną, wznosząc gałęzie ponad dach, dwa kasztanowce, które sądząc po wysokości i łatwo dającej się ocenić leciwości, muszą być znacznie starsze niż budynek. Odosobnione miejsce, idealne dla osób o usposobieniu refleksyjnym, kochających naturę za to, czym jest, nie czyni im różnicy, czy świeci słońce, czy pada deszcz, czy jest zimno czy ciepło, czy wieje wiatr albo też panuje cisza, domy dające nam wygodę, której inne nam odmawiają. Tertulian Maksym Alfons obszedł dom dookoła, przeszedł przez ogród, który jakiś czas temu zasługiwał na to miano, a teraz jest tylko źle ogrodzonym terenem, zarośniętym ostami i gąszczem dzikich roślin tłamszących skarlałą jabłoń i brzoskwinię o pniu zarośniętym porostami, kilka figowców piekielnych, czyli estramonium, co jest określeniem naukowym. Dla Antonia Claro, może też dla jego żony, dom na wsi był chyba krótkotrwałą miłością, jedną z tych bukolicznych miłostek, które czasem atakują mieszczuchów i które, niczym pojedyncza słomka, błyskawicznie zajmują się płomieniem, ledwie się do niej przyłoży zapałkę, i zaraz obracają się w czarny popiół. Tertulian Maksym Alfons może już powrócić na swe drugie piętro z widokiem na drugą stronę ulicy i poczekać na rozmowę telefoniczną, która sprowadzi go tu ponownie w niedzielę. Wsiadł do samochodu, wrócił tą samą drogą i aby kobieta z okna mogła się przekonać, że nie ciąży mu na sumieniu żadne przestępstwo wobec cudzej własności, bardzo powoli przejechał przez miejscowość, prowadząc, jakby otwierał sobie drogę pośród stada kóz przyzwyczajonych do wykorzystywania dróg z tym samym spokojem, z jakim pasą się na łące, pośród janowca i tymianku. Tertulian Maksym Alfons zastanowił się, czy nie byłoby warto, tak tylko, dla zaspokojenia ciekawości, zbadać skrótu, który w pobliżu domu zdawał się biec w kierunku rzeki, ale w porę odrzucił ten pomysł, im mniej osób go zobaczy w tych okolicach, tym lepiej. Pewne jest też, że po niedzieli nigdy więcej tu się nie pokaże, ale lepiej, żeby nikomu nigdy nie przyszło do głowy wspominać mężczyzny z brodą. Wyjeżdżając już ze wsi, przyspieszył, w ciągu kilku minut znalazł się na głównej drodze i niecałe pół godziny później wchodził do domu. Wykąpał się, co dodało mu nowych sił po podróży w upale, zmienił ubranie i z wyciągniętą z lodówki lemoniadą w ręku usiadł przy biurku. Nie będzie pracował nad propozycją dla ministerstwa, jak dobry syn zadzwoni do matki. Zapyta ją o zdrowie, ona powie, że czuje się dobrze, a ty, jak się masz, jak zwykle, nie mogę się uskarżać, już mnie niepokoiła ta cisza, przepraszam, miałem dużo pracy, uważa się, że te słowa u istot ludzkich są odpowiednikami tych szybkich dotyków rozpoznania, jakie mrówki wykonują czułkami, kiedy wpadają na siebie na ścieżce, jakby mówiły, Ten jest z moich, teraz możemy przejść do spraw poważnych. A jak tam te twoje problemy, zapytała matka, Jest coraz lepiej, niech się mama nie martwi, Też pomysł, zupełnie jakbym ja nie miała nic innego do roboty, tylko się martwić, I dobrze, że mama nie bierze tej sprawy poważnie, Mówisz tak, bo nie widzisz mojej twarzy, No dobrze, niech się mama uspokoi, Mam nadzieję, że się uspokoję, kiedy tu przyjedziesz, To już niedługo, A twój związek z Marią da Paz, jak sprawa wygląda, Niełatwo to wyjaśnić, Przynajmniej mógłbyś spróbować, To prawda, że ją kocham i potrzebuję jej, Byli tacy, co żenili się z mniej ważnych powodów, Tak, ale rozumiem, że potrzeba jest jedynie sprawą chwili, nic więcej, jeśli jutro przestanę ją odczuwać, co zrobię, A miłość, Miłość jest naturalna u mężczyzny, który mieszkał sam i miał szczęście poznać sympatyczną kobietę, o miłym wyglądzie, o pięknej figurze i, jak to zwykło się mawiać, żywiącej szczere uczucia, Czyli bardzo mało, Nie mówię, że to mało, mówię, że to nie wystarczy, Kochałeś swoją żonę, Nie wiem, nie pamiętam, minęło już sześć lat, Sześć lat to za mało, żeby tak zupełnie zapomnieć, Myślałem, że ją kocham, ona pewnie myślała o mnie to samo, w sumie oboje byliśmy w błędzie, takich rzeczy pełno jest wokół, I nie chcesz, żeby z Marią da Paz przydarzył ci się identyczny błąd, Tak, nie chcę, Ze względu na nią czy na ciebie, Ze względu na nas oboje, Jednak bardziej ze względu na ciebie niż na nią, Nie jestem doskonały, wystarczy, że oszczędzę jej tego, czego sam chcę uniknąć, mój egoizm, w tym przypadku, nie posuwa się do tego, bym nie chciał jej też chronić, Może Maria da Paz nie bałaby się zaryzykować, Następny rozwód, mój drugi, pierwszy dla niej, nie, droga mamo, nie ma mowy, A może by się jednak udało, nie wiemy wszystkiego, co nas spotka po wykonaniu jakiegoś działania, To prawda, Dlaczego mówisz to w taki sposób, W jaki sposób, Jakbyśmy byli w ciemności, a ty nagle zapaliłeś i zaraz zgasiłeś światło, To tylko mamy złudzenie, Powtórz, Co mam powtórzyć, To, co powiedziałeś, Po co, Powtórz, proszę cię, Niech będzie wola twoja, to prawda, Powiedz tylko te dwa słowa, To prawda, Nie wyszło tak samo, Jak to nie wyszło tak samo, Nie wyszło tak samo, O, mamo, niechże mama przestanie fantazjować, proszę, nadmierne fantazjowanie to nie najlepsza droga do spokoju ducha, słowa, które wypowiedziałem, oznaczają tylko zgodę, przyznanie racji, Tyle jeszcze potrafię zrozumieć, kiedy byłam młoda, też zaglądałam do słowników, Niech się mama nie złości, Kiedy przyjedziesz, Już mamie powiedziałem, niedługo, Musimy porozmawiać, Będziemy rozmawiać, ile mama będzie chciała, Chcę tylko jednej rozmowy, Jakiej, Nie udawaj, że nie rozumiesz, chcę się dowiedzieć, co się z tobą dzieje, i bardzo proszę, nie przyjeżdżaj mi tu z wymyślonymi historyjkami, uczciwa gra i karty na stół, tego od ciebie oczekuję, Te słowa nie brzmią, jakby były twoje własne, Twój ojciec często ich używał, pamiętaj o tym, Wyłożę wszystkie karty na stół, I obiecujesz mi, że gra będzie uczciwa, bez szulerstwa, Będzie uczciwa, nie będzie szachrowania, Taki zawsze powinien być mój syn, Ciekawe, co mi mama powie, kiedy wyłożę pierwszą kartę z tej talii, Sądzę, że widziałam już w życiu wszystko, co było do zobaczenia, No to niech mama zostanie z tym przekonaniem, dopóki nie porozmawiamy, To brzmi strasznie serio, Przyszłość odpowie na to pytanie, kiedy dotrzemy w odpowiednie miejsce, Nie zwlekaj, proszę cię, Może przyjadę w połowie tygodnia, Oby, Do widzenia, mamo, Do widzenia, synu. Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę, potem pozwolił myślom nieść się samym sobie, jakby dalej rozmawiał z matką, Słowa to diabelska pułapka, nam się zdaje, że pozwoliliśmy opuścić naszym ustom tylko to, co nam odpowiada, aż tu nagle pojawia się pomiędzy nimi jakieś niechciane słowo, nie mamy pojęcia, skąd się wzięło, nie wzywano go i to z jego powodu, a nierzadko mamy później problemy z przypomnieniem go sobie, kierunek rozmowy raptownie zmienia kurs, zaczynamy potwierdzać to, czemu wcześniej zaprzeczaliśmy, albo vice versa, to co właśnie się tutaj wydarzyło, jest najlepszym na to przykładem, nie miałem zamiaru tak wcześnie rozmawiać z matką o tej szalonej historii, o ile w ogóle przyszło mi to kiedyś do głowy, aż tu nagle, w jednej chwili, nie wiadomo dokładnie jak, ona uzyskała formalną obietnicę z mojej strony, że jej wszystko opowiem, pewnie w tej samej chwili robi krzyżyk w kalendarzyku, już w poniedziałek, żebym przypadkiem nie pojawił się tam nieoczekiwany, znam ją, każdy zaznaczony przez nią dzień jest dniem, w którym będę miał obowiązek przyjechać, wina nie będzie jej, jeśli się nie pojawię Tertulian Maksym Alfons nie jest niezadowolony, wręcz przeciwnie, rozkoszuje się poczuciem nieopisanej ulgi, jak gdyby nieoczekiwanie zdjęto mu z pleców wielki ciężar, zadaje sobie pytanie, co w końcu zyskał, zachowując milczenie przez te wszystkie dni, i nie uważa za słuszną jednej tylko odpowiedzi, niebawem być może będzie w stanie udzielić tysiąc odpowiedzi, jedną bardziej wiarygodną od drugiej, teraz myśli tylko o tym, że musi wyrzucić to z siebie jak najszybciej, w niedzielę będzie miał spotkanie z Antoniem Claro, za dwa dni, tylko od niego zależy, czy nie wsiądzie do samochodu zaraz w poniedziałek rano i nie wyłoży przed matką na stół wszystkich kart tworzących tę łamigłówkę, naprawdę wszystkich, bo czym innym byłoby wyznanie jej wcześniej, Istnieje mężczyzna tak podobny do mnie, że nawet mama by nas pomyliła, a czym innym będzie powiedzenie jej, Spotkałem się z nim i teraz nie wiem, kim jestem. W tej samej chwili uleciała krótko trwająca ulga, która miłosiernie go kołysała, a miast niej powrócił strach, niczym nagle przypominający o sobie ból. Nie wiemy wszystkiego, co nas czeka po każdym podjętym przez nas działaniu, powiedziała mama, i ta oklepana prawda, dostępna każdej zwykłej gospodyni domowej z prowincji, ta trywialna prawda, mająca swoje miejsce na nieskończenie długiej liście tych, na których przytaczanie szkoda czasu, bo nie powodują już niczyjej bezsenności, ta prawda należąca do wszystkich, i taka sama dla wszystkich, może, w niektórych sytuacjach, zaniepokoić i przestraszyć tak samo jak najgorsza z gróźb. Każda mijająca sekunda jest niczym drzwi, które otwierają się, aby przepuścić to, co jeszcze się nie wydarzyło, to, czemu nadajemy nazwę przyszłości, jednakże, biorąc z kolei pod uwagę przeciwieństwo tego, co zostało właśnie powiedziane, może właściwą myślą byłaby ta, że przyszłość jest jedynie czasem, którym zasila się wieczna teraźniejszość. Jeśli przyszłość jest pusta, pomyślał Tertulian Maksym Alfons, no to nie istnieje nic, co mógłby nazwać niedzielą, jej ewentualne istnienie zależy od mojego istnienia, gdybym umarł w tej chwili, jedna z części przyszłości, albo różnych możliwych przyszłości, zostanie wymazana na zawsze. Wniosek, do którego miał dojść Tertulian Maksym Alfons, Aby niedziela rzeczywiście zaistniała, ja muszę dalej istnieć, został gwałtownie zniweczony przez dzwonek telefonu. Dzwonił António Claro z pytaniem, Dostał pan plan, Dostałem, Ma pan jakieś wątpliwości, Żadnych, Miałem do pana zadzwonić jutro, ale pomyślałem sobie, że list już doszedł, i dlatego dzwonię, żeby potwierdzić spotkanie, Bardzo dobrze, będę tam o szóstej, Niech się pan nie martwi tym, że musi pan przejechać przez wioskę, ja przyjadę skrótem prowadzącym prosto do domu, w ten sposób nikt nie będzie musiał się dziwić przejeżdżaniu dwóch osób o takiej samej twarzy, A samochód, Jaki samochód, Mój, Nie ma znaczenia, jeśli ktoś pana ze mną pomyli, pomyśli, że zmieniłem samochód, zresztą ostatnio rzadko tam jeździłem, Bardzo dobrze, Do zobaczenia pojutrze, Do niedzieli. Po rozłączeniu się Tertulian Maksym Alfons pomyślał, że mógł mu powiedzieć, że założy sztuczną brodę. To też nie ma znaczenia, zaraz po przyjechaniu na miejsce ją ściągnie. Niedziela zrobiła wielki krok naprzód.