– Gdzie mieszkają? W internacie?
– Jola u rodziny, ona jest z Warszawy, a Marcinek owszem, w internacie. A co się stało?
Pełne łgarstwo uważałam za niesłuszne.
– Jeśli chodzi o tych dwoje, to nic. Ale policja szuka świadków na wszystkie strony i liczą na to, że nowi jeszcze nie weszli w te wszystkie kanty. Pytają o nich metodą uproszczoną, w tym wypadku przeze mnie.
– Jeśli chodzi o świadków… – powiedziała Wągrowska i zawahała się. – Chyba nikt nas nie podsłuchuje…? To mam wrażenie, że Zygmuś Osika chciałby coś powiedzieć, ale go wyraźnie dławi. To porządny chłopak, nie wiem, może warto jakoś tak z nim załatwić, żeby nie doznał krzywdy…?
Informacja była cenna. Wągrowska doskonale rozumiała sytuację, tak samo jak wszyscy trenerzy. Pomyślałam, że na Zygmusia Osikę należałoby może napuścić Monikę Gąsowską, nie miałam jej telefonu i nie znałam nazwiska ciotki. Zaraz, ja nie znałam, ale policja…? Spojrzałam na Janusza, siedział spokojnie na fotelu i chyba wyciągał wnioski z mojej rozmowy, bo pokiwał głową.
– Zdaje się, że ten chłopak, który chce zostać dżokejem, nazywa się Osika? l ta dziewczyna, Gąsowską, zna go od dziecka…?
– Nie wiem, czy warto te twoje talenty telepatyczne marnować na mnie – zauważyłam krytycznie. – Ona musi być u ciotki, daj telefon…
– Zygmuś Osika jest akurat tutaj u mnie – powiedziała przyciszonym głosem Monika Gąsowską w trzy minuty później. – Jak to dobrze, że pani dzwoni, bo ja nie mam pani telefonu, a cały czas tak myślę, że nie wiem co zrobić i może pani będzie wiedziała. To jest jakaś okropna historia, czy pani mogłaby tu przyjechać, ja go nie chcę spłoszyć…
– I to ma być spokojny wieczór – powiedziałam, odkładając słuchawkę. – Zawsze jakąś głupotę wymyślę w złą godzinę. Gdyby chociaż poumawiali się ze mną hurtem, nie musiałabym włazić tyle razy na te cholerne schody.
Zygmuś Osika, jak się okazało, nie był jeszcze nagabywany w kwestii wstrzymywania koni. Wiedział, rzecz jasna, o aferze, głównie dzięki temu, że Maszkarski wybrał go sobie na powiernika w pierwszej kolejności i z detalami odpłakał mu na gorsie całą swoją tragedię. Zygmuś Osika uparł się zostać dżokejem, postanowił żadnej forsy nie brać i lecieć do przodu. Wyznał, że ostatnio grał na siebie, delikatnie, za pięćdziesiąt, odrobinę się wzbogacił i teraz mu łatwiej przeczekać, ale boi się i nie wie co zrobić. Do Moniki Gąsowskiej przyszedł po radę. Skoro ściągnęła dodatkowo osobę godną zaufania, to znaczy mnie, proszę bardzo, może mówić i do mnie.
Otóż Derczyk miał jakieś fotografie. Nikt absolutnie o tym nie wiedział. Zygmuś Osika przypadkowo był świadkiem, jak je pokazywał jakiemuś, z zewnątrz facet, z dyrekcji wyszedł, razem poszli do stajni Glebowskiego i tam Derczyk wyjął z kieszeni i pokazał cały plik. Potem dał mu jedną i Osika na własne uszy słyszał, jak powiedział: „stówa albo leci na glinowo”, a tamten facet prawie zsiniał. Więcej nie podsłuchał, bo go zauważyli, Derczyk się rzucił, „czego tu?!” – wrzasnął, Zygmuś udał, że szuka Lejby, on z ich stajni, przegonili go. A oprócz tego, no dobrze, przyzna się, nie całkiem to był przypadek, bo specjalnie węszył i też słyszał, no, może mniej słyszał, a więcej wywnioskował, jak ten stajenny Kalarepy kazał koniowi dać wody. Koń, to był Wawrzyn Czerskiego, jechał na nim Skórek, ostatni wtedy przyszedł, stajenny załatwiał to z takim głupkiem od Czerskiego, Felek mu, moczymorda i element, a w ogóle Kalarepa był przy tym. Nie wtrącał się i patrzył w drugą stronę, ale pewne, że słyszał. Zygmuś tego całkiem nie zrozumiał, bo koń Kalarepy wcale w tej gonitwie żaden nie szedł, szedł dopiero w następnej i też przegrał. Dopiero potem przyszło mu na myśl, że Kalarepa robi jakiś grubszy szwindel cudzymi końmi i teraz nie wie, co z tym fantem zrobić. Boi się milczeć i boi się mówić, bo skoro Derczyka załatwili, dlaczego i jego nie mieliby załatwić, a w ogóle to wszystko razem wcale mu się nie podoba. Chciał jeździć i wygrywać, a nie cofać konie i jeszcze życie narażać, więc niech mu powie jaka rozumna osoba, co właściwie ma zrobić.
Monika Gąsowska słuchała tego w osłupieniu i ze zgrozą. W Zygmusiu Osice otworzyły się upusty i wylewał z siebie wszystko. Taki Siewka, Edzio, też chciał jeździć, na łachy go sadzali, bo na dobrych koniach u Dwójnickiego to Zameczek jeździ i raz się wreszcie zasłużył, trzy tygodnie się starał jak wściekły, za pół stajni odwalał robotę i Dwójnicki pozwolił mu pojechać na Flamingu. I załatwili go, Rowkowicz z Wiśniakiem. Flaming był najlepszy koń w stawce, wygrałby na nim jak nic, ale obaj go od pierwszej chwili pilnowali, nie dali wyjść na prowadzenie, wypchnęli na duże koło i jeszcze im się udało go zamknąć. Leciała wtedy, jak chcąc, Dominika, gdzie jej do Flaminga, ale cała gonitwa na nią czekała i dopiero jak już wyszła całkiem i celownika sięgała, poszedł za nią Rowkowicz i za porządek dali dwadzieścia pięć, a tripla była przeszło cztery miliony. Siewka na Flamingu był trzeci. Ledwo go puścili, tego Czarlinka z Wiśniakiem wziął bez mrugnięcia okiem. Jeszcze się z niego potem Zameczek natrząsał, „i gdzie się pchasz, frajerze” gadał, „gówno wiesz, nie twoja sprawa, kto ma wygrać, kozy ci doić”. To jak on ma jeździć i jak wygrywać, a jeszcze słyszał, jak o Kowalskim opowiadali, że zmówili się na niego, bo nie chciał wódki postawić i przez trzy miesiące nie dali mu wygrać ani jednego razu. Teraz już nie jeździ, na treningach tylko. Tatarski też nie jeździ, taki chłopak u Wróblewskiego, sześć razy już wygrał, a za siódmym dali mu dwójkę, dwa balony znaczy, żeby się nie pchał. Wziął, bo akurat i tak nie miał konia, więc co mu szkodziło, myślał sobie, a tu co się okazało, nikt nie jechał i o mało co się w przedzie nie znalazł. Aż spotniał, powiada, do bandy poszedł, udawał, że małym kołem chciał iść i dał się zamknąć, cud, powiada, że go nie spieszyli, ale tłumaczyć się musiał. Więcej, powiada, na taki numer nie pójdzie, no i nie idzie, i nie jeździ wcale. Kujawskiemu to wisi, ale Kujawski jest dżokej i stajenny od Kalarepy nim rządzić nie będzie, robi co chce, a Tatarski się boi. Z chłopakami to ten stajenny od Kalarepy wszystko co chce załatwia, a podobno wcale nie on, tylko właśnie sam Kalarepa…
Wieści o Kalrypie, jakoby jeszcze za dżokejskich czasów rządził kantami, krążyły od dawna. Osika je potwierdzał. Wyraźnie poczułam, że prowadzenie skutecznego śledztwa przerasta moje siły. Nowy element w postaci zdjęć Derczyka, niewątpliwy szantaż. Kalarepa ze swoim stajennym, tajemniczy człowiek z zewnątrz, powiązania Zameczka, woda dla konia, jazda na Dominikę, jazda na Tatarskiego, łomżyńska mafia, Karczak, rany boskie, za dużo tego jak dla mnie! Zaniepokoiłam się, czy cała policja da radę…
Zygmuś Osika patrzył ze śmiercią w oczach i rozpaczliwie domagał się instrukcji. Oknem wylazł z internatu i przyleciał tu w tajemnicy, ale ciągle mu się wydaje, że ktoś go śledzi. Nie wie, czy ma wracać, nie wie, jak, nie wie, co dalej robić, o piątej rano zaczyna robotę i nawalać nie chce, bo mu zależy. To co teraz…?
Pomysł pojawił się we mnie od razu, może nieco dziwny, ale na pewno nieszkodliwy. Zażądałam od Moniki jakiejś opończy, opończy nie miała, ale doskonały okazał się jej płaszcz od deszczu, ściśle biorąc, była to peleryna z kapturem. Pożyczyłam także perukę jej ciotki, dostosowaną do koloru naturalnego, to znaczy siwą. Osice kazałam na razie milczeć i symulować pogodę ducha, we właściwej chwili zaś wyjawić policji wszystko. Właściwą chwilę, a również właściwe miejsce wybiorą oni z uwzględnieniem wszelkich niebezpieczeństw. Zanim to nastąpi, ma mieć oczy otwarte, patrzeć co się dzieje i nie narażać życia i zdrowia…
Monika była wysoka, Zygmuś Osika nieduży, w jej pelerynie wyglądał jak czarna zmaza w szacie z trenem. Spod kaptura wystawały mu siwe loki. Wyprowadziłyśmy go pod ręce i sama gotowa byłabym przysiąc, że to jej ciotka zasłabła. Podejrzanych postaci, czających się w pobliżu, nie zauważyłam, sprawdziłam, czy nikt za nami nie jedzie, Zygmuś Osika wysiadł gdzie należy i już bez peleryny i peruki przemknął się na teren internatu, miałam nadzieję, że bezpiecznie.