– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – mruknął Meredith. – To Bóg posłał mnie na zatracenie.
– Ach, i to tak okrutnie zachwiało twoją wiarą. Bóg osobiście wysłał cię na zatracenie? Tak? On być może chciał, żebyś stanął na samym szczycie Porządku, ale nie okazałeś się godny.
– Więc won, na śmietnik. To zaiste Dobro Wcielone, doprawdy!
Dorion roześmiał się cicho.
– No proszę, Bóg cię skrzywdził, a ty od razu przestajesz wierzyć w Bogów jako takich. A dotąd nie miałeś takich wątpliwości. To, że wokół rozgrywają się wojny, gdzie giną tysiące niewinnych osób, cię nie obchodziło. To, że w sprawiedliwej, bogobojnej rodzinie nagle zaniemógł mąż, żona pielęgnuje go rozdarta, czy poświęcać czas jemu, czy dzieciom, które powoli umierają z głodu, to cię nie obchodzi. Masz za nic fakt, że młodemu chłopcu, który przecież nie zrobił nic złego, ciężki wóz pogruchotał nogi i odtąd żebrze na jarmarkach, powoli umierając z bólu i stanowiąc pośmiewisko dla gawiedzi… Taki już porządek świata – mówiłeś. Dopiero wtedy, jak nieszczęście, dotknie ciebie osobiście, wtedy masz za złe Bogom, a właściwie uznajesz, że ich nie ma, bo przecież nie pozwoliliby na takie okrucieństwo. Ha! Innych niech trafi szlag, ale jak mnie drzazga wejdzie w palec, to wezmę pałę i porozpędzam to całe boskie tałatajstwo na cztery wiatry!
– Nie Bóg wepchnął młodzieńca pod ciężki wóz, podkładając mu nogę. Nie Bóg zesłał klątwę na męża, każąc żonie wybierać między jego śmiercią, a dziatek. Nie Bóg stoi w pierwszym szeregu wojska i nie wywija mieczem! Nie widziałem jeszcze Boga palącego wieś i wyrzynającego mieszkańców z okrzykiem radości na ustach!!! Bóg jednak, sam poprowadził mnie na Wyspę! Ale mniejsza z tym… – Meredith ruchem ręki powstrzymał Doriona, który chciał mu przerwać. – Jesteś już blisko tego, żeby przekonać mnie, że Bogowie zbyt zajęci są dbaniem o własne interesy, żeby zająć się ludźmi, a Seph okazał się jedynym, który powiedział to głośno.
Dorion otworzył swoją księgę na stronie ze specjalną zakładką. Popatrzył na demona, który siedział naprzeciw i powiedział:
– Przeczytam ci coś. Przeczytam ci fragment, którego nawet my nie do końca rozumiemy. Którego nie czyta się ani uczniom, ani nawet rycerzom Zakonu. Chcę ci pokazać, że jestem szczery – długi czas wodził po stronie palcem, żeby odnaleźć właściwy fragment, potem zaczął czytać. – „Powiedziane jest: Światem włada zła siła. Chcąc jej okazać posłuszeństwo, winniśmy być równie niszczycielscy jak ona. Aby mówić o»cnocie«albo»występku«, trzeba dysponować jakąś skalą wartości. A jaką skalą wartości, jakim porównaniem w sensie dobra i zła dysponuje człowiek? Jeśli coś uważam za dobro, czyż istotnie jest to dobrem w oczach Boga? Jeśli coś uważam za zło, czy jest ono nim w istocie? Jeśli Bóg niszczy wszelkie więzi między ludźmi, to czyż nie należy Go naśladować?”
Meredith zdumiał się, właściwie po raz pierwszy podczas tej rozmowy. Patrzył na mędrca, czując coś na kształt podziwu – uwierzył, że tamten jest szczery. Ale… Czy to coś zmieniało?
– I ty to mówisz? – spytał po dłuższej chwili.
– To przedostatnia wizja mistrza, który w swej skromności, do końca życia kazał nazywać się „Uczniem”. Nie znamy jego prawdziwego imienia. „Uczeń”… To wszystko. Ale przeczytam ci jego ostatnią wizję, ostatnią, którą przekazał, zanim umarł, usiłując przedrzeć się przez otchłanie czasu… – Dorion przewrócił kartę księgi. – „Księga mądrości starych mistrzów jest tylko nędznym odbiciem zaginionej księgi, to skażony apokryf, zła kopia i nieudolny falsyfikat prawdy, którą udostępnili nam Bogowie…”
– No wiesz co? – Meredith nalał sobie i golnął cały kielich wina. – To od dłuższego czasu katujesz mnie cytatami z apokryfu? A ci Bogowie, to co? Nie mogliby zstąpić w swojej światłości i udostępnić nam oryginał?
– Gdyby Bogowie mieli od razu wszechmoc… – powiedział cicho Dorion. – uniemożliwiłoby to jakiekolwiek działanie. Absolutna wszechwiedza przeczyłaby wolnej woli człowieka, wszechmoc przeczyłaby dzianiu się naszej historii. Gdyby Bogowie byli naprawdę wszechmocni… HISTORIA nie byłaby się zaczęła!
Meredith zaczął się śmiać. Wino, całkiem niezłe zresztą, rozgrzało go i tętniło teraz w żyłach, rozjaśniając myśli.
– Słuchaj… raz dowodzisz, że Bogowie nie są tylko trochę lepszymi od nas istotami, a teraz mówisz, że są. Czy to…
– Bogowie są prawdziwymi Bogami! – przerwał mu Dorion. – Ale to, co my o Nich wiemy… to zupełnie inna rzecz. Co my możemy zrozumieć z Ich planów… Ooooo, to zupełnie co innego. Pokazuję ci kilka możliwych spojrzeń tylko po to, żeby przekonać cię, że mówię szczerze. Dokonałem tego! Ponieważ chcę, żebyś uwierzył w to, co teraz przeczytam. To znowu wizja „Ucznia”, dużo wcześniejsza.
– Powiedziane jest… – zaczął Meredith, kpiąc ze stylu księgi.
– A tak. Tylko, że bardziej zagadkowe: „Powiedziane jest: człowiek też jest ciałem” – Dorion uśmiechnął się lekko. – „Cóż znaczy to tajemnicze też”? Prócz człowieka ciałem jest jeszcze ktoś inny?
– Ziemcy? Cisi bracia?
– Wszystkich ich ogólnie można jakoś tam nazwać ludźmi. Najmniej Ziemców… ale tu nie o potwory chodzi – Dorion uśmiechnął się lekko. – Zastanów się nad tym, co powiedziałem. Zastanów się nad jeszcze jedną kwestią. „Uczeń” umierał, wezwano najlepszych medyków, wezwano najlepszych czarnoksiężników. Nie udało się niczego zrobić. Ale… Mistrz, czarownik wyspy wezwał ducha, w wiele dni po śmierci. To zawsze kryje w sobie wiele niebezpieczeństw, ale niezmiernie ważne wydawało się wtedy ludziom wydobycie od niego jeszcze jednej, choćby malutkiej cząstki prawdy. Mistrzowi udało się. Duch „Ucznia” nie chciał jednak niczego powiedzieć. Tracąc kontakt, Mistrz spytał więc tylko: „Przyjacielu, czy jesteś szczęśliwy?”. „Nie.” „A co ci przeszkadza?” – zaniepokoił się Mistrz. „Wasz Bóg!”… – brzmiała odpowiedź.
Zapadła męcząca cisza. Meredith nie zamierzał atakować tamtego za to, że mówił samymi zagadkami. Chciał skłonić go do myślenia? Owszem. Skłonił. Chciał go zdenerwować? Owszem. Zdenerwował. Czy Zakon zawsze osiągał to, czego pragnął? Dlaczego mówił o jednym tylko Bogu? I to „waszym”?
– Taaaaaak – odezwał się Dorion po dłuższym czasie. – Zakon zawsze osiąga to, czego chce – powiedział cicho, obserwując nagłe drgnięcie Mereditha. – Potęga Zakonu została ci okazana. Wtedy na Wyspie i dzisiaj, tu, w tym miejscu. Czarownik Mistrz przewidział, gdzie ciebie spotkam, a to… – drżącą ręką strząsnął jakiś pyłek z nosa – nie wydawało się możliwe, nawet tej ohydnej rzeczy, z którą tak chętnie prowadzisz rozmowy. Jeśli wydaje ci się, że posiadłeś prawdziwą nieśmiertelność, to jesteś w błędzie. Możemy ustanowić prawo, żeby żaden czarownik, żaden medyk ani cyrulik nie śmiał powołać cię do życia, jeśli w pobliżu pojawi się twoje ciało. Wiesz, dobrze, że w naszej mocy jest to uczynić. Pewnie nie zapobiegniemy wszystkim twoim życiom, ale jeśli pojawisz się w jakiejś odciętej od świata głuszy, albo dopiero za tysiąc lat… Nie będziesz groźny. Zapamiętaj, ani ta ohydna rzecz, ani ty nie zagrozicie potędze Zakonu! Zastanów się nad tym, co powiedziałem.
Meredith poczuł, jak zalewa go nowa fala wściekłości. Zastanawiał się, czy użyć jakiegoś czaru, ale szybko porzucił tą myśl. Na szyi starca wisiał ogromny amulet opatrzony godłem samego Mistrza. Czy mógł przeciw niemu wystąpić? Amulet, sądząc po rozmiarach, był istnym labiryntem kanalików, przejść rytych w metalu, zapadek, dźwigni i innych ruchomych części – opatrzony odpowiednim zaklęciem mógł pewnie pochwycić czar, a może nawet zwrócić go przeciwko napastnikowi. Potęga Zakonu. I on, jak jakiś pacan musiał tu siedzieć, wysłuchać, co mają mu do powiedzenia i grzecznie odejść. O nie… Nie tym razem!
– Potęga Zakonu nie uchroni cię starcze – syknął.
– Chcesz rzucić jakiś czar? – uśmiechnął się Dorion blado. – Proszę, rzucaj! – lekceważąco machnął ręką.
– Czar? A skąd – Meredith wstał, zmuszając do powstania również jego. – Chcę ci tylko powiedzieć, że mnie przekonałeś, uznaję twoje racje – obszedł stół, zbliżając się do starca. – I starożytnym obyczajem pragnę ugiąć się przed tobą – zrobił jeszcze krok i pocałował zdziwionego tak oszałamiającym zwycięstwem starca. Potem pochylił się, składając ukłon i wyprostował ręce.