Osoba silnie cierpiąca, zacięta i dysponująca wolnym czasem, powinna zatem oddać się temu miłemu zajęciu nie jeden raz, a co najmniej dwadzieścia razy.
Potem jej przejdzie, a co najmniej złagodnieje.
Potem znów zacznie.
Jeżeli naszej Istocie się nie chce i woli pożerać sama siebie podejrzeniami i zazdrością o wyimaginowane elementy (żywe i martwe, bo równie dobrze może to być ekspedientka w sklepie spożywczym, jak i automat w kasynie), przy czym nie słucha argumentów, upajając się własnym szałem, to znaczy, że Istota nam zwariowała i trzeba ją leczyć.
Albo uciekać na drugi koniec świata.
Z zazdrością typu: Bo jemu się zawsze wszystko udaje.
Bo na niej każda kiecka lepiej leży.
Bo on ma lepszy samochód.
Bo jej mąż kupił futro, a nam nie.
Bo on co chwila awansuje.
Bo jej za każdy występ więcej płacą itd. dajemy sobie spokój, ponieważ na myśl o takich doznaniach ogarnia nas zwyczajne zniechęcenie.
Nie zawracajmy głowy.
Podnieśmy swoje kwalifikacje.
Nauczmy się czegoś.
Zróbmy lepiej i więcej.
Schudnijmy.
A w ogóle weźmy się za coś, co naprawdę umiemy i róbmy to rzetelnie. Wtedy zaczną zazdrościć nam.
I nie ma tu co wytrzymywać z tymi lepszymi od nas i zatruwać sobie organizmu zazdrością. Szkoda naszego życia i zdrowia. Są lepsi, to niech są i niech im będzie. Kiepura też był od nas lepszy, także Maria Meneghini – Callas, także Fidiasz, także Szopen, także Mickiewicz, także Bolesław Chrobry…
Ogólnie biorąc, w szczytnym celu wytrzymania ze sobą nawzajem należy (co ponownie podkreślamy z naciskiem) pogodzić się z odmiennością cech, poglądów i upodobań naszej wybranej Istoty.
Na marginesie: Jeśli większość cech oraz wszystkie poglądy i upodobania my i nasza Istota mamy jednakowe, problem wytrzymywania w ogóle nie istnieje i nie ma o czym gadać.
Wskazane zatem jest: 1. Iść na kompromis.
W parzyste dni ustępuje nasza Istota, w nieparzyste my.
2. Polubić wady Istoty.
W pierwszych chwilach wybuchu uczuciowego jest to dość łatwe, a potem już wchodzi nam w nałóg.
3. Użytkować Istotę zgodnie z jej przeznaczeniem.
Nie będziemy zmuszać konia do pisania poezji ani poety do skakania przez rowy i płoty z siodłem na grzbiecie.
4. Zrobić sobie spis zalet Istoty od razu, na początku, bo później możemy zapomnieć, o co nam właściwie chodziło.
5. Nie wymagać od Istoty więcej niż od siebie.
Owszem, to najtrudniejsze.
6. Nie wymagać od Istoty tego samego, co od siebie.
Ta szafa do przepchnięcia, to dziecko do urodzenia, to myślenie racjonalne i logiczne… Też niełatwe.
7. Zastanowić się uczciwie, czy my sami wytrzymalibyśmy z tym, co znosi od nas nasza Istota.
8. Zastosować się ogólnie do rad, zawartych w niniejszym pouczającym utworze.
Nie chcemy tu nikogo wpędzać w depresję, ale czujemy się zmuszeni przypomnieć, że w naszym trudnym życiu istnieją jeszcze jednostki ludzkie, wymienione na samym wstępie. (Kto jednostek nie pamięta, niech zajrzy na pierwszą stronę.) Uprzejmie wyjaśniamy, iż nasza liczba mnoga nie pochodzi z megalomanii, tylko stąd, że autorka, występująca uporczywie w charakterze płci obojga, sama już nie wie, w ilu osobach istnieje.
Z mamusią i tatusiem w zasadzie najwięcej użeramy się w dzieciństwie i wczesnej młodości. Później łapiemy już jaki taki oddech i rozmaitym okropnościom możemy przeciwdziałać.
Nie da się ukryć, że najłatwiej z nimi wytrzymać, mieszkając oddzielnie.
Jeśli to szczęście udało nam się osiągnąć, grożą nam już tylko wizyty, nasze u nich i ich u nas.
Długość wizyt uzależniona jest ściśle od miejsca stałego pobytu.
Jeśli mieszkamy w Australii, a mamusia z tatusiem w Europie (albo odwrotnie), jasne jest, że nikt tu do nikogo nie będzie przybywał na parę godzin, tylko co najmniej na dwa miesiące, a może być i gorzej.
Jeśli mieszkamy w tym samym kraju, należy się liczyć z wizytami co najmniej trzydniowymi, a może być i gorzej.
Jeśli mieszkamy w tym samym mieście, w różnych odległych od siebie dzielnicach, wizyty dadzą się ograniczyć do jednego popołudnia, ale może być gorzej.
Jeśli mieszkamy na sąsiedniej ulicy, orgii wizyt w ogóle nie uda nam się opanować. Ale może być lepiej. i (Miasto nie ma nic do rzeczy. Dokładnie to samo dotyczy wsi.) Należy przyznać, iż bez względu na rodzaj i długość wizyt, z tatusiem (który zarazem jest teściem naszej Istoty, o czym warto pamiętać) na ogół nie mamy wielkich zgryzot. O ile nie jest: – zakamieniałym alkoholikiem, Co zmusza nas do poszukiwań po okolicznych knajpach, wizytowania szpitala odwykowego i transportu z izby wytrzeźwień, przyczyniając nam straty czasu i licznych kosztów.
– złodziejem, Co powoduje nasze ścisłe kontakty z bramą więzienną i pobyty wewnątrz nieprzyjemnej budowli na tak zwanych widzeniach.
– aferzystą wysokiego szczebla, Co naraża nas na występowanie w roli świadka i wielogodzinne przesłuchania, w czasie których drżymy, żeby przy okazji nie wyszły na jaw nasze nieco drobniejsze aferki.
– królem, Co kompletnie dezorganizuje naszą egzystencję i wypłasza naszych co skromniejszych przyjaciół. ani też niczym podobnym, zazwyczaj wielkich kłopotów nie sprawia, nie czepia się, znajdujemy z nim nawet czasami wspólny język (przeważnie przy narzekaniach na mamusię) i wytrzymywać musimy tylko potężne chrapanie.
Zatykamy sobie uszy i cześć.
Z mamusią (będącą zarazem teściową naszej Istoty) sprawa wygląda gorzej.
Nie wiadomo dlaczego z faktem, iż nasze dziecko… nasza osobista własność, przedmiot naszych starań i źródło wszelkich nadziei, nasza podpora i skarb największy… nagle przestało należeć do nas i przeszło w ręce obcej nam osoby, łatwiej na ogół potrafi pogodzić się tatuś niż mamusia. Mamusia nie popuści.
I nawet trudno ocenić, w kogo bardziej wczepi pazury: w córkę czy w synka?
Zważywszy jednak, że mamusia to zawsze mamusia i choćby nawet była najnieznośniejsza i najuciążliwsza w świecie, wiążąc się z Istotą, zdołaliśmy jej umknąć, wytrzymywanie z nią w czasie wizyty polega na prostym przeczekaniu. Ozłoconym pewnością, że prędzej czy później wyjdzie lub wyjedzie.
Jeśli zatem mamusia u nas: a. Siada w fotelu i każe się obsługiwać, b. pomiata naszą Istotą, w której już widzimy zaczątek iskrzenia, C. Lata po całym domu i wszystko nam przestawia, d. Nigdzie nie lata, tylko wszystko krytykuje, e. Wypytuje nas natrętnie o intymne szczegóły naszej egzystencji, f. obraża naszych gości, g. Jojczy, płacze i narzeka, jaka to jest samotna i zapomniana, h. Wlewa w nas siłą wzmacniające ziółka, i. Wbija nas siłą w ciepłe majtki, gacie, sweterek i szaliczek, j. a nie daj Boże, może nawet robi porządek w naszych rzeczach, mobilizujemy się, zaciskamy zęby i przetrzymujemy, jak trąbę powietrzną, względnie bombardowanie. Czy jakikolwiek inny kataklizm.
Chyba że: mamy na podorędziu drugą taką samą (na przykład sąsiadkę), z którą wspólnie będą mogły sobie ponarzekać.
Albo: Trzymamy w zapasie coś, co mamusia uwielbia i możemy jej tego błyskawicznie dostarczyć (kwoka z małymi kurczątkami, film z Gretą Garbo, ptysie z bitą śmietaną, przegląd błędów młodości aktualnej prezydentowej z fotografiami i komentarzem, flacha Remy Martin, kominek do oczyszczenia, żywy Bogusław Linda, żywy tygrys… Kwestia gustu).
Albo: Potrafimy organizować sobie awaryjne wyjście, a jeszcze lepiej wybiegnięcie z domu (telefon z życzliwą informacją, że pali się na naszym strychu, że właśnie kradną nasz samochód, że nasz wspólnik ucieka z naszymi pieniędzmi, że coś wybuchło w naszym miejscu pracy i jesteśmy wzywani w trybie natychmiastowym… itp.
Byle co nie wchodzi w rachubę, musi być wydarzenie rzędu co najmniej katastrofy).
Albo: Posiadamy terrarium i umiemy skłonić nasze ulubione zwierzątka do rozlezienia się po całym mieszkaniu (musimy umieć je skłonić także do powrotu).
Jest rzeczą jasną, iż powyższe kataklizmy nie powinny przytrafiać się za każdą wizytą mamusi, bo spowoduje to daleko idące podejrzenia i liczne niesnaski.