– Ty mi lepiej od razu powiedz, że mam pilnować wszystkich samochodów w Warszawie – rzekł niechętnie. – Ten Opel jest z Żoliborza, to uważasz, że co? Mam w ogóle nie wracać do domu?
– Przecież nie stoi na Żoliborzu bez przerwy. Jeździ po mieście i gdzieś się zatrzymuje. Możesz przypadkiem zauważyć.
– A ten od Rewolucji już cię nie obchodzi?
– Owszem, obchodzi. Ale tamten też.
– Bo co?
– Bo nic. Milicji potrzebny.
– O, jak rany kota, co ta milicja tak się przerzuciła na motoryzację? No dobra, mogę szukać, ale przez dwa tygodnie będziesz po mnie zmywać.
– Zwariowałeś? – spytała Tereska z tak niebotycznym zdumieniem, że Januszek nieco się zreflektował. Istotnie, nie była to dziedzina, w której od jego siostry byłby sens czegokolwiek wymagać.
– No nie, nie zmywać – poprawił się. – Robić zadania z matematyki.
Wyrazem twarzy Tereska okazała głęboki niesmak i urazę.
– Zwracam ci uwagę, że zadaniami z matematyki dla różnych jełopów to ja się zajmuję za pieniądze. To jest moja zawodowa praca. A ty…
– A ja bym też mógł szukać po mieście rozmaitych gruchotów za pieniądze!
– Nic podobnego! Pomoc w łapaniu przestępców to jest praca społeczna!
– Możesz uważać, że zadania z matematyki dla mnie to też jest praca społeczna. Jak mam tracić czas na latanie za samochodami, to nie mogę robić matematyki!
Po dość długich targach obie strony poszły na pewne ustępstwa. Stanęło na tym, że za niektóre zadania z matematyki na niektóre pojazdy w stolicy będzie zwracało uwagę pół klasy Januszka.
Rezultatem zawartej umowy była rychła wizyta Tereski u dzielnicowego. Po położeniu tak licznych i tak wielkich zasług na polu zwalczania przestępstw czuła się tam jak u siebie w domu. Zapukała do drzwi, usłyszała z wnętrza jakiś okrzyk, który uznała za zaproszenie, i weszła.
Dzielnicowy siedział za swoim biurkiem, po przeciwnej stronie zaś tkwił na krześle jakiś nawet dość sympatycznie wyglądający osobnik, w wieku również zaawansowanym, dobiegający zapewne czterdziestki. Miał twarz o ostrych rysach, podobną trochę do ptasiej, i bardzo żywe, bystre oczy.
– Dzień dobry – powiedziała Tereska życzliwie. – Mój brat widział Opla.
Dzielnicowy na jej widok drgnął i zmienił się na twarzy. Niespokojnie spojrzał na osobnika, podniósł się czym prędzej i uczynił taki gest, jakby się opędzał od siły nieczystej.
– Nie teraz – powiedział pośpiesznie. – To jest, przepraszam panią, ale… To jest, kto pani pozwolił… To jest, chciałem powiedzieć, pani nie powinna… To znaczy, jestem zajęty i proszę zaczekać!
Tereska poczuła się bardzo zaskoczona. Z pewną niechęcią spojrzała na osobnika, który miał wyraz twarzy kamiennie uprzejmy.
– Ja później nie mogę… – zaczęła.
– To jutro! – przerwał szybko dzielnicowy. – Interesantów przyjmuję jutro!
Tereskę zdziwiło to tak, że nie powiedziała już nic. Postała chwilę z otwartymi ustami i oszołomieniem na obliczu, po czym opuściła niegościnny pokój. Na ulicy, zaraz za drzwiami komendy, natknęła się na Krzysztofa Cegne, wracającego z terenu.
– Ten pański szef wyrzucił mnie za drzwi – oświadczyła z pretensją. – Powinnam przynajmniej dowiedzieć się, dlaczego!
– Sam jest? – zainteresował się Krzysztof Cegna.
– Nie. Siedzi tam jakiś. Taką ma jakąś ptasią gębę. Wydaje się sympatyczny, więc pewno przestępca.
– O rany boskie! – jęknął Krzysztof Cegna. – Nie żaden przestępca, tylko major! Zdążyła pani coś powiedzieć?
– Co pan powie, major? Nie, skąd, nic nie zdążyłam. Chciałam powiedzieć, że mój brat widział tego Opla. W ogóle nie chciał słuchać! Co to ma znaczyć? Już to panów nie obchodzi?
Krzysztof Cegna milczał przez chwilę.
– To przeze mnie – powiedział wreszcie ze skruchą i zakłopotaniem. – To właśnie major prowadzi tę sprawę, a ja mu włażę w paradę. Szef się bał, że pani co powie, i będzie draka. O rany, pewno będzie.
Zrezygnował z powrotu do komendy i wyraźnie zmartwiony ruszył razem z Tereską w kierunku jej domu. Tereska poczuła się zaciekawiona.
– Nic nie rozumiem. Jak pan mu włazi? Przeszkadza mu pan?
– Nie, nie to. Ale przekraczam kompetencje. Sam szukam, zamiast wszystko przekazywać, i jeszcze w dodatku z postronną osobą. Znaczy z wami. Ale ja mam swoje powody.
Tereska poczuła się zaintrygowana jeszcze bardziej. Krzysztofa Cegnę niepokój i niepewność gniotły ciężarem i czuł nieprzepartą potrzebę zwierzeń. Wyznał jej więc swoje marzenia i zamiary na przyszłość.
U Tereski jego problemy w mgnieniu oka znalazły żywy oddźwięk. Ambicje życiowe to było coś, co, szczególnie ostatnio, rozumiała znakomicie i aprobowała w pełni. Ponadto Krzysztof Cegna prezentował coś więcej.
– Bo ja bym, widzi pani – powiedział z zapałem – chciał robić coś dużego. Jak już robić, to coś naprawdę dużego. I żeby były wyniki. Żebym się musiał męczyć, proszę bardzo, ja się lubię męczyć, ale żeby z tego było coś!
Wypowiedź została Teresce wręcz wyjęta z ust. Krzysztof Cegna precyzował w tym momencie jej własną postawę życiową. Ona też chciała robić coś dużego i lubiła widzieć rezultaty swojej pracy od razu, na poczekaniu i wyraźnie. Byle co jej nie zadowalało. Nie znosiła sprzątania, ale lubiła froterować świeżo zapastowaną, matową podłogę i patrzeć, jak pod szczotką od froterowania zaczyna olśniewająco błyszczeć. Lubiła czyścić bardzo brudne buty, przy czym zawsze czyściła najpierw jeden po to, żeby po wyczyszczeniu móc go porównać z drugim. Lubiła myć okna, ale dopiero wtedy, kiedy przez szyby nie było już nic widać. Szczególnie zaś podobały jej się wszystkie prace, w wyniku których powstawało coś trwałego.
Ambicje Krzysztofa Cegny spodobały jej się również i natychmiast zalęgła się w niej życzliwa i pełna zapału chęć pomocy. Stanowczo była po jego stronie. Kwestii zależności służbowych nie rozumiała wprawdzie kompletnie, ale istnienie problemów w tej dziedzinie przyjęła na wiarę. Widocznie jakoś to tam jest w tej milicji, że każdy jest przydzielony do innego bandyty, czy coś w tym rodzaju, i nie można sobie nawzajem odbierać.
– Rozumiem – powiedziała z sympatią. – Pomogę panu. Ja też uważam, że powinien pan sam ich wszystkich wyłapać. Dużo ich jest?
W ostatnim pytaniu zabrzmiał odcień niepokoju. Mówiąc o wyłapaniu złoczyńców, oczyma duszy ujrzała rząd obszarpanych postaci o bandyckich gębach, przykutych do łańcucha jeden za drugim, z kulami u nogi, prowadzonych przez triumfującego Krzysztofa Cegnę, i nie wiedziała, jak długi byłby ten rząd.
– Nie wiem – powiedział ostrożnie Krzysztof Cegna. – Parę osób. Wystarczyłoby złapać tych najważniejszych.
– Ci, których widziałyśmy… Ci z samochodów to są ci najważniejsi?
– Prawie, ale jeszcze nie całkiem. Przez tych można trafić do tamtych, tyle że to już nie ja. Mnie by wystarczyło, gdybym miał dowody na tych mniej ważnych. Rozumie pani, gdybyście na przykład sfotografowały tego faceta, jak podrzucał paczkę z Opla do Fiata, zamiast mu podwędzać te zegarki. Albo niechby nawet i rąbnąć, ale przedtem zrobić zdjęcia. A najlepiej byłoby złapać go na gorącym uczynku. Jeszcze jest ważne, z kim on się kontaktuje… Za takim trzeba pochodzić.
– To niedobrze – powiedziała Tereska zmartwiona. – Nie mogę chodzić, bo muszę chodzić do szkoły. Mój brat też.
– O niech ja skonam, tylko nie to! – przeraził się Krzysztof Cegna. – Niech pani aby nie strzeli do głowy za kimś chodzić! To jest niebezpieczna robota i w ogóle na tym trzeba się znać. Już ja sobie pochodzę po służbie. Byle tylko wiadomo, za kim.
Gwałtowne zakazy wzbudziły w Teresce niezadowolenie i jakby lekki protest, ale nie ujawniła tych uczuć. Gorąca chęć pomocy rosła w niej niby dżungla po deszczu.
Zaraz nazajutrz rano, jeszcze przed pierwszą lekcją, Okrętka złamała złożoną sobie samej uroczystą przysięgę, że nie będzie się wtrącać do tych okropnych rzeczy, którymi Tereska zatruwa jej życie.
– Mamy coraz więcej samochodów – powiedziała tajemniczo. – Widziałam następny.