– Nawet nie wiemy, który sad jest jego…
Zostawiły stół na środku podwórza i zajrzały za dom. Stwierdziły, że jedyne otwarte drzwiczki, ulokowane pod schodkami ganku, prowadzą do jakiejś piwnicznej komórki. Tereska przykucnęła i zajrzała tam, dość beznadziejnie, bo w ciemnościach i tak nie było nic widać. Nie mając nic więcej do roboty i wciąż nie widząc dookoła żywego ducha, zrezygnowane usiadły na kobyłkach do piłowania drzewa. W zaczynającym zapadać zmroku podwórze wyglądało dziwnie martwo i ponuro.
– Nawet kur nie ma – powiedziała Okrętka z pretensją.
– Poszły spać – mruknęła Tereska.
– A przecież w tym oknie pali się światło!
– I dlatego uważasz, że powinny być kury?
– Nie, jakiś człowiek.
– Nie widać, żeby ktoś był, a chałupa zamknięta.
Za nimi rozległ się szelest, odwróciły się i ujrzały niezwykle pięknego, czarnego kota z białą łatką na gorsie.
– Spójrz, jaki śliczny! – zachwyciła się Tereska. – Kici, kici, kici…
Kot zatrzymał się, przyjrzał się jej, po czym odskoczył i przysiadł na skraju trawniczka. Tereska zeszła z kobyłki i ruszyła w jego kierunku.
– Kici, kici, kici… Chodź, śliczny kotek, chodź… Nie uciekaj, ty głupi!
Kot odczekał chwilę, po czym znów nieufnie odskoczył kawałek dalej, oglądając się podejrzliwie. Tereska zbliżała się ku niemu łagodnymi, powolnymi ruchami, schylona, z wyciągniętą ręką, wciąż wabiąc go czule. Okrętka przyglądała się z zainteresowaniem.
– Poszeleść mu czymś – poradziła.
– Czym? Kici, kici… Chodź, kiciu, prześliczny jesteś, przecież cię nie zeżrę. Kici, kici, kici…
Podniosła z ziemi patyczek i podrapała nim żwir. Kot okazał zaciekawienie. Tereska drapała coraz bliżej. Wpatrzony w patyczek kot zaczaił się do skoku, po czym nagle rozmyślił się, zawrócił, przemknął za krzakiem i usiadł dwa metry dalej.
– Jesteś równie głupi, jak piękny – oświadczyła z niezadowoleniem Tereska i poczołgała się ku niemu, drapiąc patyczkiem. Kot zastygł w bezruchu.
Okrętka zeskoczyła z kobyłki i udała się za nimi, obserwując scenę z zaciekawieniem. Na podwórzu absolutnie nic się nie działo i Tereska z kotem stanowili jedyną atrakcję. Kot był nieufny i mało towarzyski, drapiący patyczek intrygował go wyraźnie, ale wolał się trzymać w oddaleniu. Znów odskoczył kawałek i znów usiadł.
W ten sposób Tereska i Okrętka przedefilowały na drugi koniec podwórza. Kot uciekł pod jakąś szopę, zatrzymał się i zaczął się bawić końcem sznurka, zwisającego pomiędzy drzewami. Tereska nie żywiła do niego urazy.
– Uwielbiam koty! – oświadczyła z zachwytem. – Popatrz, jaki on jest cudowny!
– Aha – przyświadczyła Okrętka.
– Popatrz, jaki kretyński numer. Każda cyfra inna, nie sposób zapamiętać.
– Gdzie numer?
– A, o tu.
W szopie stał samochód, zwrócony do nich tyłem, wystający nieco na zewnątrz, z porządnie wyczyszczoną, lśniącą tablicą rejestracyjną, na której dawało się odczytać numer.
– Rzeczywiście – przyznała Tereska.
– Zupełnie idiotyczny. WG 5789. Gdyby na początku była jedynka, to byłaby data Wielkiej Rewolucji Francuskiej, a tak, to ta piątka tylko przeszkadza.
– Dwójka by mniej przeszkadzała – zauważyła z westchnieniem Okrętka. – Bardzo łatwo jest dostać dwójkę z Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Piątkę trudniej.
Kot znikł w mroku, w głębi ogrodu. Obie wróciły do swego pojazdu, zniecierpliwione nieco przedłużającym się oczekiwaniem, zdecydowane już zacząć szukać właściciela, który nie mógł się przecież zbytnio oddalić, skoro zostawił zapalone światło. Rozważały właśnie pomysł wydawania głośnych okrzyków, kiedy drzwi budynku otwarły się nagle i pojawił się w nich życzliwie uśmiechnięty gospodarz.
– Panienki po drzewka, co nie? Proszę, proszę. Coś wcześniej panienki przyjechały?
– Już myślałyśmy, że pan gdzieś poszedł i nigdy w życiu się nie doczekamy – odparła Tereska z ulgą. – Właśnie, tak nam się wcześniej udało…
– Prędzej niech daje i wracamy! – syknęła gniewnie Okrętka. – Znów się ciemno zrobiło!
– Proszę, proszę – zachęcał gospodarz – panienki wejdą. Meble sobie na górze przestawiałem, może chcecie zobaczyć?
Oglądanie czegokolwiek zupełnie nie leżało w ich zamiarach, ale propozycja badylarza była tak zaskakująca i nieoczekiwana, że w pierwszej chwili trochę zgłupiały i nie zdołały zaprotestować. Wahając się, wbrew woli, weszły do domu.
Zamaszystym gestem gospodarz otworzył drzwi sąsiedniego pokoju, zapalił światło i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby je pierwszy raz widział na oczy. Tereska i Okrętka odruchowo rozejrzały się również. Gospodarz cofnął się i wszedł do kuchni. Nieco oszołomione i coraz bardziej zaskoczone weszły za nim. Zostały przeprowadzone przez następny pokój za kuchnią, wyprowadzone znów na korytarz, po czym wpędzone po wąskich, stromych schodach na górę.
– Słuchaj, po co my tam idziemy, na litość boską? – wyszeptała niespokojnie Okrętka. – Czego on tak lata po całym domu, zwariował, czy co?
– Cicho! – odszepnęła Tereska. – Bądźmy uprzejme, może nam się uda wycyganić parę sztuk więcej…
Gospodarz szalał po pięterku z pochyłym dachem, otwierając drzwi do rozmaitych pokoików i komórek i prezentując smętne, archaiczne graty.
– Miejsca tu jakoś mało, więc przestawiłem szafę – mówił z ożywieniem, przepychając się z trudem obok przedpotopowej komody, otwierając drzwi wielkiej, staroświeckiej szafy, zajmującej całą ścianę w niewielkim pokoiku. – Lepiej teraz, co nie? Kozetkę wyrzuciłem do drugiego pokoju…
Tereska i Okrętka, nie mogąc pojąć przyczyn, dla których z takim zapałem prezentuje się im wnętrze tak pomieszczeń, jak i co pokaźniejszych mebli, niepewnie przyświadczały, że istotnie, lepiej. Na wszelki wypadek wolały nie krytykować niczego, w obawie, iż zganiony mógłby zapragnąć naprawić błąd i pod ich okiem wziąć się do przestawiania na nowo.
– Ty, skąd on tę szafę przestawił? – szepnęła w osłupieniu Okrętka. – Gdzie ona mu się przedtem mieściła?
– Jeśli teraz ma więcej miejsca, to w ogóle nie wyobrażam sobie, jak tu przedtem wchodził – szepnęła w nie mniejszym osłupieniu Tereska. – I w ogóle jakim cudem…
Urwała, bo gospodarz uznał nagle oprowadzanie za skończone. Zostawiając za sobą otwarte drzwi i zapalone światło, zaczął schodzić ze schodów.
– Żona pojechała do miasta, to jej chciałem zrobić niespodziankę. Ale się zdziwi, jak wróci, co nie?
– Na pewno. Okropnie się zdziwi – przyświadczyła z przekonaniem Okrętka.
– A łazienkę pan tu gdzieś ma? – spytała Tereska, chcąc intensywniej okazać życzliwe zainteresowanie.
Gospodarz nagle zatrzymał się i spojrzał na nią podejrzliwie.
– Łazienkę? – powtórzył. – Ja tu nie mam żadnego drugiego wyjścia – dodał raczej bez związku. – Proszę, może panienka zobaczyć.
Tereska zastanowiła się mimo woli, co też on może rozumieć pod słowem „łazienka” i jakiego rodzaju pomieszczenie określa tym mianem. Może werandę? Nie zdążyła zdecydować się na żadne przypuszczenie, bo oryginalny pan domu zbliżył się do drzwi w drugim końcu sieni.
– Proszę bardzo, panienka sobie obejrzy łazienkę! – ryknął głosem tak straszliwym, że szyby zadrżały.
Okrętce dreszcz przerażenia przeleciał po plecach. Niewątpliwie wariat, i to akurat w ataku szału. Czy one w ogóle wyjdą z tej imprezy z życiem?
Oniemiała z zaskoczenia Tereska, nic nie pojmując, patrzyła, jak gospodarz szarpie się z klamką, najwyraźniej w świecie nie stawiającą żadnego oporu. Nacisnął ją kilkakrotnie, uchylił skrzydło, zatrzasnął ją na powrót, znów uchylił, znów zatrzasnął i wreszcie, powtórzywszy tę dziwną operację kilkakrotnie, otworzył szeroko.
Za drzwiami znajdowała się zwyczajna, dość obskurna i zagracona łazienka. Na przeciwległej ścianie miała wysokie, wąskie okno, dołem zastawione jakimiś skrzynkami, które sięgały aż do szyby. Otumaniona osobliwym przyjęciem Tereska odruchowo zastanowiła się, na co też to okno wychodzi, robiło bowiem takie wrażenie, jakby za nim znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie, nie zaś wolna przestrzeń. Nim zdążyła uprzytomnić sobie, że właściwie nic ją to nie obchodzi, zbliżyła się i wyjrzała, przysuwając twarz do szyby.