Tereska zdziwiła się jeszcze bardziej, nie okazując przy tym zbytniego zainteresowania.
– Nie wiem. Ona rozpacza nad wszystkimi dziećmi grupowo. Dlatego w ogóle to robimy, bo te drzewka mają być dla Domu Dziecka. Tam, gdzie ona mieszka, w tym ich baraku, jest jakieś dziecko, które ma matkę alkoholiczkę czy coś takiego. Jeśli cię to interesuje, spytaj Okrętki, powiem jej, żeby jutro przyszła. Czy ja mogę wreszcie iść spać?
– Ależ możesz, oczywiście, że możesz…
Skruszona krzywdzącymi podejrzeniami, którym pozwoliła się w sobie rozwinąć, pani Marta w ramach cichej ekspiacji uznała za słuszne pomóc córce. Omówiła rzecz z mężem i pan Kępiński załatwił wypożyczenie furgonetki bagażowej, która przywiozła za jednym zamachem trzysta sadzonek, zaofiarowanych przez jego przedwojennych znajomych z okolic Błędowa, i która mogła posłużyć dwa razy w tygodniu w godzinach popołudniowych do przewożenia drzewek z okolic Warszawy.
Trzysta sadzonek uszczęśliwiło Tereskę niebotycznie. Jej gwałtowny protest natomiast przeciwko propozycji systematycznego ułatwiania transportu obudził śmiertelne zdumienie obojga rodziców. Upór, jaki wykazywała w kwestii pracy w późnych godzinach wieczornych, wydawał się wręcz niepojęty. Włączona do dyskusji na ten temat Okrętka, przezornie unikająca wtrącania się, uczyniła wrażenie istoty co najmniej niedorozwiniętej i całkowicie pozbawionej własnego zdania.
– Ty chyba przesadzasz – powiedziała ostrożnie, kiedy już, uwolniwszy się od natręctwa starszego pokolenia, wlokły swój pojazd do wsi za Wilanowem. – Przecież w ten sposób będziemy to załatwiały jeszcze długo po sądzie ostatecznym. W końcu nic się nie stanie, jeśli nawet raz przyjdzie i dowie się, że cię nie ma. Może przyjść następnego dnia.
Tereska spojrzała na nią ponuro i nic nie odpowiedziała, z goryczą myśląc, że nawet Okrętce nie jest w stanie wyjaśnić tak prostej rzeczy: Boguś wcale nie przyjdzie następnego dnia. W ogóle nie powie, kiedy przyjdzie, znów zniknie, nie wiadomo na jak długo, i ona znów będzie beznadziejnie czekać. Nie zmieni sytuacji, nie wywrze na niego żadnego wpływu, dopóki go nie zobaczy. Zobaczyć go wreszcie musi, bo inaczej coś jej pęknie, serce czy może coś innego. On się nie będzie wysilał, jemu nie zależy, to ona się musi postarać… Musi coś wymyślić, i to szybko!
Równocześnie zdawała sobie sprawę, że taki układ nie stawia jej w najlepszym świetle, nie jest dla niej ani korzystny, ani miły, ściśle biorąc jest wręcz haniebny i absolutnie nie powinna go tolerować. Powinna tego Bogusia wybić sobie z głowy raz na zawsze i zapomnieć o jego istnieniu, ale wiadomo przecież, że nie może. A także nie chce. Słodycz rozpaczy, rozkosz tej męki oczekiwania, urok nadziei, to wszystko razem stanowi coś, czego nie chce i nie potrafi się wyrzec. Możliwe, że dla innych to nie ma żadnego sensu, dla niej ma, i Okrętka, chociaż przejawia do tego wszystkiego takie jakieś kretyńsko racjonalne podejście, jeśli nawet nie może tego zrozumieć, to przynajmniej powinna się z tym pogodzić.
– Ja ci się w ogóle dziwię – ciągnęła Okrętka, nie mogąc się doczekać odpowiedzi. – Nie mówię, co ty w nim widzisz, bo rzeczywiście on jest atrakcyjny, ale w końcu wiadomo, że możesz sobie znaleźć byle kogo innego. – Zepchnęła stół na pobocze, zatrzymała się i usiadła na blacie. – Jeżeli on się tak głupio zachowuje, to ja bym na twoim miejscu już dawno plunęła na niego. Kto to widział!
Tereska usiadła obok niej.
– Nikt nie widział – przyznała. – Zależy mi na nim i koniec.
– To jemu powinno zależeć, a nie tobie. Stefan do ciebie oczami przewraca…
– Toteż czekam, aż staną mu w słup i tak już zostanie. Sama mówiłaś, że Stefan jest podobny do przedwojennej, zagłodzonej kozy!
– No to co? Ale jakbyś chciała, toby cię po piętach całował. A Danki brat, to uważasz, że z jej powodu tak dookoła szkoły lata?
– Nie wiem, z czyjego powodu, i nic mnie to nie obchodzi.
– A ten czarny Andrzej, który na łbie staje, żebyś wreszcie poszła na prywatkę do Magdy…
– Odczep się. Andrzej jest zwyczajnie chamowaty i ma zeza…
– Nieprawda, wcale nie ma zeza! Tylko ma tak oczy osadzone. Blisko siebie.
– To niech mu się oddalą. Dla mnie to zez. Dance nie ujmuję, ale jej brat jest mało inteligentny, w ogóle nie można z nim rozmawiać. Wszyscy razem mogą się wypchać trocinami i tłuczoną porcelaną. Żaden mi się nie podoba.
– No, a Boguś?
Tereska milczała przez chwilę, po czym westchnęła ciężko.
– Już ci mówiłam – powiedziała znękanym głosem. – Przez całe życie marzyłam o facecie, który by miał trzy zalety. Który by był szalenie przystojny, nadzwyczajnie inteligentny i bardzo dobrze wychowany. Boguś jest pierwszy taki.
– I uważasz, że to wystarcza? – spytała Okrętka z powątpiewaniem, przyjrzawszy się jej krytycznie.
Tereska podparła brodę rękami, opierając łokcie na kolanach.
– Okazuje się, że to za mało – rzekła posępnie. – Potrzebna jest jeszcze czwarta zaleta. Żeby mu na mnie zależało…
Okrętka potępiająco pokiwała głową.
– Przystojny, inteligentny i dobrze wychowany. I żeby mu na tobie zależało. I już? I reszta cię nie obchodzi? Wszystko ci jedno, jaki będzie miał charakter, zawód, wykształcenie?
Tereska pokiwała głową tak energicznie, że stół na kółkach ruszył i zjechał częściowo do rowu.
– A już. Myśl logicznie. Będzie mu na mnie zależało. Mnie na nim też. Jeżeli będzie inteligentny, to potrafi zdobyć wykształcenie, będzie umiał i pracować, i urządzić się w życiu, i w ogóle będzie rozumiał, co trzeba. Jeżeli będzie dobrze wychowany, to będzie się do mnie uprzejmie odnosił i odpowiednio mnie traktował. Łatwo z nim będzie wszystko uzgodnić, współżyć i co tylko chcesz. Niby czego jeszcze potrzeba?
Wyciągnęły stół z płytkiego rowu i ruszyły w dalszą drogę.
Sposób posługiwania się pojazdem zmodyfikowały już od pierwszych dni. Odwróciwszy wehikuł tyłem do przodu i trzymając się żelaznego drąga, jechały na nim, odpychając się z każdej strony nogą jak na hulajnodze. Metoda była znakomita, wydatnie zwiększała tempo podróży, ale możliwa była do stosowania tylko na dość równym terenie i przy ograniczonym ruchu samochodowym.
– Piękna kobieta może sobie pozwolić na to, żeby być kompletnie głupią – powiedziała Tereska ni z tego, ni z owego, po dość długiej chwili milczenia. – Brzydka musi być inteligentna i wykształcona.
Okrętka co najmniej przez minutę na zmianę kręciła i kiwała głową z powątpiewaniem, wahaniem i niepewnie.
– Tyle naraz przyszło mi na myśl, że nie wiem, co najpierw – oświadczyła z niezadowoleniem. – Wcale nie wiem, czy mnie by się podobał facet, któremu chodzi tylko o to, żeby ona była piękna, i nie interesuje go, że jest głupia.
– Dużo różnych na to leci.
– To jest taka specjalna kategoria facetów. Mnie to nie odpowiada.
– Przestań wierzgać, zakręt przed nami… Nie chodziło mi o facetów, tylko o kobiety jako takie. Jedne są piękne, a drugie nie i nie ma na to siły.
– Też mi odkrycia dokonałaś… W każdym razie mnie by to nie odpowiadało, żeby ten jakiś wolał, żebym ja była głupia – upierała się Okrętka, wprawiając pojazd na nowo w ruch za zakrętem śmierci.
Tereska się zniecierpliwiła.
– Mnie też nie, ale możliwe, że to dlatego, że po prostu jesteśmy za mało piękne. Mamy inne podejście do życia. Moim zdaniem, powinnyśmy być mądre i inteligentne. Na wstrząsającą urodę nie mamy, zdaje się, dużych nadziei, wobec czego musimy sobie dopracować inteligencję i wykształcenie. Mamy pewne szansę.
– Aha – przyświadczyła zgryźliwie Okrętka. – Szczególnie na przykładzie Bogusia to się u ciebie rzuca w oczy…
– Toteż właśnie – powiedziała Tereska uczciwie – Dlatego mi to wszystko w ogóle przyszło do głowy. Nie wiem, jak to zrobić, ale koniecznie muszę być inteligentna, mądra i wykształcona…
Odpychając się z każdej strony nogą, jedna prawą, a druga lewą, oddalały się coraz bardziej w kierunku Wilanowa. Blat na kółkach trzeszczał, zgrzytał i hurgotał.