Po odłożeniu słuchawki obydwoje z Elunia przez chwilę odzyskiwali równowagę. Sąsiad z zawodu był prawnikiem, pracował w notariacie, od razu pojawiły mu się przed oczami komplikacje prawne, bo skąd właściwie wzięli się razem w cudzym mieszkaniu i o co, na litość boską, mogą zostać posądzeni? Elunia już zrozumiała, że udało jej się pomylić piętra i czystym przypadkiem trafić na nieszczęście sąsiadki. Też ją znała z widzenia, była to młoda, piękna kobieta, tym w jej pamięci zapisana, że często zmieniała kolor włosów. Ostatnio, już dość długo, była blondynką, w zeszłym roku miała rude…

– Co do policji, ma pan rację – powiedziała z troską. – Znam jednego policjanta i mam przy sobie jego numer. Zadzwonić od razu?

Jej gorliwa skłonność do kontaktu z władzą sąsiadowi sprawiła wielką ulgę. Najwidoczniej ten dziwoląg, który im się przytrafił, nie miał podłoża przestępczego, uczciwe zeznania nie groziły okropnymi konsekwencjami i nie musieli ich między sobą uzgadniać. Z uwagą wysłuchał krótkiego komunikatu, jakim Elunia uszczęśliwiła Bieżana i miejsce niepokoju zajęła w nim ciekawość.

Siedem minut oczekiwania na pogotowie wystarczyło, żeby sprawa została wyjaśniona. Ze skruchą Elunia wyznała, iż wróciła do domu bardzo zamyślona i zaabsorbowana różnymi kłopotami i z pewnością w windzie przycisnęła niewłaściwy guzik. Jej mieszkanie znajduje się niżej, w tym samym pionie i drzwi umieszczone są dokładnie jedne nad drugimi, była święcie przekonana, że trafiła do siebie i na widok szpary ogarnęła ją zgroza. Nie wiedziała, co zrobić, i na tę chwilę akurat pan sąsiad nadjechał…

Gdyby obie, poszkodowana pani Gulster i Elunia, nie były takie ładne, sąsiad zapewne przekląłby się w żywe kamienie za głupi wybór chwili powrotu do domu. Miał jednakże do czynienia z wysoce atrakcyjnymi kobietami, chociaż jedną w nie najlepszym stanie, uspokoił się zatem ostatecznie i z zapałem wyraził zgodę na rozmowę z gliniarzem, który tu lada chwila przybędzie.

Pogotowie przyjechało i zabrało ofiarę, udzielając skąpych informacji. Fakt, pani Gulster wygląda na ciężko pobitą, twarz pocięto jej brzytwą, bez chirurga plastycznego tu się nie obejdzie, ale żyje i wyjdzie z tego. Odzyskawszy przytomność, zapewne powie, kto ją tak pięknie urządził.

Przybyły w dziesięć minut później Bieżan miał na tę kwestię własne poglądy, ponieważ działał w nim tak zwany instynkt śledczy. Węszył tu jakąś podejrzaną nieprawidłowość. Elunia była dla niego cennym świadkiem w aktualnym dochodzeniu, afera rozwijała się dynamicznie, aferzyści mogli się orientować w sytuacji i wiedzieć, kto im zagraża, gdyby zatem pobito Elunię, nie zdziwiłby się wcale. Tymczasem pobito dziewczynę podobną do niej w typie i zamieszkałą w analogicznym mieszkaniu, tyle że na innym piętrze. Czy ktoś przypadkiem nie popełnił pomyłki…?

Podejrzenie zakłopotało go nad wyraz, ponieważ przyszło mu na myśl, że Eluni należałoby pilnować. Złoczyńcy się połapią i nieszczęście gotowe. Jak pilnować, skąd ma brać ludzi…?! Obstawić ją gorylami, świetny pomysł, a ci goryle to co, sami mu się ulegną?

Niepewny słuszności własnych poglądów, nie chciał jej straszyć niepotrzebnie. Zalecił tylko zachowanie ostrożności, co w uszach Eluni zabrzmiało niezrozumiale i głupio. Obawy o siebie nie przychodziły jej do głowy, pobito sąsiadkę, a ona ma uważać, gdzie sens, gdzie logika i co ma piernik do wiatraka?

Na wszelki wypadek jednakże przyobiecała posłuszeństwo i wreszcie mogła zająć się sobą.

* * *

Kiecka na wesele Andrzejka wyszła wystrzałowo, co znacznie złagodziło niezadowolenie Eluni z owych kilku uciążliwych dni. Zleceniodawcy przyjęli projekty bez żadnych zgrzytów. Kazio zadzwonił tym razem z Oslo, przy czym Elunia zapomniała rozśmieszyć go informacją o sobowtórze pod stacją benzynową. Jola wymogła na niej wizytę, żądając pomocy w wyborze stroju dla siebie, i Elunia od razu postanowiła spędzić u niej krótki wczesny wieczór, zaś w drodze powrotnej z Żoliborza wstąpić do kasyna. Bieżan się nie odzywał, dając sobie zapewne radę bez jej pomocy.

Grzebanie w ciuchach z reguły koi duszę każdej kobiety i Elunia nie stanowiła wyjątku. Na widok góry tekstyliów w mieszkaniu Joli od razu wpadła w lepszy humor. Joli było dobrze w czerwonym, obie z miejsca zaczęły wydłubywać z bałaganu wszystkie czerwone kawałki.

– Takie kupiłam w hinduskim sklepie – powiedziała Jola, prezentując wielką przejrzystą chustę, czerwoną i przetykaną złotą nicią. – Nie wiem, jak to na siebie nasadzić. Muszę jakoś wystrzelić superbombowo, bo z tym moim cholery można dostać. Łypie okiem na każdą pstrokatą dziewuchę, ja nie wiem, może papugę kupić. Będzie łypał w domu.

Elunia przyjrzała się z uwagą chuście, przyjaciółce i wywleczonej ze stosu spódnicy z czerwonego aksamitu.

– Góra z tej ścierki – zaproponowała. – Dół taki – potrząsnęła spódnicą, z której przy tej okazji wyleciała zupka pieczarkowa w zamkniętej torebce. – I goły brzuch.

– O cholera – powiedziała z rozczuleniem Jola i podniosła zupkę. – A nie wiedziałam, gdzie mi przepadła, bo powinna być i nie było. Miałam ją ugotować, ale ten mój palant ukochany szarpał mnie w celach erotycznych, wróciliśmy skądś, uległam mu, rzecz jasna, i jakoś ten obiad przepadł. W tej spódnicy wtedy byłam. Ty, to pamiątka chyba, nie? Nie wypada jej zjeść?

– A dawno to było?

– Coś ty, ledwo zaraz po świętach.

– Ma datę ważności?

Jola podsunęła zupkę pod lampę i obróciła torebkę.

– Ma. Czekaj… Siódmy… dziesiąty… październik znaczy… o rany, z zeszłego roku!

– W takim razie pamiątka. Pewne przynajmniej, że sraczki nie dostaniesz, patrzenie, nawet we łzach, jeszcze nikomu na żołądek nie zaszkodziło. To jak…? Stanik tylko…

– Czekaj, zaraz, goły brzuch akceptuję. Ale w spódnicy już byłam, wolałabym spodniuma. Gdzieś tu takie powinno być, biodrówki, jedwabne i ze szlaczkiem…

– Jeśli czerwone, to nawet lepsze, konsekwentnie hinduskie… O! Góra! Doskonała!

Jola spojrzała na łach w ręku Eluni i zawahała się.

– Między nami mówiąc, to jest mój stary kostium kąpielowy…

– No to co? Pasuje świetnie!

– I chyba nie ma zapięcia…

– Przyszyje się. Najlepiej złoty guzik, masz chyba w domu jakiś złoty guzik? Szukaj tych portek, zrobimy próbę.

Obracając się przed lustrem w czerwonych, rozkloszowanych spodniach, w przejrzystej, czerwonej chmurze w okolicy ramion, z gołym żołądkiem, ze złotym łańcuszkiem w talii, Jola zaczynała być zadowolona z siebie. Elunia wiązała chmurę w kokardy i pętle, złoty guzik na plecach na razie zastępowała agrafka. Całość jednakże robiła wystrzałowe wrażenie.

– A włosy? – zatroskała się Jola, unosząc ku górze obfite, czarne pukle. – Jak one noszą, bo zapomniałam? Może puścić luzem…?

– Upiąć i to na czoło – zadecydowała Elunia, znalazłszy właśnie wśród biżuterii odpowiednią ozdobę. Przyłożyła ją przyjaciółce do głowy.

– Bomba! – ucieszyła się Jola. – Super! Świecę jak dzika świnia! No, spokojniejsza trochę pójdę na te salony. Ale i tak diabli wiedzą, na co ta moja łajza poleci, dobrze chociaż, że ciebie nie muszę się bać, skoro będziesz z Kaziem. Rajstopy, jak myślisz, czarne czy czerwone? Mam i złote…

W obliczu problemu tak potężnego jak rajstopy słowa Joli dotarły do Eluni z pewnym opóźnieniem.

– Przyłóż, niech popatrzę… Co…? Dlaczego z Kaziem, wcale nie będę z Kaziem, Kazio jest w Oslo, wczoraj dzwonił. Nie, czarne do bani…

– Też uważam, że te albo te… Jak to, przecież wrócił?

– Kto?

– Kazio.

– Nonsens, wcale nie wrócił. Jeszcze miał skoczyć do Sztokholmu. Wraca w przyszłym tygodniu. Jola odwróciła się tyłem do lustra.

– Co mi tu za plastelinę wciskasz, jak to nie wrócił, przecież go widziałam na własne oczy!

– Kogo? – zdumiała się Elunia.

– Kazia, do cholery, a kogo niby? Dalaj Lamę?

– Kiedy?!

– Wczoraj.