– Mów gdzie ją postawić? – spytał zdyszany Richard, wciągając choinkę do salonu. Od samochodu, przez korytarz i salon, biegła dróżka sosnowych igieł. Będzie musiała jeszcze raz przejechać odkurzaczem podłogę. – Holly! – zawołał.
Ocknęła się.
– Wyglądasz jak gadająca choinka – zaśmiała się. Spod drzewka wystawały tylko brązowe buty, które przypominały chudy pieniek.
– Holly – powtórzył ze złością, bo już uginał się pod ciężarem.
– Przepraszam – wymamrotała. – Postaw pod oknem. Posłuchał.
– Gotowe. – Wytarł ręce, zrobił krok w tył, żeby ocenić swoje dzieło.
– Chyba trochę goła, co? – Musisz ją ubrać.
– Chodzi mi o to, że ma pięć gałązek na krzyż. Same prześwity – zżymała się.
– Radziłem, żebyś kupiła drzewko wcześniej. A nie czekała do Wigilii. Najlepsze sprzedałem wiele tygodni temu.
Nadąsała się. Właściwie w tym roku nie chciała mieć choinki. Ale Richard nalegał, no więc zgodziła się, żeby wesprzeć dział sprzedaży w jego rozrastającej się firmie ogrodniczej.
Tyle że drzewko okazało się okropne i żadne błyskotki nie mogły tego ukryć.
Nie potrafiła uwierzyć, że nadeszła Wigilia. Pracowała po godzinach, żeby dokończyć styczniowy numer. Nie odbierała telefonów od Daniela i prosiła Alice, żeby – gdy zadzwoni do redakcji – odpowiadała, że jest na spotkaniu. A wydzwaniał prawie codziennie. Nie chciała być niegrzeczna, ale potrzebowała czasu. Spojrzenie Richarda przywołało ją do porządku.
– Słucham?
– Pytałem, czy chcesz, żebym pomógł ci ją ubrać?
Coś ścisnęło Holly za serce. Zawsze robili to razem z Gerrym. Co roku puszczali płytę z kolędami, otwierali butelkę wina i ubierali choinkę.
– Pewnie masz ciekawsze zajęcia.
– Wiesz, że chętnie się pobawię – powiedział. – Zawsze robiłem to z Meredith i z dziećmi.
– Dobrze, czemu nie?
Nie pomyślała nawet, że i on ma przed sobą trudne święta. Rozpromienił się jak dziecko.
– Tylko nie jestem pewna, gdzie są ozdoby. Gerry chował je gdzieś na strychu.
– Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się krzepiąco. – U nas też ja się nimi zajmowałem.
Wszedł po schodach na strych.
Holly otworzyła butelkę czerwonego wina i nacisnęła play na odtwarzaczu. Rozległy się ciche dźwięki „White Christmas” Binga Crosby’ego. Richard wrócił z czarną torbą przewieszoną przez ramię i zakurzoną czapką Świętego Mikołaja.
– Ho – ho – ho!
Roześmiała się i podała mu kieliszek wina.
– Nie, nie. – Pomachał ręką. – Prowadzę.
– Jeden kieliszek możesz wypić – powiedziała, rozczarowana.
– Nie ma mowy – powtórzył. – Nie piję, kiedy siadam za kierownicę. Holly wzniosła oczy do nieba i stuknęła się z jego kieliszkiem.
Po wyjściu brata dopiła butelkę. I wtedy zauważyła czerwoną lampkę migoczącą w sekretarce automatycznej. Nacisnęła przycisk.
– Cześć, Sharon. Mówi Daniel Connelly. Przepraszam, że cię niepokoję, ale zachowałem twój numer telefonu sprzed wielu miesięcy, kiedy zadzwoniłaś do mnie do klubu. Chciałbym prosić, żebyś przekazała ode mnie wiadomość Holly. Denise ostatnio jest tak zajęta, że chyba nie miałaby głowy. – Roześmiał się. – Powiedz, proszę, Holly, że wyjeżdżam na święta do rodziny, do Galway. Nie mogę jej złapać na komórkę, a domowego numeru nie mam. Biorę ze sobą komórkę, zawsze może się ze mną skontaktować. – Urwał. – Do zobaczenia na weselu w przyszłym tygodniu. Dzięki. Cześć.
Druga wiadomość pochodziła od Denise, że szuka jej Daniel. Trzecia pochodziła od Declana, że szuka jej Daniel. Czwarta pochodziła od samego Daniela.
– Cześć, Holly. Mówi Daniel Declan podał mi twój numer. Nie mogę uwierzyć, że nigdy mi go nie dałaś, a jednocześnie odnoszę wrażenie, jakbym go miał od dawna… – Chwila milczenia. – Bardzo chciałbym z tobą porozmawiać. I to zanim się spotkamy na weselu. Bardzo cię proszę, odbieraj moje telefony. – Jeszcze raz westchnął. – Dobra, no to cześć.
Holly znów nacisnęła przycisk, zatopiona w myślach.
Siedziała w salonie, zapatrzona w choinkę, i nagle się rozpłakała. Płakała z tęsknoty za Gerrym, a także z powodu łysej choinki.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Wesołych świąt, kochanie! Frank otworzył drzwi dygoczącej z zimna Holly.
– Wesołych świąt, tato.
Uściskali się oboje. Zapach sosny mieszał się z dolatującym z kuchni aromatem wina i świątecznych potraw. Poczuła dotkliwą samotność. Święta oznaczały dla niej bliskość z Gerrym. Uciekali wtedy od napięć w pracy, odpoczywali, odwiedzali przyjaciół i rodzinę, a także cudownie spędzali czas we dwoje. Tak bardzo za nim tęskniła.
Rano pojechała na cmentarz, żeby złożyć mu życzenia. Była tam po raz pierwszy od dnia pogrzebu. Gerry chciał, żeby jego ciało spopielono. Stanęła więc przed ścianą, gdzie wyryto jego nazwisko. Opowiedziała mu, jak jej minął rok i co planuje tego dnia. Powiedziała, że Sharon i John spodziewają się dziecka i że dadzą mu na imię Gerry. Że poprosili ją na matkę chrzestną i że ma być pierwszą druhną na ślubie Denise. Opowiedziała o Tomie, którego Gerry nie poznał, i o swej nowej pracy. Pragnęła poczuć jego obecność, tymczasem czuła jedynie, że rozmawia z nieczułą szarą ścianą.
Mimo to ranek upłynął jej w dobrym nastroju.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie! – powiedziała Elizabeth, podchodząc ku niej z otwartymi ramionami. Holly się rozpłakała. Mama miała zarumienioną twarz od gorąca w kuchni. Swoim ciepłem ogrzała serce córki.
– Przepraszam, nie chciałam. Holly wytarła oczy.
– Ciii – uspokoiła ją Elizabeth i przytuliła jeszcze mocniej.
W poprzednim tygodniu Holly, przerażona, wpadła do niej, żeby opowiedzieć, co zaszło między nią a Danielem.
– A co do niego czujesz? – spytała Elizabeth.
– Podoba mi się. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek dojrzeję do nowego związku. Nie może się równać z Gerrym, choć wcale tego nie oczekuję. Nie wiem, czy kiedykolwiek pokocham kogoś tak bardzo. Trudno mi w to uwierzyć, ale miło byłoby pomyśleć, że to możliwe.
– Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz – powiedziała krzepiąco Elizabeth. – Ważne, żeby niczego nie przyspieszać. Przypominam o czymś, co sama wiesz, bo zależy mi na twoim szczęściu. Z pewnością na nie zasługujesz. Czy to z Danielem, czy z kimkolwiek innym.
Mama, mimo całej swojej serdeczności, wcale nie ułatwiła Holly podjęcia decyzji.
Rodzina zebrała się w salonie. Usiedli wokół choinki i wymieniali się prezentami. Holly płakała cały czas. Nie miała siły udawać. Płakała ze smutku, a jednocześnie ze szczęścia. Dotkliwej samotności towarzyszyła świadomość, że jest kochana.
W końcu zasiedli do obiadu. Holly napłynęła ślinka do ust. Wszyscy nie mogli się nachwalić pysznych potraw.
– Dostałem dziś e – mail od Ciary – oznajmił radośnie Declan. – Przysłała zdjęcie.
I puścił w obieg zdjęcie wydrukowane z komputera.
Holly uśmiechnęła się na widok siostry leżącej na plaży i zajadającej świąteczny obiad z rusztu razem z Mathew. Jego blond włosy pięknie kontrastowały ze świeżą opalenizną. Biło od nich szczęście. Ciara zjeździła cały świat, ale w końcu znalazła przystań.
– Podobno ma dziś padać śnieg – powiedziała Holly.
– Wykluczone – stwierdził Richard. – Jest za zimno.
Holly zrobiła zdziwioną minę.
– Jak może być za zimno na śnieg?
Wytarł palce w serwetkę zatkniętą za czarny sweter z wyhaftowaną choinką z przodu.
– Na to, żeby spadł śnieg, musi się ocieplić.
Holly parsknęła śmiechem.
– Przecież na Antarktydzie jest minus milion stopni, a pada śnieg. I nie czeka na ocieplenie.
– A jednak tak jest – rzucił od niechcenia.
– Skoro tak twierdzisz… – westchnęła Holly.
– On ma rację – wsparł go Jack. Rodzeństwo przestało żuć gumę, wszyscy na niego spojrzeli. Nieczęsto zdarzało się, by podzielał czyjeś zdanie. Jack wyjaśnił, na czym polega zjawisko śniegu, a Richard uzupełnił jego naukowe wywody. Uśmiechali się do siebie, zadowoleni, że takie z nich mądrale. Abbey i Holly patrzyły na braci z nieukrywanym zdumieniem.