Изменить стиль страницы

Temistokles został właśnie wybrany na przywódcę Aten. Dzieje się to w momencie trudnym, w atmosferze napiętej, bo jest wiadome, że Kserkses przygotowuje inwazję. W tym samym czasie Ateny zdobywają duże pieniądze ze swoich kopalń srebra w Laurion. Populiści i demagodzy od razu chwytają wiatr w żagle, rzucają hasło: rozdać wszystkim „po równo"! Nareszcie każdy będzie coś miał, nareszcie poczuje się mocny i zadowolony.

Ale Temistokles zachowuje się przytomnie i odważnie: – Ateńczycy, woła, opamiętajcie się! Przecież wisi nad nami groźba zagłady. Jedynym ratunkiem jest, żeby zamiast rozdać te pieniądze, zbudować za nie silną flotę, która powstrzyma perską nawałę!

Cały obraz tej wielkiej wojny starożytności Herodot buduje według reguł kontrastu: z jednej strony, od Wschodu, toczy się olbrzymi, potężny walec – to trzymana w żelaznych ryzach ślepa siła poddana despotycznej władzy króla-pana, króla-boga. Z drugiej – rozproszony, skłócony, pełen wewnętrznych konfliktów, sporów i ans świat grecki, świat plemion i niezależnych miast, które nie mają nawet jednego, wspólnego państwa. Na czoło tego niezbornego żywiołu wysuwają się dwa ośrodki – Ateny i Sparta, a złożone stosunki i układy między nimi stanowić będą oś całej historii starożytnej Grecji.

W tej wojnie stoi naprzeciw siebie dwóch ludzi. Młody, o silnym poczuciu władzy absolutnej Kserkses, i starszy od niego, przekonany o swojej racji, odważny myślą i czynem Temistokles. Ich sytuacje są nieporównywalne – Kserkses rządzi, wydając samowolnie rozkazy, Temistokles – nim wyda rozkaz, musi uzyskać zgodę tylko nominalnie podległych mu dowódców i aprobatę całego ludu. Każdego z nich widzimy też w różnej roli: jeden stoi na czele sunącej jak lawina armii, której spieszno do ostatecznego zwycięstwa, drugi jest tylko primus inter pares, czas upływa mu na przekonywaniu, argumentowaniu i dyskusjach z nieustannie wiecującymi i spierającymi się o wszystko Grekami.

Persowie nie mają rozterek – ich jedynym celem jest zadowolić króla. Są jak rosyjscy żołnierze z Reduty Ordona Mickiewicza.

„Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara

Jest Car. – Car gniewny: umrzem, rozweselim Cara".

Natomiast natura Greków jest rozdarta; z jednej strony są przywiązani do swoich małych ojczyzn, swoich miast-państw, z których każde ma jakieś własne interesy i odrębne ambicje, z drugiej – łączy ich wspólny język i bogowie, a także mgliste, ale czasem odzywające się z wielką siłą poczucie szerszego, greckiego patriotyzmu.

Wojna toczy się na dwóch frontach: na lądzie i na morzu. Na lądzie, po zdobyciu Termopil, Persowie długo nie napotykają oporu. Ich flota natomiast coraz to przeżywa dramatyczne chwile. Po pierwsze, duże straty ponosi z powodu burz i sztormów. Gwałtowne wichry spychają okręty Persów na przybrzeżne skały. Tu roztrzaskują się one jak pudełka zapałek, a załogi toną.

Z początku flota grecka jest nawet mniejszym niż te burze zagrożeniem. Persowie mają kilkakrotnie więcej okrętów i ta przewaga ma jednak wpływ na morale Greków; coraz to wpadają w panikę, tracą ducha i myślą o ucieczce. W ogóle nie są urodzonymi zabijakami. Wojaczka im nie w głowie. Jeżeli jest szansa, aby nie doszło do starcia – skwapliwie z niej skorzystają. Bywa, że chcąc uniknąć potyczki, wolą się wynieść na koniec świata. Chyba że przeciwnikiem jest drugi Grek – wtedy z całą zaciekłością biorą się za bary.

Teraz też, pod naporem Persów, flota Greków cofa się i cofa. Temistokles, jej dowódca, gdzie może i na ile może, stara się ją powstrzymać. – Wytrwajcie, zachęca załogi okrętów, starajcie się utrzymać pozycje! Czasem słuchają go, ale nie zawsze. Odwrót trwa i w końcu okręty Greków znajdują schronienie w leżącej w pobliżu Aten zatoce Salaminy. Tu greccy kapitanowie czują się bezpieczni. Wejście do zatoki jest tak wąskie, że Pers ze swoją olbrzymią flotą zastanowi się, zanim tu wpłynie.

Teraz Kserkses myśli i Temistokles myśli. Kserkses myśli -wejść czy nie wejść? Temistokles myśli – wciągnę Kserksesa w zatoczkę, jej powierzchnia jest tak mała, że nie będzie mógł wykorzystać liczebnej przewagi, więc mam szansę wygrać. Kserkses myśli – wygram, bo usiądę na tronie nad brzegiem morza, Persowie zobaczą, że król na nich patrzy, będą walczyć jak lwy! Temistokles jeszcze nie wie, co Kserkses myśli, więc żeby mieć pewność, iż wciągnie Persów do zatoki, ucieka się do podstępu: wysyła na statku człowieka do obozu Persów, zleciwszy mu, co ma powiedzieć. Nazywał się on Sikinnos, a był niewolnikiem i wychowawcą synów Temistoklesa. Ten, przybywszy na miejsce, powiedział do wodzów barbarzyńskich, co następuje: - Przybywam tu w tajnej misji, wysiany przez wodza Ateńczyków, który w rzeczywistości sympatyzuje ze sprawą Kserksesa i wolałby, żeby to on, a nie Grecy, wygrał tę wojnę. Nikt z Greków nie wie, że jestem tutaj. Mój pan poleca wam powiedzieć, że wśród Greków panuje panika i że myślą oni o ucieczce. Zamiast stać i pozwolić im uciec, macie szansę osiągnąć historyczne zwycięstwo. Grecy są skłóceni i niezdolni stawić oporu; przekonacie się, że będą walczyć między sobą, ci, którzy są po waszej stronie, z tymi, którzy są im przeciwni. Po tym oświadczeniu Sikinnos oddalił się.

*

Temistokles okazał się dobrym psychologiem. Wiedział, że Kserkses jest, jak każdy władca, człowiekiem próżnym i że próżność oślepia, odbiera zdolność rozsądnego myślenia. Tak było i tym razem. Zamiast trzymać się z dala od takiej pułapki, jaką dla wielkiej floty jest zawsze mała zatoka, a jeszcze dodatkowo zachęcony donosem o waśniach Greków, daje rozkaz, aby wpłynąć do Salaminy i tym samym zamknąć im drogę ucieczki. Manewr ten wykonują Persowie nocą, pod osłoną ciemności.

Tej samej nocy, kiedy Persowie skrycie i cicho zbliżają się do zatoki, wśród nieświadomych niczego Greków wybucha kolejny spór: Wśród wodzów pod Salaminą znowu wywiązała się gwałtowna kłótnia, jeszcze bowiem nie wiedzieli, że Persowie zamknęli ich wokół okrętami, lecz sądzili, że tamci stoją dotąd na tym samym miejscu, gdzie ich za dnia widzieli ustawionych.

Kiedy dowiadują się o nadciąganiu Persów, z początku temu nie wierzą, w końcu jednak przyjmują tę wiadomość i zagrzewani przez Temistoklesa, gotują się do walki.

Bitwa zaczyna się o świcie, tak że Kserkses, siedząc na tronie u podnóża gór, które leżą naprzeciw Salaminy i nazywają się Ajgaleos, może ją obserwować. Ilekroć ujrzał kogoś ze swoich ludzi dokonującego jakiegoś czynu w bitwie morskiej, wywiadywał się, kim był ten człowiek, a pisarze zapisywali imię dowódcy okrętu, wraz z imieniem ojca i nazwą miasta. Kserkses wierzy w swoje zwycięstwo i chce potem jego bohaterów nagrodzić.

Liczne opisy bitew, jakie znajdujemy w literaturze wszystkich czasów, mają jeden wspólny mianownik – dają obraz wielkiego chaosu, monstrualnej konfuzji, kosmicznego bałaganu. Nawet starcie najlepiej przygotowane w momencie frontalnego zderzenia przemienia się w krwawe, rozedrgane kłębowisko, w którym trudno się rozeznać i nad którym trudno zapanować. Jedni spieszą się, żeby drugich zabić, inni patrzą, jak wymknąć się czy choćby uskoczyć przed ciosem, a wszystko tonie w krzyku, w jęku i w skowycie, w zamęcie, w zgiełku i w dymie.

Tak było i pod Salaminą. O ile w zapasach dwóch ludzi jest pewna zwinność i nawet gracja, o tyle zderzenie dwóch składających się z drewnianych okrętów a poruszanych tysiącami wioseł flotylli musiało przypominać wielki pojemnik, do którego ktoś wrzucił setki niemrawo pełzających, poczwarnie gramolących się i bezładnie splątanych krabów. Okręt walił w okręt, jeden przewracał się, inny z całą załogą szedł na dno, któryś próbował się cofnąć, gdzieś kilka szamotało się sczepionych, zakleszczonych na amen, gdzieś indziej ktoś próbował zawrócić, inny wyślizgnąć się z zatoki, w ogólnym zamieszaniu Grecy wpadali na Greków, Persowie na Persów, aż w końcu, po godzinach tego morskiego piekła, ci ostatni dali za wygraną i ta reszta z nich, niezatopiona, żywa, ocalała – uciekła.