Изменить стиль страницы

Erna właściwie po raz pierwszy wykazała żywsze zainteresowanie. Frommer zauważył to z satysfakcją.

– Pewnie chciałabyś teraz zapytać, po co to wszystko. Po co umierać, żeby się znowu odradzać? Z pewnością zadawałaś już sobie takie pytania. Po co? Dlaczego? Jaki to ma sens? Otóż nasza droga prowadzi z dołu do góry, od czegoś mniej doskonałego ku bardziej doskonałemu, od czegoś ciężkiego ku lekkiemu, od materii i ciemności ku jasności i duchowi. Doskonalimy się poprzez zbieranie nowych doświadczeń. Życie jest naszym nauczycielem. Uczymy się, co dobre, a co złe, uczymy się właściwych wyborów. Stajemy się doskonalsi, a więc bliżsi Absolutu, Boga. Kiedy to się zrealizuje, staniemy się wolni od materii i nie będzie już potrzeby wcielać się po raz kolejny… Słuchasz mnie, Erno? Rozumiesz?

Erna kiwnęła głową, ale Frommer nie widział w jej oczach zrozumienia. Opanowało go nagłe zniechęcenie. Chłodnym, zesztywniałym spojrzeniem ogarnął postać siedzącej przed nim dziewczynki. Potem bez słowa puścił się w milczący spacer od stołu do dębowego kredensu. Wreszcie jego oczy powędrowały na stojący między oknami zegar. Minęła prawie godzina i Frommer uświadomiwszy to sobie poczuł się zmęczony.

– To już koniec na dzisiaj, Erno – oświadczył.

Dziewczynka wstała, dygnęła i ruszyła do drzwi. Przez chwilę jeszcze szarpała się z ciężką klamką. Frommer stanął przy oknie, za którym przejeżdżające dorożki brukały białą niewinność spadłego w nocy śniegu.

GRETA

Kolejny seans miał się odbyć jeszcze w grudniu. Ale zaczęły się przygotowania do świąt, a poza tym pan Eltzner zachorował, dużo teraz przebywał w domu i krzywił się z niechęcią, gdy jego żona próbowała namówić go na zaproszenie gości.

Pani Eltzner wpadła w szał zakupów. Brała ze sobą do miasta Bertę i znosiła do domu mnóstwo pakunków, paczuszek i toreb. Zarządziła też gruntowne porządki: pranie zasłon, trzepanie na śniegu dywanów i czyszczenie foteli. Sama zajęła się porcelaną i srebrami. W mieszkaniu czuć było zapach pasty do podłóg. Pan Eltzner skarżył się na przeciągi i na wieczne hałasy i pokrzykiwania, które nie pozwalały mu się w dzień zdrzemnąć.

Potem zaczęły się wypieki. Najpierw pieczono pierniki według polskich przepisów pani domu. Greta wyciągała blaszane foremki i pozwalała małej Linie wycinać serduszka, pieski i ptaszki. Pani Eltzner sama ozdabiała kolorowym lukrem piernikowe anioły, które miały potem zawisnąć na choince. Po piernikach szły ciastka posypane cukrem i zamykane do czasu świąt w blaszanych pudełkach, a także kruche makaroniki, migdałowe i orzechowe, i maleńkie babeczki do wypełniania kremem. Wreszcie nadchodził czas na ciasta i wtedy kulinarne mistrzostwo pani Eltzner osiągało niebywałe wyżyny. Były więc biszkopty ubijane nad parą z ogromnej liczby jajek, strudle i beżowe podkłady do tortów. Na końcu pani domu piekła ptysie, które w czasie świąt napełniało się bitą śmietaną. Resztę zostawiano na potem: wszystkie te kremy, polewy, galaretki. Na potem zostawiano też ulubione ciasto pana Eltznera, które nazywało się “użądlenie pszczoły”.

Trwało to kilka dobrych dni, po których pani Eltzner opadała z sił i entuzjazmu. Teraz berło królowej kuchni przejmowała Ada, kucharka. Zaczynało sie przygotowywanie mięs, a jako że pani Eltzner powstrzymywała się od jedzenia mięsa, od kiedy zaprzyjaźniła się z Frommerem, odmawiała także jego przyrządzania. Prawdę mówiąc, były to dla niej ciężkie chwile, gdyż w rodzinnym domu pani Eltzner mięsa przyrządzano znakomicie, tu natomiast Ada nie była mistrzynią. Była dobrą niemiecką kucharką, ale Niemcy nie potrafią dobrze przyrządzać mięs. Dlatego pani Eltzner zaglądała do kuchni, sprawdzając, czy do galarety dodano odpowiednią ilość warzyw i czy Ada porządnie oprawiła zające. Zawsze jednak potem miała migreny i całe wieczory nie wychodziła z sypialni. Chyba że przychodził Frommer, a ostatnio zdarzało się to często.

Gdy wiecznie roztargniona, niezbyt przytomna Greta otwierała mu drzwi, często go nie poznawała.

– Słucham pana? Pan do kogo? – zaczynała.

Tłumaczyła się potem w kuchni:

– Nie wiem, jak to możliwe, ale zawsze widzę w nim nieznajomego.

Ada, krojąc ogromnym nożem kapustę, uspokajała dziewczynę, że może to wina mrocznego korytarza albo mało charakterystycznej twarzy pana Frommera, a Greta, zapatrzona w paski kapusty, zamyślała się nad tą dziwną obecnością w ich domu człowieka podobnego do parasola. Służące zaczęły nawet między sobą mówić na Waltera Frommera “Parasol”.

Greta z prawdziwą niechęcią brała od Frommera ciemny płaszcz i wieszała go na ostatnim wieszaku, tak, żeby znajdował się z dala od innych okryć. Wełniane rękawiczki wkładała do kapelusza i umieszczała razem z laską na stoliku z taką rezerwą, jakby były narzędziami jakiejś potwornej zbrodni. Rzeczy Frommera, tak zresztą jak on sam, wydzielały zapach lawendy zmieszanej z naftaliną, co w Grecie wzbudzało wstręt.

– Czy panienka jest już w salonie? – pytał Frommer i nie czekając na odpowiedź swoim sztywnym krokiem ruszał w głąb korytarza.

Greta musiała go teraz wyprzedzić i otworzyć mu drzwi. Kątem oka widziała, jak panienka Erna zrywała się wystraszona z kanapy. Kiedy drzwi zamykały się za Frommerem, Greta miała wrażenie, że wpuściła do pokoju bezbronnej dziewczyny jakieś złe moce, chłód, mrok, sama nie wiedziała co. Po chwili wahania zdarzało się jej czasem przysunąć ucho do szpary i usłyszeć szuranie krzesła, szelest papierów, niewyraźne, przytłumione pytanie i niepewną odpowiedź. Można by pomyśleć, że to nauczyciel arytmetyki lub rysunków przychodzi do Erny, żeby ją uczyć rzeczy pożytecznych. Ale Greta wiedziała równocześnie, że Frommer nie jest nauczycielem, że przychodzi raczej jako lekarz czy policjant, żeby chorą panienkę obserwować i kontrolować. Żeby nie dać jej odetchnąć, żeby ją wiecznie naciskać, wypytywać i kazać jej czytać jakieś niezrozumiałe, szalone książki.

– Czego on od niej chce? – pytała kucharkę.

– On ją wybaduje. Chce wszystko wiedzieć: co jej się śniło, o czym myśli, na co ma ochotę…

– Chciałby ją zamknąć w jednej ręce. O tak! – mówiła zapalczywie Greta i pokazywała kucharce silną dłoń zaciśniętą w pięść.

Po jakiejś godzinie Erna wychodziła z salonu, za to zaraz zjawiała się tam jej matka. Greta przynosiła wtedy tacę z ciastkami i kawą i zaciągała zasłony w oknach. Pani, jeżeli nie była chora, siedziała w fotelu i wyszywała atłaskiem różę na serwetce – robótka z różą miała już ze trzy lata. Pani nie była dobra w wyszywaniu. Jeżeli zaś czuła się źle, siedziała na kanapie w pozycji półleżącej, z nogami uniesionymi lekko na podnóżku. Frommer siadał w fotelu przy stoliku z kawą. Tak było na początku. Jednak po kilku kwadransach, gdy pani na nią dzwoniła, żeby odprowadziła gościa, Greta zastawała ten porządek zburzony. Pani stała przy oknie, a Frommer przechadzał się po pokoju. Może zresztą nie miało to większego znaczenia. Greta widziała potem, że wychodził z ociąganiem. “Do jutra”, zdawał się mówić całą swoją osobą. Ubierał się w milczeniu i zamyśleniu, a potem bąkał coś niewyraźnie i znikał w czeluściach klatki schodowej. Greta czekała jeszcze, aż usłyszy zamykające się za nim drzwi na dole, a potem oddychała z ulgą.

Pani Eltzner po wyjściu Frommera kazała podawać do kolacji. Sama szła po męża do jego gabinetu. Pan Eltzner chodził po domu w czarnej błyszczącej bonżurce, w której wyglądał jeszcze bardziej elegancko niż w surducie. Ciągnął się za nim zapach olejku kamforowego, którym smarowano mu bolące stawy. Greta natychmiast poruszała się szybciej i sprawniej, dzieci były bardziej posłuszne; wszystko nabierało powagi, pokrywało się cienką skorupką dobrych manier. A przecież pan Eltzner nie budził strachu. Był pełen godności, i przy tym dobrego humoru. Wcale się nie wysilał, żeby wszystko wokół niego chodziło jak w zegarku. O ile jego wzrok przesuwany z dziecka na dziecko miał coś z surowości, to kiedy napotykał żonę, natychmiast miękł i łagodniał. Coś podobnego działo się, gdy patrzył na małego Klausa. Dlatego pani Eltzner i małemu Klausowi wolno było tak wiele. Greta kiedyś zauważyła, że pan nie wiedział, do której klasy chodzi jedna z jego córek. Pani musiała mu często podpowiadać imiona, gdy zwracał się do dzieci. Właściwie chodziło tylko o córki, obu chłopców bowiem pan Eltzner jawnie faworyzował. Max miał być przecież jego następcą w tkalniach, a Klaus był taki rozkoszny.