* * *

Muszę wreszcie otworzyć oczy, pomyślała żona lekarza. Kiedy budziła się w nocy i przez przymknięte powieki patrzyła na salę, widziała słabe, zimne światło lamp. Teraz jednak miała wrażenie, że coś się zmieniło, że otacza ją dziwna jasność, brzask poranka, a może biała toń, w której pogrążyły się jej oczy. Obiecała sobie, że policzy do dziesięciu i otworzy zaciśnięte powieki. Powtórzyła obietnicę, dwa razy policzyła do dziesięciu, ale nie otworzyła oczu. Słyszała ciężki oddech śpiącego obok męża, czyjeś chrapanie. Ciekawe, czy tego człowieka nadal boli noga, pomyślała. Choć wiedziała, że nie przemawia przez nią szczere współczucie, lecz chęć znalezienia wymówki, by oddalić chwilę otwarcia oczu. Jednak po paru sekundach zrobiła to bezwiednie, bez podejmowania decyzji. Przez okna, które zaczynały się w połowie ściany, a kończyły tuż pod sufitem, wpadało rozproszone, niebieskawe światło poranka. Nie jestem ślepa, szepnęła, i natychmiast podniosła głowę, by sprawdzić, czy nie usłyszała jej leżąca naprzeciwko dziewczyna w ciemnych okularach. Na szczęście spała. Tuż obok niej, przy ścianie, spał chłopiec. Zrobiła to samo co ja, pomyślała, wybrała dla niego najbezpieczniejsze miejsce, choć nasze czyny i tak niewiele zmienią w obliczu wroga, jakiego wroga, przecież nikt tu nam nie zagraża, nawet gdybyśmy przedtem kradli i mordowali, nikt nas nie aresztuje, taki złodziej samochodów, na przykład, na wolności nigdy nie był równie bezpieczny, skutecznie odcięto nas od świata i wkrótce zapomnimy, kim jesteśmy i jak się nazywamy, po co nam imiona, czy psy rozpoznają się po imionach nadawanych im przez właścicieli, nie, poznają się po zapachu, po szczekaniu, a czy my nie jesteśmy teraz podobni do psów, rozpoznajemy się po głosie, a reszta, rysy twarzy, kolor oczu, włosów, skóry, wszystko to nie ma znaczenia, nie istnieje, ja jeszcze widzę, ale jak długo. Nagle w sali pociemniało, jakby wróciła noc, pewnie niebo zasnuło się chmurami, opóźniając nadejście poranka. Z łóżka złodzieja samochodów dobiegły jęki. Jeśli wdało się zakażenie, nic już nie poradzimy, pomyślała żona lekarza. W tych okolicznościach zwykłe skaleczenie może skończyć się tragicznie, być może na to liczą władze, chcą, żebyśmy wykończyli się nawzajem, by w ten sposób zdusić zarazę w zarodku. Kobieta wstała i pochyliła się nad mężem. Chciała go obudzić, ale nie miała sumienia wyrywać go ze snu, by przypomniał sobie, że jest ślepy. Boso, na palcach podeszła do łóżka złodzieja. Miał oczy otwarte, wbite w jeden punkt. Odwrócił się w stronę, skąd dobiegał szmer, i szepnął, Niedobrze, noga coraz bardziej mnie boli. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie spytać, Czy mogę zobaczyć. Co za nieostrożność, pomyślała, ale ranny, jakby sam zapomniał, że w sali są tylko ślepcy, jakby cofnął się w czasie i wydawało mu się, że siedzi przed lekarzem, odsunął kołdrę. Mimo ciemności, bez trudu dało się zauważyć na materacu mokrą plamę krwi i okalające czarną dziurę opuchnięte brzegi rany, w końcu na coś przydały się jej oczy. Opaska zsunęła się z nogi. Żona lekarza delikatnie przykryła chorego kołdrą, po czym szybkim i zdecydowanym ruchem położyła mu rękę na czole. Skórę miał suchą i gorącą. W sali nagle pojaśniało, wiatr rozwiał chmury. Żona lekarza wróciła do swego łóżka, ale nie położyła się. Spojrzała na szepczącego przez sen męża, na ciała śpiących ślepców przykryte szarymi kocami, na brudne ściany, puste łóżka czekające na przyjęcie gości i nagle zapragnęła oślepnąć, przeniknąć widzialną powłokę rzeczy i znaleźć się w ich wnętrzu, zamknąć w świetlistej bieli nieuniknionej choroby.

Nagle z zewnątrz, prawdopodobnie z głównego holu dzielącego oba skrzydła budynku, dobiegły krzyki, Szybko, szybko, Wysiadać, Ruszać się, Nie możecie tu stać, Macie wypełniać rozkazy. Zgiełk ucichł, ktoś z trzaskiem zamknął bramę, dało się słyszeć czyjeś szlochanie, ktoś upadł. W sali nikt już nie spał, wszyscy odwrócili głowy w stronę wejścia, nie trzeba było widzieć, by zorientować się, że jest to nowy transport ślepców. Żona lekarza wstała, chciała pomóc nieszczęśnikom, wesprzeć ich dobrym słowem, wskazać drogę, zaprowadzić do łóżek, wyjaśnić, To jest łóżko numer siedem, po lewej stronie, to jest czwarte po prawej, proszę się nie mylić, tak, jest nas tu już sześcioro, przyjechaliśmy wczoraj jako pierwsi, nazwiska, a po co wam nazwiska, jeden to złodziej samochodów, drugi, jego ofiara, jest też tajemnicza dziewczyna w ciemnych okularach, mój mąż jest okulistą, leczył ją z zapalenia spojówek, tak, tak, on też tu jest, to prawda, choroba nie wybiera, jest także zezowaty chłopiec. Jednak nie ruszyła się z miejsca i tylko szepnęła do męża, Już są. Pomogła mu wstać i włożyć spodnie, choć przecież i tak nikt go nie mógł zobaczyć. W tej samej chwili pojawili się ślepcy. Było ich pięcioro, trzej mężczyźni i dwie kobiety. Lekarz powiedział głośno, Proszę o spokój, nie przepychajcie się, w sali jest sześć osób, więc starczy miejsca dla każdego. Nowo przybyli nie potrafili powiedzieć, ilu ich jest, choć pewnie kiedy wepchnięto ich do budynku, nieraz wpadli na siebie. Nikt nie miał bagażu. Spośród wyrwanych ze snu, zaskoczonych ślepców jedni bez słowa wychodzili z domu, inni załamywali ręce i lamentowali. Nikt nie miał czasu pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi. Najlepiej będzie, jeśli, odliczając po kolei, każdy się przedstawi, zaproponowała żona lekarza. Zaskoczeni ślepcy milczeli, ktoś jednak musiał zacząć. Dwaj mężczyźni odezwali się jednocześnie i zmieszani umilkli, wreszcie odezwał się trzeci męski głos, Jeden, i po chwili wahania, zamiast przedstawić się dodał, Jestem policjantem. Nie podaje nazwiska, bo wie, że to już nie ma znaczenia, pomyślała żona lekarza, Dwa, odezwał się drugi mężczyzna, i idąc za przykładem poprzednika dodał, Jestem taksówkarzem. Trzy, jestem pomocnikiem aptekarza, odezwał się trzeci człowiek. Potem usłyszeli głos kobiecy, Cztery, Jestem pokojówką z hotelu, Pięć, powiedziała ostatnia osoba, Pracuję w biurze. To moja żona, moja żona, zawołał pierwszy ślepiec, Gdzie jesteś, powiedz, gdzie jesteś, Tutaj, rozszlochała się i cała drżąc ruszyła środkiem sali z szeroko otwartymi oczami, wymachując rękami w beznadziejnej walce z dzielącym ich morzem mleka. Mężczyzna poruszał się pewniej, Gdzie jesteś, gdzie jesteś, powtarzał, jakby wymawiał zaklęcie. Wyciągnięte dłonie spotkały się w powietrzu w pół drogi, dwa ciała objęły się i zlały w jedno, pocałunki szukały pocałunków, błądząc w jasności, nie mogąc odnaleźć twarzy, oczu, ust. Żona lekarza uczepiła się kurczowo męża, tłumiąc płacz, tak jakby ona również odnalazła go po długiej rozłące. Zdołała tylko wykrztusić, Co za nieszczęście, co za nieszczęście. Nagle odezwał się zezowaty chłopiec, Czy jest tu moja mama. Siedząca obok dziewczyna w ciemnych okularach usiadła obok i zaczęła go pocieszać, Na pewno przyjdzie, nie martw się.

Od tej pory domem każdego miało stać się jego łóżko, nic więc dziwnego, że nowo przybyli zapobiegliwie zaczęli wybierać sobie miejsce, tak jak w innych salach robili to ludzie, którzy jeszcze widzieli. Żona pierwszego ślepca bez wahania zajęła miejsce obok męża, łóżko numer siedemnaście. Kolejny numer był wolny, dalej siedziała dziewczyna w ciemnych okularach. Podświadomie próbowali jak najbardziej zbliżyć się do siebie, gdyż wielu z nich łączyła niewidzialna zależność. Jedni poznali się wcześniej, inni dopiero po pewnym czasie odkryli, że coś ich łączy. Na przykład pomocnik aptekarza sprzedał krople dziewczynie w ciemnych okularach, taksówkarz odwiózł pierwszego ślepca do okulisty. Człowiek, który przedstawił się jako policjant, odprowadził do domu złodzieja samochodów szlochającego jak zagubione dziecko, pokojówka z hotelu jako pierwsza zobaczyła rozpaczającą dziewczynę w ciemnych okularach. Nie wszystkie zależności ujawniły się, często z braku okazji lub dlatego, że ktoś nie wpadł na ich trop, albo po prostu przemilczano je z obawy, by kogoś nie urazić. Pokojówce nie przyszło nawet do głowy, że jest tu naga kobieta z hotelu, pomocnik aptekarza obsłużył tego dnia kilka osób w ciemnych okularach, które kupowały krople do oczu. Nikt z obecnych nie kwapił się, by powiadomić policjanta, że jest tu złodziej, który ukradł samochód, a taksówkarz przysiągłby, że w ostatnich dniach nie wiózł żadnego ślepca. Oczywiście, pierwszy ślepiec od razu szepnął żonie, że jednym z internowanych jest drań, który ukradł im auto, Wyobraź sobie, co za zbieg okoliczności, powiedział, jednak słysząc jęki zwijającego się z bólu rannego, dodał łagodniejszym tonem, Ale dostał już za swoje. Jego żona, pogrążona w smutku z powodu utraty wzroku, a jednocześnie uradowana spotkaniem z mężem, gdyż radość i rozpacz często chodzą w parze, nie tak jak woda i ogień, nie pamiętała już nawet, że zaledwie dwa dni temu odgrażała się, iż oddałaby wszystko, byle tylko ten złodziej stracił wzrok. Gdy usłyszała jęczącego z bólu rannego, zniknęły resztki błąkających się po głowie nienawistnych myśli, Panie doktorze, proszę mi pomóc, panie doktorze, jęczał rozpaczliwie złodziej. Lekarz, podtrzymywany przez żonę, zbliżył się do chorego i ostrożnie dotknął brzegu rany. Nie mógł nic zrobić, nawet nie miał czym jej przemyć. Zakażenie mogło się wdać z dwóch powodów, silnego uderzenia brudnym obcasem lub bakterii występujących w ciepłej wodzie pompowanej przez stare, zardzewiałe rury. Słysząc jęki złodzieja, dziewczyna w okularach wstała i licząc po cichu łóżka podeszła do chorego. Pochyliła się i wyciągnęła rękę, dotknąwszy przez pomyłkę twarzy żony lekarza. Po chwili udało jej się odszukać rozpaloną rękę złodzieja, Proszę mi wybaczyć, wyszeptała zdławionym głosem, To moja wina, nie powinnam była tak się zachować, Nie ma o czym mówić, szepnął złodziej, W życiu różnie bywa, ja też nie byłem w porządku.