– Chcesz spytać o Gaję – wymamrotał.

Jon czekał, kucając obok czarownika i patrząc ze zdumieniem na jego pomarszczoną skórę. W słonecznym świetle wydawało się, że starzec ma co najmniej sto pięćdziesiąt lub więcej lat. Chłopiec przypomniał sobie dziwaczną opowieść starej Jagi (zanim musiała poranić swoje plecy rzemiennym batem i zamilkła), że każdy nowy plemienny czarownik jest wciąż tym samym czarownikiem, niezmiennym od wieków, bo dusza zmarłego szamana nie ucieka do Puszczy, gdzie musiałaby zmienić się w błędny ognik, strzygę lub upiora, lecz wchodzi w ciało następcy.

– Wasi rodzice ugodzą się – powiedział wreszcie szaman po długim milczeniu. – Już tu byli.

– Co powiedziałeś? – zaciekawił się chłopiec.

– Połowę prawdy.

– Nie rozumiem…

– Będziecie bardzo dobrym małżeństwem – szepnął szaman.

– Co jeszcze mógłbyś powiedzieć, skoro jest to tylko połowa prawdy? – zdziwił się Jon.

– Czy ktokolwiek pyta o więcej? – odparł szaman pytaniem na pytanie.

Chłopiec spojrzał na jego pomarszczoną twarz i pomyślał, że on też nie chce pytać.

Zaręczyn w Wiosce nigdy nie urządzano hucznie, obchodzono je tylko w gronie najbliższych. Po prostu: pewnego wieczoru rodzice Gai przyprowadzili odświętnie ubraną dziewczynkę do domu Jona, gdzie na progu powitali ich rodzice chłopca. Sąsiedzi zerkali ciekawie przez okna i uchylone drzwi; w tak małej Wiosce każde zaręczyny były ważnym wydarzeniem. Nim goście i gospodarze weszli do domu, Jon, zgodnie z obyczajem, musiał przewiązać włosy dziewczynki wąską wstążką. Wybrał kolor zielony. Gdy ją wiązał na kasztanowych włosach, które oplotły mu się wokół palców, mimo woli parsknął śmiechem, a Gaja mu zawtórowała. Oboje rodzice spojrzeli na nich z udawaną surowością: ceremonii zaręczyn towarzyszyć powinna powaga, ale wszyscy wiedzieli, że dziewięciolatka jest jeszcze skorym do zabawy dzieckiem, a dwunastolatek najwyżej udaje dojrzałość. Jon pocałował narzeczoną w jasny, nakrapiany drobnymi cętkami policzek, który ona nadstawiła ochoczo, zaraz jednak pytając dźwięcznie:

– …a jeśli wyskoczy dziki zwierz z Puszczy, to też mnie uratujesz jak od śmierci w Rzece?

Zapanowało kłopotliwe milczenie. Widać było, że dorośli nie chcą wracać pamięcią do tamtego wydarzenia. Jon też nie chciał. Już wiedział, że jest to wyłącznie jego sprawa: że może liczyć na siebie i nikogo więcej.

– Chodź, pokażę ci, jak się robi łuk – zaproponował i twarze rodziców znów rozjaśniły się ceremonialnym uśmiechem. Żadne z nich jednak nie wiedziało, że dla Jona temat Tabu też jest niewygodny.

Dorośli zasiedli za stołem, aby uczcić zaręczyny dzieci, a one same wybiegły z domu, by się pobawić. Jon wprawdzie nie nazwałby tego zabawą: czuł się dojrzałym chłopcem, w dodatku zaręczonym, ale Gajka była jeszcze dzieckiem. Chłopiec wiedział, że przez najbliższych siedem lat, patrząc, jak narzeczona dorasta, musi się nią opiekować. Niejasno też przeczuwał, że nadejdzie dzień, w którym spojrzy na Gaję nie z rozbawieniem i czułością, ale jak na dziewczynę, której uroda po części go onieśmieli, a po części wyzwoli w nim inne uczucia. Obserwował to u starszych kolegów z Wioski; przecież razem z rówieśnikami niejeden raz skradali się w Puszczy wokół Wioski, aby podglądać zakochanych i ich miłosne gry. Zakochani uciekali przed bandą dzieciaków, krzyczeli na nie, skarżyli się dorosłym, lecz nic nie było w stanie zniweczyć ciekawości najmłodszych. Tropienie narzeczonych i utrudnianie im zbliżenia było najwspanialszą zabawą dzieciarni wszystkich kolejnych pokoleń.

– Mnie tak łatwo nie znajdą… – pomyślał z pychą. – Wezmę Gaję na drugi brzeg i nikt za nami nie pójdzie. Umarliby ze strachu! Tabu spętałoby im nogi i ręce!

Myśl ta, niespodziewana i bezwiedna, przypomniała mu o wołaniu Kamiennej Drogi – i Jon odrobinę się spłoszył, a jego rozbawienie pierzchło. Poczuł się tak, jakby z rozjaśnionej słońcem polany wszedł nagle w głęboki cień lasu. Fragment tego cienia dotknął też dziewczynki i jasna skóra Gai zbielała jeszcze bardziej. Dziewczynka wyczuła zmianę jego nastroju, podniosła wielkie zielone oczy i spytała:

– Coś cię boli?

– Nie, dlaczego?

– Coś cię boli. Lub czegoś się boisz – pokiwała główką, a Jon pomyślał ze zdziwieniem, że jak na dziewięcioletnie dziecko, jest w niej zbyt dużo dorosłej przenikliwości. Mała Gajka dostrzegła to, czego nie widzieli jego rodzice: skryty niepokój, który drążył Jona od dnia, gdy usłyszał zew drugiego brzegu Rzeki.

Bawili się krótko. Jon wyginał elastyczną gałąź olchy, łącząc ją rzemiennym szpagatem: chciał zrobić łuk na tyle mały, by dziewczynka mogła go napiąć. Gaja uczyła się trafiać do tarczy strzałami zrobionymi z zaostrzonych patyków. Czekali teraz na sygnał rodziców, aby udać się do świątyni. Tam dopiero kapłani, w obecności świadków, mieli pobłogosławić ich narzeczeństwo, aby trwało bez przeszkód i doprowadziło do zaślubin po siedmiu przepisowych latach.

Jon miał nadzieję, że w świątyni będzie tylko starszy kapłan, Isak, ten który w dziwny sposób przypominał mu szamana: obaj byli starzy, obaj mieli wypisane na twarzach, nabyte z upływem lat, zrozumienie dla słabości bliźnich: więcej było w nich współczucia niż gniewu. Chłopiec wierzył, że stary kapłan nie obraziłby się za porównanie go z szamanem. Młody kapłan, Ezra, był inny: szamana traktował jak osobistego wroga i tolerował jego obecność w Wiosce tylko na polecenie swego starszego brata. Gdyby mógł to bezkarnie uczynić – wygnałby starca do Puszczy, skazując na głód lub pożarcie przez dzikie zwierzęta. Ezra jednak wciąż nie był pewien, jak zareagowałoby na to Plemię – odwlekał więc słuszną, w jego mniemaniu, chęć oczyszczenia Wioski z grzechu, jakim była obecność czarownika.

Stary kapłan był przeciwieństwem swego brata (Ezra z Isakiem naprawdę nie byli braćmi: to Bóg Dobroci nakazywał miłować bliźniego jak siebie samego lub swego brata, dlatego więc ludzie w długich sukniach zwracali się do siebie “bracie” lub,,siostro”). Jon parokrotnie widział starego kapłana z jeszcze starszym czarownikiem, jak spacerując za Wioską, w cieniu wielkich drzew, o czymś do siebie szeptali. Starcy nie zauważyli chłopca i Jon dałby głowę, że nie chcieli, by ktokolwiek widział ich razem, a zwłaszcza Ezra, więc też nikomu o tym nie wspomniał nawet rodzicom. Młody kapłan nie traktował szamana jako członka Plemienia i czasem, gdy niespodziewanie natknął się na niego w Wiosce, udawał, że go nie widzi, oczekując, że starzec pokornie zejdzie mu z drogi. Ezra na wszelkie sposoby dawał czarownikowi odczuć, że czasy jego władzy w Plemieniu dawno się skończyły, a Plemię pogodziło się z nieuchronnością tej zmiany. Czasem tylko, gdy młody kapłan zbyt niegrzecznie potraktował starego czarownika, czyjeś ręce podrzucały nocą do namiotu świeżo upolowanego zająca, kurze jaja, garniec śmietanki lub domowe ciasto z miodem. Plemię wynagradzało szamanowi jak umiało nie zawinione upokorzenia, równocześnie prosząc go milcząco, by trwał nad ich brzegiem Rzeki.

Jon kochał Boga Dobroci, ale gdy był przypadkowym świadkiem takiej jawnej niechęci lub gniewu Ezry na starego człowieka, myślał z hamowanym gniewem, że woli szamana niż tego akurat wysłannika nowego Bóstwa – i Cywilizacji. Chłopiec nie pojmował, dlaczego kapłan Isak był aż tak inny: chwilami nawet wydawał się być z innego świata, czy wręcz z innej świątyni niż Ezra.

…tym razem chłopiec miał pecha: gdy obie rodziny w otoczeniu przyjaciół wprowadziły Gaję z Jonem do świątyni, u ołtarza czekał na nich właśnie młody kapłan. Jonowi wydało się, że nawet wizerunek Boga Dobroci przybrał srogi wyraz, podobny do tego, jaki zazwyczaj gościł na obliczu Jego sługi.

– Nie lubię go – szepnął cicho do Gai, a dziewczynka spojrzała na niego ze zrozumieniem.

Kapłan patrzył na wchodzących surowo, choć sytuacja wymagała, by okazać radość. Jego wzrok wydawał się ranić Jona. Chłopiec pomyślał, że do Ezry musiały dotrzeć wieści o tym, że złamał plemienne prawa. Nikt z Wioski nigdy nie rozmawiał z kapłanami o starych Bogach, ba, Plemię nie rozmawiało o nich nawet między sobą, Jon wyczuł jednak teraz, że Ezra podejrzewa go, skądinąd słusznie, o jakieś konszachty z… właśnie, z kim? Przecież Jon nie wiedział, kto go wzywał na drugim brzegu Rzeki.