– Ja? Mam coś z tym zrobić? – powtórzył zmieszany Jon. – Ale co?

– Nie wiem. Jednak myślę, że to pana sprawa.

– Nie rozumiem – odparł powoli Jon. Matka Chłopca uchyliła drzwi i w szparze pokazała się łagodna, pogodna twarz. Chłopiec zmarszczył brwi, cofnęła się.

– Pan dał mi TO serce, prawda? – podjął niecierpliwie Chłopiec. – Więc to jest pana obowiązek. Proszę mi dać jakiś zastrzyk, pigułkę, płyn… nie wiem co! Ale musi pan coś zrobić, abym przestał!

– Nie rozumiem – powtórzył Jon.

– Ja też nie – powiedział gorzko Chłopiec. – Chcę ją kochać tak jak przedtem, a nienawidzę jej. Ta nienawiść wciąż rośnie, rośnie i rośnie, aż pewnego dnia wypełni mnie całego i…

Chłopiec urwał, krzywiąc się boleśnie.

– Co może pan zrobić? – spytał, patrząc na Jona.

– Mógłbym wezwać dobrego psychoterapeutę… – zaczął Jon, ale Chłopiec roześmiał się. W uszach lekarza ten dźwięk zabrzmiał jak zgrzytnięcie metalu o szybę.

– Niech pan się wypcha ze swoim psychoterapeutą! Pan nie rozumie, co mówię? Nie pojmuje pan, że byłoby lepiej, gdybym umarł na sali operacyjnej, niż żeby… No, co pan może z TYM zrobić, na Boga?!

Znowu uchyliły się drzwi i wsunęła się zaniepokojona twarz matki.

– Nic nie mogę – odparł Jon. Odwrócił się i wyszedł.

– Urojenia… urojenia… urojenia… – powtarzał rytmicznie do siebie, idąc korytarzem i bezwiednie liczył do rytmu kafelki. Policzył do trzydziestu trzech i skręcił do windy. Wcześniej zlecił siostrze przełożonej, aby nazajutrz rano skierowała do Chłopca psychoterapeutę.

Usiadł w swoim gabinecie i sięgnął po telefon.

Muszę wiedzieć, czyje serce mu wszczepiłem – pomyślał. Wykręcił odpowiedni numer, usłyszał sygnał – i odłożył słuchawkę.

– Zwariowałem – szepnął do siebie. – Poważny lekarz nie zadaje takich pytań.

– Ugryzł psychoterapeutę w rękę, do kości, nieomal przegryzł mu ścięgno. Gdyby trafił zębami pół centymetra dalej, biedak byłby kaleką do końca życia. Na szczęście psychoterapeutą nie pracuje rękami – powiedziała nazajutrz siostra przełożona. – Dostał trzy tygodnie wolnego, ale przychodzi do trudniejszych przypadków.

– Będzie nas skarżył o odszkodowanie? – spytał Jon oschle.

– Och, to dobry człowiek – pokręciła głową przełożona. – A rana zagoi się za kilka dni.

– Co powiedział? – spytał Jon.

– Chłopiec czy psychoterapeuta? – i nie czekając na odpowiedź Jona, ciągnęła: – Powiedział, że to jest syndrom przedoperacyjnego strachu, pooperacyjnej ulgi i szpitalnego zmęczenia. Powiedział, że wielu normalnych ludzi zachowuje się w szpitalu nienormalnie. I dodał, żeby jak najszybciej wypisać go do domu. Zrobimy to, gdy tylko minie niezbędny termin. To już wkrótce. Chłopiec jest w świetnej formie fizycznej.

Jon nie odwiedził więcej Chłopca. Niecierpliwie czekał, aż ten opuści szpital, aby on mógł znowu swobodnie chodzić korytarzami kardiochirurgii, nie natykając się na łagodną, gotycką twarz matki i na uważne, chłodne, kpiące spojrzenie szarych oczu wyrostka.

Czysty przypadek sprawił, że Jon widział, jak Chłopiec z matką opuszczają szpital. Podszedł właśnie do okna na korytarzu, aby zaczerpnąć powietrza, gdy z wysokości czwartego piętra ujrzał malutką, ciemną figurkę na wózku pchanym przez pielęgniarza w stronę eleganckiego auta. Kobieta o łagodnej twarzy Madonny, elegancka, w drogim futrze, właśnie otwierała drzwiczki.

– Jedź w cholerę ze swymi urojonymi problemami – mruknął Jon pod nosem. Nagle poczuł koło siebie czyjś leciutki, lecz wyraźny oddech. Odwrócił się i ujrzał ostrzyżoną na jeża Dziewczynę. Stała tuż za nim, w białym kitlu stażystki i patrzyła tam gdzie on.

– To była dobra operacja, pani ją widziała – powiedział bezwiednie. – Bardzo dobra operacja. Modelowa. A ten Chłopiec żyłby bez niej najwyżej kilka miesięcy. Lub dni.

– Ciągle pan nie wie, czyje to było serce – odparła Dziewczyna.

– Przecież to nie ma znaczenia – mruknął gniewnie, choć z mniejszym niż dotąd przekonaniem. Ile razy powtarzał to zdanie? Ile razy jeszcze je powtórzy? Teraz oboje patrzyli, jak Chłopiec wsiada do auta i odjeżdża z matką ze szpitalnego parkingu.

– Przecież to nie ma znaczenia – powtórzyła za nim Dziewczyna, nie wiadomo czy przedrzeźniając go, czy przytakując, choć wydało mu się, że właśnie tym razem słyszy w jej głosie wyraźne pytanie. Nim zdążył zareagować, jej szczupła, prawie chuda sylwetka w białym kitlu, narzuconym niedbale na spłowiałe dżinsy, zniknęła za zakrętem korytarza. Jon pomyślał przelotnie, że tych króciutkich włosów nie strzygł modny fryzjer; ktoś brutalnie i krzywo przyciął je prawie przy samej skórze, nie zważając na modną linię. Studentki medycyny w wielkich miastach na ogół bardziej o siebie dbają, stwierdził sarkastycznie. Ona pewnie jest ze wsi – skonstatował z jakąś mściwą satysfakcją.

Poprzysiągł sobie, że zapomni o Chłopcu. Nie chciał, żeby niczym nie uzasadniony niepokój przerodził się w obsesję. Neurasteniczni pacjenci to norma, lecz neurasteniczni lekarze…?

Cały następny tydzień operował, większość czasu spędzał w szpitalu. Zdawał się nie zwracać uwagi, że niektórzy koledzy podejrzewają go wręcz, iż szpital jest jego całym życiem: zawodowym i prywatnym. Chirurg z oddziału, który raz bez zaproszenia odwiedził go w domu – gdyż zepsuł się telefon i ktoś musiał powiadomić Jona o zmianie terminu operacji – zdążył opowiedzieć wszystkim, że jego mieszkanie, choć duże, kosztowne i w modnej dzielnicy, jest prawie nie umeblowane i sprawia wrażenie raczej przystanku niż domu. Opinia ta do niego dotarła, lecz nie uraziła: uznał, że jest trafna. Chwilami wydawało mu się nawet, że wie, dokąd prowadzi ów przystanek – i wtedy przed oczami, na ułamki sekund, migotało mu coś mrocznozielonego lub szarego jak kamień.

Zielone… zielone… Las? Nie, to Puszcza… Puszcza? Puszcz nie ma… A kamień? Kamieni też prawie nie ma, w miastach zastąpił je beton – przemykały mu po głowie skojarzenia.

Trwało to jednak tylko ułamki sekund – prawie natychmiast wracał do białego świata lśniącej czystością operacyjnej sali, sterylnej jasności ścian i fartuchów, zimnych, połyskliwych, nieprzytulnych jarzeniówek. Właściwie wiedział, dlaczego fartuchy chirurgów były zielone: żeby nie zwariować od tej bieli.

Czasem, idąc korytarzem, szukał bezwiednie ostrzyżonej na jeża ciemnej głowy i szczupłej, a właściwie chudej sylwetki Dziewczyny, ale już nigdy nie dostrzegł jej w rozgadanych grupkach studentów.

– Pana gazeta – powiedział jak co dzień rano salowy, który sprzątał jego gabinet, przygotowywał kawę z ekspresu i kładł obok parującej filiżanki złożony wpół poranny dziennik. Jon, zanim zaczął operować, zawsze celebrował tę chwilę: smak aromatycznej kawy na języku, czarne, drobne znaczki na płachcie papieru, uczucie przyjemności ciała, pośredni kontakt ze światem. Tym razem jednak oparzył sobie wargi wrzątkiem, a potem zakrztusił się. Czarne znaczki z płachty gazety wyskoczyły ku niemu jak ostre pazury nieznanego stwora…

…z dwuszpaltowej fotografii w lewym dolnym rogu strony pisma patrzyły na niego niespokojne oczy Chłopca. Jon miał pewność, że jest to zdjęcie sprzed operacji: na twarzy wyrostka widział porażające cierpienie, strach, niepewność. Oderwał oczy od zdjęcia i dopiero teraz przeczytał tytuł, złożony większą czcionką: Piętnastolatek z przeszczepionym sercem zabija matkę. Pod zdjęciem, drobnym drukiem, podano zwięzłą informację:,,Piętnastolatek, któremu dwa miesiące temu przeszczepiono serce w miejskim szpitalu, w wyjątkowo okrutny sposób zabił swoją matkę – i uciekł z miejsca mordu. Kobieta otrzymała kilkadziesiąt ciosów nożem, a biernym i przerażonym świadkiem zbrodni była cudzoziemska służąca. Zeznała ona, że przed operacją matkę i syna łączyła wzajemna miłość, ale po powrocie ze szpitala w ich stosunkach zaszła niezrozumiała zmiana. “ To nie był on” – zeznała służąca, mówiąc o mordzie, ale zaprzeczyła sobie w następnym zdaniu, stwierdzając, że “to on zabił matkę”. Nieścisłości w zeznaniach kobiety zostały złożone na karb jej nieznajomości języka. Sprawca uciekł z miejsca zbrodni i jest poszukiwany przez policję. W pokoju piętnastolatka znaleziono wyrwaną z zeszytu kartkę, na której ktoś – prawdopodobnie on sam – wykonał dziwny, odręczny rysunek: przedstawia on niezrozumiały, złożony z siedmiu nieforemnych elementów podłużny kształt, w którym trudno rozpoznać jakąkolwiek znaną figurę. Policja poszukiwała ewentualnego związku nieletniego zabójcy z satanistami, ale go nie stwierdziła. Chłopiec, uwielbiający przed operacją swoją matkę, po opuszczeniu szpitala stał się samotnikiem unikającym kontaktów zarówno z nią, jak i z kolegami ze szkoły. W czasie coraz częstszych i agresywniejszych kłótni z matką wykrzykiwał – jak zeznała służąca – że musi ruszać w drogę i ona mu w tym nie przeszkodzi. Służąca nie umiała wyjaśnić, jaką drogę Chłopiec miał na myśli. Redakcja nie posiada jeszcze informacji, do kogo należało serce przeszczepione młodocianemu zabójcy, choć zarówno policjanci, jak i lekarz sądowy twierdzą zgodnie, że to nie ma żadnego znaczenia”.