– Będziemy tu trwać do samego końca – odpowiadał z ponurą pasją Urgh XIII. – Podbiliśmy przed wiekami tę ziemię i jest nasza. Nikt nam jej nie odbierze! Żaden z naszych niewolników nie ma ani miecza, ani łuku, ani nawet siły mięśni wystarczającej do tego, aby nas stąd wygnać. A same słowa Pieśni nie wystarczą…
Urgh nie wypowiadał jednak własnych myśli, lecz powtarzał słowa swego doradcy Woodou, który w nocy szarpany lękiem o karę za własną zdradę, w dzień sączył swemu panu całkiem inne rady. Nie widział dla siebie miejsca na bezkresnych stepach, nie pojmował życia koczowników, nie cierpiał jeździć konno; wolał śmierć niż takie życie. Próbował sobie wmawiać, że w ostatniej chwili stanie się coś takiego, co uniemożliwi spełnienie się Pieśni – lub że Pieśń jest zwykłym wierszem, któremu nadano fałszywe, magiczne znaczenie.
– Czy jakaś głupia Pieśń, śpiewana przez bezbronnych i skazanych na naszą łaskę ludzi, może przeciwstawić się waszym mieczom, łukom, waszej sile i mnogości waszej armii…? – pytał chytrze, a Urgh kiwał głową, że to prawda, że przecież jakże by mogło się tak stać?
– Czy Istota, którą schwytaliśmy, lecz uciekła z pomocą twego syna, jest w stanie wspólnie z nim uczynić cokolwiek przeciw tobie? – pytał Woodou i Urgh ponuro kiwał głową, że skądże, oboje są słabi i bezsilni, mogli uciec, ale nie zwyciężą!
– … a co z Czarownicami? – dodawał z niepokojem.
– Dałbym głowę, że Czarownica, spalona ostatnio w sąsiednim miasteczku, była tą samą, która ukrywała się w Ardżanie. I że była to naprawdę ostatnia już z Czarownic dawnego Wielkiego Królestwa – szeptał gorliwie Woodou. Sam przekonałeś się, panie, że nie ma prawdziwych Czarownic. Ileż ich przyprowadzano przed twoje oblicze i nigdy nie umiały niczego zaczarować, nawet w godzinie śmierci.
Woodou nie przyznał się swemu panu, że osobiście skazywał na stos niewinne kobiety, byle tylko Urgh wierzył, że spalono kolejną Czarownicę, schwytaną dzięki jego, Woodou, sprytowi i wierności. Choć ta, którą ostatnio schwytano i spalono w jednym z miasteczek, musiała być prawdziwa. Wiele opowiadali o tym na Zamku ci, którzy ją schwytali i byli obecni przy jej śmierci. Schwytano ją bardzo prosto: leczyła właśnie śmiertelnie chore dziecko, którego matka, skazana na śmierć za śpiewanie Pieśni, przebywała w więzieniu. I gdy Czarownica skupiła całą swą wolę i umysł na chorobie – a ta zaczęła poddawać się i było pewne, że dziecko wyżyje – w ręce Najeźdźców oddał ją nie kto inny, ale sam ojciec dziecka, w zamian za obietnicę wypuszczenia jego żony. Czarownica, lecząc dziecko, nie zwracała uwagi na nic poza nim i nie dostrzegła, że w duszy ojca kiełkuje myśl ojej wydaniu.
– Głupi… – westchnął z satysfakcją Woodou. – Czarownicę schwytano i natychmiast spalono, nie dając jej szans na żadne sztuczki, a matkę dziecka i tak ścięto. Dziecko kat udusił własnymi rękami, gdyż dotykane przez Czarownicę, mogło przejąć coś z jej magicznych talentów…
Tyle tylko, że jeden z rycerzy Urgha na własne oczy widział, jak z ognia stosu wyfrunął nagle nieduży, szary ptak, którego wcześniej na pewno tam nie było. Legenda głosi, że właśnie w ten sposób Czarownice unikają śmierci, przemieniając się w ptaki, gdy płomień zaczyna ogarniać ich ciała. Czy trudno się potem dziwić, że żołdacy Urgha wprawiają się w łuku strzelając głównie do ptactwa? Że nienawidzą ptaków i skrupulatnie liczą każdego zestrzelonego?
– Gdybym umiał, sam bym je wystrzelał – mruczy Woodou z zaciętością. Jest blady i zmęczony, bowiem cóż z tego, że w dzień uspokaja lęki swego pana, skoro noc w noc dręczą go koszmary?
– Tego dnia, o którym mówi ta przeklęta Pieśń, w samą 777 rocznicę naszego panowania, moi wszyscy żołnierze staną z bronią w ręku. A już w tej chwili jest ich prawie tylu co mieszkańców dawnego Wielkiego Królestwa – mówi chełpliwie Urgh. – Na każdej piędzi ziemi będzie stał mój żołnierz i co kto mi zrobi?!
– Na każdej piędzi z wyjątkiem Wielkich Lasów, Wysokich Gór i Pustyni – myśli posępnie Woodou. – Tam ciągle nie sięga twoje panowanie, Urghu XIII, i boję się, że nigdy nie sięgnie. Ale też żyją tam tylko lwy, niedźwiedzie, orły i jelenie. A nad nimi nie musimy panować. Te stworzenia nas nie pokonają. Nie pokona nas też szalony starzec, leczący na Pustyni umierających, Pustelnik, którego zniszczy w końcu śmiertelna choroba, jaką mu przywloką jego ukochani chorzy…
Urgh niekiedy rozmyśla o swym synu, ale nie tęskni za nim.
– Nie miałbym z niego żadnego pożytku – duma ponuro. Po co mi zresztą syn? Jeśliby miała spełnić się ta przeklęta Pieśń, nie osadzę nikogo przed śmiercią na tym tronie…
Chwilami staje mu przed oczami piękna twarz matki Ajoka, ale wówczas nie smutek, lecz złość zniekształca mu rysy, złość i gniew na własną słabość, za którą został ukarany takim potomkiem.
– Dobrze, że kiedyś moi przodkowie wydali surowy zakaz mieszanych małżeństw – myśli posępnie. – Inaczej całe to państwo pełne byłoby takich Ajoków, a nasze Imperium upadłoby samo z siebie, tracąc walecznego ducha. Ja jeden złamałem zakaz i co z tego wynikło?
Pustelnik na Pustyni nie myśli o Pieśni i wypełnianiu się Czaru – chyba jeden jedyny w całej tej krainie. Ze wszystkich miast i wsi od setek lat dążą ku niemu chorzy, nie znajdujący nigdzie poza nim pomocy. Często udaje mu się przy pomocy ziół i Mocy zawartej w dłoniach ocalić czyjeś życie. Niekiedy jest na to za późno i jedyne co może zrobić, to pomóc umierającemu przezwyciężyć lęk przy przekraczaniu Bram Wiecznej Krainy, a później pochować jego ciało w suchym piasku Pustyni. Cała Pustynia to piasek – i ukryte w nim szkielety. Ale to także życie, które udaje się ocalić ł które potem wraca do ludzi, w świat niewoli, ale i świat nadziei, której nigdy nie zabije nawet najcięższa niewola. Pustelnik nie wie nic o zbliżaniu się Dnia Pieśni Jedynej, nie zna nawet jej słów, i nie ma czasu poznać, choć niekiedy nucą ją chorzy i umierający. Pustelnik skupiony jest tylko na tym, by uratować kolejne życie – i przywrócić je krainie niewoli. Tak czyni każdy lekarz, nawet jeśli śmierć byłaby wybawieniem.
I nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie wie, czy jest to od setek lat stale ten sam Pustelnik, czy też co parędziesiąt lat inny. Ale nie mato najmniejszego znaczenia.
Ten znaczący 776 rok niewoli przechodzi jak inne swoim własnym rytmem, od rozpasanego lata do żółtej, sennej jesieni, by potem przyoblec ziemię w biały śnieg, otulić” nim nędzę człowieka i bogactwo Natury. A zaraz potem śniegi zaczynają topnieć, by ustąpić miejsca świeżo kiełkującemu życiu. Ten rok przemija jak każdy inny, swoim własnym, niezmiennym rytmem, ale dla ludzi jest on niepowtarzalny i dla każdego inny. Jednym płynie zbyt szybko, innym za wolno. Najeźdźcy najchętniej chcieliby zatrzymać Czas, ale ten płynie naprzód, niestrudzenie.
Czarownica stała na schodach wiodących do ruin prastarej Świątyni i spoglądała w dół, w doliny, gdzie hen, w oddali, poruszały się drobne, zmniejszone przez odległość trzy bure sylwetki. Wydawało się, że zbliżają się niezwykle wolno, choć wytrwale. Na twarzy śledzącej je Czarownicy malowała się niecierpliwość i niepokój. Obok niej przycupnął nieduży, szary ptak i wypukłymi smutnymi oczami bez wyrazu, spoglądał w tę samą co i ona stronę.
Ajok stał koło Czarownicy, tłumiąc na próżno rozszalałe bicie serca. Oto niedługo, na jego oczach, wypełni się Pieśń Jedyna. Już jutro mija kolejna rocznica niewoli – tym razem ta właściwa, siedemset siedemdziesiąta siódma – i jest to zarazem dzień urodzin tej królewny z rodu Luilów, która stoi nieruchomo obok niego, ze spokojną twarzą i nawet najdrobniejszym grymasem nie daje po sobie znać, co naprawdę czuje. Ajok wie, że ona się boi – ale za sprawą tego Świętego Miejsca wstąpiły w nią duchy jej królewskich przodków i dlatego nie okaże strachu. Ale on istnieje – jest to strach przed odpowiedzialnością. Zbyt wielkie nadzieje zbyt wielu ludzi obciążają te dziewczęce ramiona. I choć Luelle stoi wyprostowana, Ajokowi wydaje się, że ten ciężar zaraz przygnie ją ku ziemi.