bowiem Dzień nadszedł…”
– Dość – szepnęła nagle Dziewczyna. – Nie mów więcej ani słowa. Nie chcę wiedzieć, co będzie dalej.
– Boisz się? – spytał także szeptem Ajok.
– Tak. Boję się. Bo to wszystko razem jest takie nieprawdopodobne…
– O n e, Czarownice – zaczął w nagłym natchnieniu Ajok – wiedziały dobrze, co robią, gdy nie obciążały ciebie, dziecka, dziewczynki, panienki, a nawet dziewczyny tą wiedzą. Ta wiedza teraz na tobie ciąży, jak kamień, widzisz?
– Tak. Pomyślałam dokładnie to samo, że skoro Czarownice nie chciały, abym znała do końca Pieśń, to musiały mieć swoje racje. One prawie zawsze mają rację, wiesz? Ten fragment Pieśni powiedział mi na szczęście tylko to, czego już się dowiedziałam w tym Zamku. Tak głośno przecież krzyczeli wszyscy na dziedzińcu, kim jestem, i że należy mnie spalić… A resztę… resztę prawdy dowiem siei tak, jeśli mnie nie spalą i nadejdzie Czas – zakończyła gwałtownie.
– Nie spalą cię – powiedział z przejęciem Ajok. – Ale… ale widzisz… oni postawili jeden warunek… Wstyd mi powiedzieć… To naprawdę nie moja wina!
Dziewczyna zaśmiała się widząc nagłe zawstydzenie chłopca.
– Mówże! Czy to takie straszne?
– Straszne. Dla ciebie – wyznał Ajok. – Ja… ja., bym to uczynił, gdybyś chciała ratować swoje życie za taką cenę. Ja teraz mogę dla ciebie zrobić wszystko, co tylko zechcesz. Bo ty jesteś Pieśnią, a ta Pieśń jest wszystkim co kocham…
– Powiesz wreszcie? – poganiała go Dziewczyna.
– Mój ojciec nie spali cię na stosie, jeśli zostaniesz moją żoną – powiedział Ajok tak szybko, iż zdawało mu się, miał przynajmniej taką nadzieję, że te słowa wcale nie padły. I wtedy usłyszał śmiech. Luelle śmiała się, i było w jej śmiechu coś z okrutnego szyderstwa, choć także i coś ze szczerego rozbawienia. Ajok odczuł nagle ogromny smutek. Luelle dostrzegła widać zmianę na jego twarzy, gdyż spoważniała, a śmiech urwał się szybko:
– Nie gniewaj się – rzekła przepraszająco. – Sam chyba wiesz, że to niemożliwe. Czarownice na pewno nie chowały mnie na twoją żonę, a ja… ja chciałabym spełnić ich nadzieje. Teraz dopiero ujrzałam, że nie są to tylko ich własne nadzieje. One prowadziły i prowadzą mnie ścieżkami Pieśni Jedynej, a ja mam po prostu iść i nigdzie nie zbaczać, rozumiesz?
– Tak – szepnął Ajok. Coś nadal ściskało go w gardle, a oczy miał wypełnione żalem. Było mu bardziej przykro, niż wówczas gdy kpił z niego ojciec za jego cherlawość. Ona, Luelle, miała niewątpliwie rację, ale czy musiała okazać to właśnie w taki sposób? Szyderczym śmiechem? Skoro on, Ajok, sam doskonale rozumie śmieszność tej propozycji?
– Więc pomożesz mi uciec? – spytała Luelle.
– Tak – otrząsnął się chłopiec z własnych, smutnych myśli. – Musimy tylko wymyślić jakiś mądry sposób, a na to jest jeszcze trochę czasu. Nasz ślub ma nastąpić za tydzień. Do tego momentu musimy udawać, że chcemy go oboje. Mamy zatem dokładnie pięć dni na obmyślenie sposobu, który musi być pewny i niezawodny. Pamiętaj, że gdyby nas schwytano, już by nas nic nie uratowało. Ja… cóż, ja niewiele znaczę, ale ty musisz żyć.
– Ty też musisz żyć – szepnęła Luelle z uśmiechem i położyła rękę na dłoni chłopca, którego uraza stopniała pod tym dotykiem. – 1 dlatego musimy razem uciec.
– Tak, ale gdzie? – spytał rozsądnie Ajok. – Do Ardżany nie ma sensu, skoro cię tam raz schwytano… – i urwał gwałtownie, przypominając sobie, że schwytanie Luelle było głównie jego zasługą. Bladą twarz powiódł mu szkarłatny rumieniec. Dziewczyna udała, że tego nie widzi, choć patrząc w oczy chłopca już od dawna czytała w nim jak w otwartej księdze.
– Uciekniemy w Wysokie Góry – odparła. – A tam poznasz smak prawdziwej wolności.
– Ale… ale w Wysokich Górach straszy – zająknął się chłopiec. – Podobno żyją tam jedynie wskrzeszone upiory! Chodźmy lepiej na Pustynię, do Pustelnika, który jest dobry i łagodny, jak mi mówiła ongiś matka.
Luelle zaśmiała się drwiąco.
– W Wysokich Górach straszy tylko Najeźdźców! A ty idziesz tam ze mną, królewską córką! – wyprostowała się dumnie. Oczami wyobraźni ujrzała na swych skroniach koronę i uśmiechnęła się do tego widoku. Nie dostrzegła, że chłopiec spłoszył się:
– Ja też… ja też jestem Najeźdźcą, więcej, jestem synem króla Najeźdźców.
– Nie bój się, ja cię ochronię – rzekła łaskawie Dziewczyna. Pierwsze uczucie ogromnej odpowiedzialności, jaka na nią spadła wraz z wiedzą o tym, kim jest, zaczęło ustępować próżnemu zadowoleniu. Nagle myśl, że ona, mała żebraczka – włócząca się wraz z Opiekunkami po drogach i bezdrożach tej krainy – jest królewną, której praw do Wielkiego Królestwa nikt nie śmiał podważyć, zaczęła się jej podobać.
Chłopiec tymczasem myślał, że nawet gdyby miało mu się coś stać, nawet gdyby miał oddać życie w tej niespodziewanej przygodzie – gotów jest je oddać. Pomoże w ten sposób Pieśni i zarazem odkupi swoją zdradę.
Gdy Ajok wyszedł, nastrój Luelle odmienił się i znowu jęła długimi krokami chodzić po swojej komnacie – więzieniu. Nie była pewna ucieczki. Choć w oczach chłopca wyczytała szczerość i prawdziwą chęć pomocy, nie wierzyła w jego możliwości. Wyczytała też bowiem chwiejność charakteru, słabość i lękliwość. Bała się, czy nie zawiedzie w ostatniej chwili. Jednak innego wyjścia nie było. Jej Opiekunka wciąż milczała. Albo stało się coś bardzo złego – albo Luelle na wyrost uwierzyła we własną umiejętność telepatii. Może Czarownica przebywa w Ardżanie, czekając na nią, tylko ona, Luelle, nie umie się z nią porozumieć w ten tajemniczy sposób? Wszak nigdy wcześniej go nie próbowała…
Ach, gdyby ta komnata nie miała tak grubych szyb, mogłaby przywołać jakiegoś ptaka, nawet z oddali, żeby pofrunął do Pałacu Królów i przywiózł wieści! Niestety, pokonać tak grube szkło mogłaby tylko prawdziwa Czarownica, a ona nią nie jest. Okno deformowało też obraz za nim i ruiny Ardżany wydawały się ponure, posępne, złowróżbne. Z wolna nadchodziła noc. Druga noc jej niewoli na Zamku Urgha XIII. A czwarta – spędzona z dala od Czarownicy.
Noc spłynęła także na ruiny Ardżany i wpełzła do Sali Tronowej Pałacu Królów. Zielonozłote żmije spały na kamiennych ławkach cicho sycząc w półśnie. Jedna z nich, owinięta wokół kamiennej głowy lwa nagle znieruchomiała i wydała z siebie głośniejszy, melodyjny syk: coś poruszyło się pod tronem.
Leżąca dotąd nieruchomo Czarownica uniosła głowę, a jej zamknięte powieki delikatnie zadrgały. Na twarz powoli wracała jej naturalna śniadość, ustępując śmiertelnej bladości. Po chwili otwarła oczy, a wówczas śpiąca razem z nią żmija wyszła ze skrytki pod tronem. Czyniła to niechętnie, bowiem choć ciało to czuć było karadormem – zachowało też zapach lasów, pól, gór, a zapach ten sprawiał żmii przyjemność w tej chłodnej zimowej porze. Czarownica przeciągnęła się i z pewnym trudem zaczęła wracać do rzeczywistości. Po chwili już stała pośrodku tronowej sali, rozglądając się dokoła. Widok zielonozłotych towarzyszek doli przywrócił jej przytomność umysłu.
– Spałam magicznym snem – wymamrotała do siebie. – Obawiam się, że znacznie dłużej niż zawsze. Gdzie jest ona?
Oczy Czarownicy bez trudu pokonały mrok i wślizgnęły się w każdy zakątek Pałacu. Patrzyła teraz swobodnie przez mury, ruiny i nagą w tej zimowej porze Dżunglę. Jej duch, wzmocniony w krynicy Prastarych Mocy poszybował nad całą Ardżaną. Ale Dziewczyny nie było. Nigdzie. Teraz Czarownica wyrzuciła z siebie mocny, choć bezgłośny telepatyczny okrzyk: “gdzie jesteś?!” Ale odpowiedziała jej cisza.
– Może nie umie jeszcze posługiwać się telepatią – pocieszyła samą siebie ł spróbowała jeszcze raz – “To ja” – wędrowało przez świat dawnego Wielkiego Królestwa jej nieme wołanie – “Odpowiedz!”
– Jest noc – pomyślała nagle przytomnie. – Może ona śpi? Nie słyszy? Ale przecież ten Głos trafia nawet do śpiących.
Po raz trzeci Czarownica skupiła całą swoją wolę – wszystkie na nowo odzyskane moce i zawołała bezgłośnie: