Żołdacy Urgha nie umieli ani nie chcieli nawet niczego budować. Chcieli czerpać z gotowego – i wydawało się im to Niewyczerpalne. I rzeczywiście, przez setki lat takie właśnie wydawało się być, skoro Najeźdźcom – koczownikom było dość obojętne, jak mieszkają, byle w garnku czekało proste, choć obfite jadło, a beczki były napełnione piwem i winem. Ardżana nie była im już do niczego potrzebna. Mogła umrzeć.
Po siedmiuset siedemdziesięciu latach okradania bogatego ongiś Imperium Luilów przedstawiało ono sobą smutny widok. Ale kolejnym pokoleniom Najeźdźców wydawało się i tak ósmym cudem świata. Wszak ich praprzodkowie bytowali jedynie na Wielkich Stepach, przenosząc się stale z miejsca na miejsce, nie budując miast, nie uprawiając roli. Zatem Wielkie Królestwo jeszcze przez długie wieki mogło się im wydawać niewyczerpane w swych bogactwach, zaś miasta – nawet tak zrujnowane po setkach lat – jednak wciąż jeszcze były miastami, wyjąwszy Ardżanę, Żmijowe Królestwo.
W ocalałych z pogromu ogromnych świątyniach i pałacykach innych miast Najeźdźcy pozakładali tkalnie, szwalnie, farbiarnie, garbarnie i inne pracujące dla nich fabryki. Zarówno w nich jak i w dawnych kopalniach postawiali byle jakie baraki – żeby jeńcy, ich zniewoleni robotnicy mieli blisko do trwającej od świtu do zmierzchu ciężkiej harówki. Mianowani przez Najeźdźców wójtowie zagrabiali niemal cały plon rolnikom, zostawiając im tylko tyle, by nie zdechli z głodu. I tylko Lasów nie udało się wyciąć, gdyż jedynie one umiały skutecznie stawić im czoła. Wszystkie jeziora i rzeki zostały zatrute, albowiem Najeźdźcy uczynili z nich swoje śmietniki – dla odpadów z fabryk i kopalń.
… byłoby nieprawdą twierdzić, że Najeźdźcy podbili Wielkie Królestwo całkiem bez rozlewu własnej krwi. Pozbawieni broni poddani króla Luila XXIV walczyli z wrogiem czym tylko mogli i jak umieli. Ale umieli niewiele – gdyż nikt nie uczył ich sztuki walki, nie mieli też prawdziwej broni, lecz tylko owe sakralne, drewniane miecze. Uzbrojonym w żelazo wrogom mogli przeciwstawić początkowo tylko gołe pięści. Później, na przestrzeni siedmiuset lat parokrotnie próbowali wzniecać przeciw okrutnemu Urghowi i jego kolejnym następcom liczne powstania i bunty – zawsze jednak szybko i krwawo unicestwiane. Ostatni z nich miał miejsce jakieś 150 lat temu – wówczas pod topór oddało swe głowy ponad dwadzieścia tysięcy powstańców i ich rodzin. Od ponad stu pięćdziesięciu lat w kraju trwała pozornie martwa cisza. Zdawało się, iż zniewoleni mieszkańcy ostatecznie ulegli wyjątkowo okrutnym rządom trzech ostatnich Urghów – XI, XII i aktualnie panującego Trzynastego Urgha. Władcy ci nie czekali, aż ktokolwiek podniesie bunt. Tropili jego przejawy nawet tam, gdzie ich w ogóle nie było – i karali śmiercią, nie bacząc na stopień winy. Wystarczyło podejrzenie, dość było jednego donosu czy nawet zwykłej samowoli któregokolwiek z Najeźdźców, który właśnie miał chęć ściąć głowę temu, a nie innemu poddanemu, gdyż spodobał mu się jego dom, jego żona czy też nie spodobało się spojrzenie.
A spojrzenia poddanych coraz bardziej nie podobały się żołnierzom Urgha i samemu Urghowi XIII, nawet jeśli nie wyrażały nic poza lękiem. Najeźdźcom wystarczała sama pamięć o krążącej po kraju Pieśni Jedynej – i sen uchodził spod ich powiek bezpowrotnie.
Jeśli baronowie i żołnierze Urgha XII mieli jeszcze sen stosunkowo spokojny – słowa Pieśni wywoływały w nich co najwyżej gniew, ale nie obawę – to służkowie Urgha XIII coraz częściej przepowiadali je sobie w niespokojnych, a nawet jakby zalęknionych myślach.
Pierwszych kilka zwrotek tej ponurej wieszczej Pieśni nie miało znaczenia. Przypominały jedynie, czym było Wielkie Królestwo, nim je podbito, jak było wspaniałe, bogate i wolne. O tym wiedzieli wszyscy i wszak dlatego właśnie Urgh I na nie napadł. Te zwrotki nie budziły w Najeźdźcach lęku; przeciwnie, budziły dumę, że aż tak potężne Imperium udało się im zdobyć. Podobnie było z paroma następnymi zwrotkami. Wszak sławiły one chwałę ich oręża, ukazywały, z jak dziecinną wręcz łatwością Urgh I i jego dzielni żołnierze zalali cały kraj ł wzięli go w swoje władanie raptem w kilka dni. Wszystkie niepokoje związane były ze zwrotkami, które zaczynały się od słów:
“… za siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat
dla krwawych Urghów złowieszczy Czar przyniesie los
i nie żelazny sprawi to miecz, nie krew przelana,
lecz Wszechpotężna, Drzemiąca Moc, Moc nienazwana,
którą obudzi stóp drobnych ślad…”
I te, i dalsze słowa były coraz bardziej zagmatwane, zagadkowe, niepojęte – i tym bardziej budziły lęk. Na Zamku Urgha XIII głowiono się nad nimi niemal od początku panowania tego właśnie władcy. Gdyż to za jego życia upływało siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat – a zatem po prostu 777 lat, liczonych od Dnia Grozy, Dnia Podboju Wielkiego Królestwa. I dlatego Urgh XII, ojciec obecnego władcy, panował spokojnie, a nawet złośliwie chichotał, spoglądając na swego nieletniego jeszcze następcę i jedynego syna:
– Nie j a będę miał TO na głowie, mój synu! Nie ja! Nie mój to będzie strach, lecz twój, więc ty się martw, ile prawdy w tych głupich słowach, bo zanim cośkolwiek z nich się spełni, mnie i tak już nie będzie na tym świecie…
Pytanie: “ile prawdy w tych głupich słowach” stawało się coraz bardziej palące. Przepowiedziane w Pieśni Jedynej 777 lat upływało już wkrótce – dokładnie za trzy lata. Albo cztery. Jednym wychodził taki, a drugim inny rachunek, ale rok mniej, rok więcej i tak w tym przypadku nie miało znaczenia. Tak czy owak świat Urgha miał runąć, a Imperium powrócić do rąk prawowitych władców.
I dziś też Urgh XIII, niemal jak co dzień, wielkimi krokami chodził po swojej komnacie w Zamku i wyrzucał z siebie gniewne zdania.
– … mówiłem, że to wyjaśni tylko astrolog. Astrolog, mag lub Czarownica! I żądam, żeby wreszcie kogoś takiego doprowadzono przed moje oblicze! Kogoś, kto wyjaśni słowa tej przeklętej Pieśni i oceni ich prawdopodobieństwo!
Woodou, jego doradca, malutki, chudy, zgarbiony – kulił się w sobie jeszcze bardziej pod wzrokiem swego pana.
– Królu, wszak wiesz, że każda osoba spośród mieszkańców tego kraju, która została choćby podejrzana o bycie Czarownicą, magiem lub astrologiem była natychmiast, bez sądu, palona na stosie. Nie tylko za twego, ale i twoich ojców panowania. Więc dzisiaj nie ma w tym kraju nikogo takiego. Już nie ma.
Woodou nie pochodził z rodu Najeźdźców, tym bardziej jego lęk i uniżoność wobec Urgha XIII były większe. Woodou urodził się jako mieszkaniec podbitego przez Urghów kraju i byłby zapewne niewolnikiem, jak jego pobratymcy, gdyby nie spryt, inteligencja i chytrość, dzięki którym stał się dla króla niezastąpiony. Początkowo Woodou, jako chłopiec, był tylko pachołkiem Urgha, wyznaczonym do trzymania za uzdę konia, gdy władca nań wsiadał. Bystrość chłopca i zdolność do pochlebstw spowodowały, że rychło został najpierw osobistym pokojowcem władcy, a potem kimś w rodzaju jego doradcy i sekretarza. Rady Woodou dotyczyły stale tego samego – i w tym temacie był najlepszym ekspertem Urgha: jak najskuteczniej unicestwiać w porę jakiekolwiek przejawy buntu ze strony zniewolonych poddanych, jak tropić śpiewaków Pieśni Jedynej, jak skutecznie wzbudzać i utrwalać lęk przed Najeźdźcami – taki lęk, który uniemożliwi jakiekolwiek działania przeciw nim. A w tym Woodou był niezastąpiony, bowiem sam będąc poddanym i mając duszę niewolnika, najlepiej znał (lub przynajmniej tak mu się zdawało) sposoby działania przeciw swym współrodakom.
Od paru lat Urgh XIII ponawiał jedno i to samo żądanie. Pragnął spotkać się z kimś, kto ostatecznie wyjaśniłby mu, czy słowa Pieśni Jedynej są słowami wieszczymi, proroczymi, czy też nie mają żadnego znaczenia, a magiczna liczba 777 jest zwykłą zachcianką śpiewających, marzeniem, ułudą – a nie rzeczywistą groźbą. Od tych samych paru lat Urgh niezmiennie dowiadywał się od swych sług, rycerzy i krewnych, że wszyscy umiejący posługiwać się magią lub mową Gwiazd na mocy nie kogo innego, ale jego własnych, a także jego praojców rozkazów, zginęli okrutną śmiercią.