Panienka spłoszyła się.
– Właściwie… doprawdy… No cóż, ona mówi do mnie “Panienko”…
– Panienko? – zdziwiła się Agna. – P a n i e n k i mieszkają w pałacach, a nie w opuszczonych starych domach. Nie noszą też takich zniszczonych ubrań, jak twoje. Raz w życiu widziałam z daleka prawdziwą panienkę. W Miasteczku. Była to córka Najeźdźcy. Przepięknie ubrana, wsiadała na konia, a jakiś żołnierz pomagał jej i mówił właśnie tak: “Proszę wsiadać, Panienko…” Chyba że byłaś kiedyś bardzo bogata, ale Najeźdźcy zabrali ci wszystko?
– Nie, nigdy nie byłam bogata – szepnęła Panienka. – Może kiedyś będę?
– Bogata byłabyś tylko wtedy, gdyby twoi rodzice poszli na służbę do Najeźdźców, jak nasz wójt – powiedziała Agna i zaraz dodała szeptem: – Moi rodzice i c h nienawidzą i dlatego mamy tylko te sześć owiec, więcej nic. Nawet krowy nie mamy. Zabrał wójt. Mówiłaś przed chwilą o n a. Chyba nie wyrażałaś się tak o swojej mamie?
– Nie. Ona to… to moja ciotka. Mama nie żyje.
– Biedna jesteś – rzekła Agna. – Chcesz, to dam ci kawałek mojego chleba?
– Nie, dziękuję, nie jestem głodna.
– Zazdroszczę ci. Ja prawie stale jestem głodna – westchnęła Agna. – Ale zaraz upiekę kilka ziemniaków w ognisku. Masz ochotę?
– Nigdy tego nie jadłam – wyznała Panienka.
– No to zaraz zobaczysz, jakie są pyszne, tylko mi pomóż… I Agna nauczyła Panienkę, jak wkładać ziemniaki do żaru, tak aby nie spaliły ich płomienie. Obie dziewczynki czekały teraz, aż ziemniaki będą gotowe, i rozmawiały ze sobą. Ponieważ Panienka nie chciała mówić o sobie, Agna ochoczo opowiadała jej o swoim życiu. I choć ze słów dziewczynki wyłaniało się życie ubogie i ciężkie – z pracą od świtu do nocy, której owoce nie przynosiły jednak dostatku, bowiem wszystko co lepsze zawsze zabierał wójt dla Najeźdźców – mimo to Panienka zazdrościła Agnie. Zazdrościła jej prawdziwej matki, ojca, braci, domu pełnego ruchu, życia i miłości. Uświadomiła sobie, że ona, Panienka, zawsze była sama, wyłącznie z jedną spośród Czarownic. Nie zaznała nigdy miłości matki czy ojca, przyjaźni rówieśników, życzliwości sąsiadów. Obecność innych ludzi kojarzyła się jej tylko i wyłącznie z ucieczką. Nagle, za sprawą Agny, uprzytomniła j sobie po raz pierwszy w życiu, że ta niezwykłość jej Losu – z której ongiś była dumna – nie zawsze jest przyjemna. Zwłaszcza wówczas, gdy pozostając tak blisko ludzi, niemal we Wsi, jest im jednak obca.
Gdy dziewczynki już zjadły ziemniaki, Panienka uznała, i że trzeba wrócić do domu, by nie narazić się na podejrzliwą czujność Czarownicy.
– Przyjdź tu jutro – powiedziała Agna. – Będę o tej samej porze. Pobawimy się razem…
– Przyjdę – obiecała Panienka i przyrzekła sobie, że nic nie powie Czarownicy o spotkaniu. Nie chciała bowiem nigdzie uciekać; pragnęła spotkać po raz drugi swą rówieśniczkę i słuchać jej opowieści o życiu we Wsi. Chciała też bawić s i ę, gdyż nie wiedziała, co to jest, lecz była zarazem pewna, że powinno to być czymś bardzo przyjemnym.
– Gdzie byłaś tak długo? – spytała Czarownica po jej powrocie i Panienka, odwracając głowę, by Opiekunka nic nie mogła wyczytać ani z jej twarzy ani z oczu, odparła spokojnie: – Obserwowałam krety na pobliskiej łące…
Czarownica skinęła głową uspokój ona.
Tak więc nazajutrz, bez najmniejszych przeszkód, Panienka znowu udała się na odległe pastwisko. Agna powitała ją radośnie. Znała wszystkie dziewczynki we Wsi i ta nowa znajomość nader ją cieszyła. Nie przeszkadzało jej, że Panienka nie chce opowiadać o sobie. Uznała, że widać nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Mogły się jednak we dwójkę pobawić. I Agna nauczyła Panienkę zabawy w kucanego berka, pokazała, jak szukać czterolistnej koniczynki i wróżyć z niej, a w pobliskim stawku puszczały we dwójkę małe łódeczki z kory.
Przez kilka dni Panienka przychodziła na pastwisko, kryjąc to przed Czarownicą – i po raz pierwszy w życiu odkryła wspaniały, niepowtarzalny smak zabawy z rówieśnicą. Było to cudowne uczucie i Panienka była gotowa wiele dać, aby nadal trwało. Gdy zatem pewnego dnia, po godzinie zabawy, ujrzała znudzenie na twarzy Agny, zaniepokoiła się:
– Co ci jest? – pytała.
– Nie wiem, co jeszcze możemy robić – wzruszyła ramionami Agna. – Gdyby były jeszcze inne koleżanki, bawiłybyśmy się w chowanego, bo we dwójkę jest to jednak nudne. Znudził mi się już kucany berek, za zimno, by się kąpać w stawie, i opowiedziałam ci już wszystko co miałam do opowiedzenia. Ty nic nie umiesz opowiadać. Szkoda, że nie mamy piłki…
– Ja zrobię piłkę – oznajmiła z gorliwością Panienka.
– Och, masz na myśli piłkę ze szmat, lub coś takiego? spytała pogardliwie Agna. – Nie chcę. Myślałam o takiej prawdziwej. Gdybyś widziała, jaką piękną piłkę ma córka wójta! Jest z gumy, cała czerwona w zielonobiałe kwiaty! Nigdy nie widziałam nic równie cudownego, jak ta piłka…
Panienka, niewiele myśląc, podniosła z trawy mały kamyk i podrzuciła w górę. Kamyk spadł na ziemię… czerwoną, mieniącą, się tęczowymi kolorami piłką, która podskoczyła wysoko kilka razy, by wreszcie opaść w trawę, u stóp Agny. Agna wytrzeszczyła oczy w podziwie:
– Och!… to niesamowite! Jak ty to zrobiłaś! Czary czy co? Chodź będziemy nią sobie rzucać!
I dziewczynki długo bawiły się, a piłka, jak kolorowy ptak, fruwała im z rąk do rąk. Na pożegnanie Panienka podarowała piłkę Agnie.
Tego wieczoru, gdy Czarownica rozniecała ogień na kominku, do drzwi ich domu ktoś zapukał. Cicho i delikatnie. Mimo to przez smagłą twarz Czarownicy przebiegła chmura niepokoju, zaś Panience serce skoczyło do gardła. Instynktownie wyczuła związek tej nieokreślonej jeszcze wizyty ze swoją zakazaną przyjaźnią.
Czarownica otwarła drzwi i do izby wszedł niewysoki, siwiejący Wieśniak. W ręce trzymał… piłkę.
– Witajcie – powiedział nieśmiało. – Nie chciałem was nachodzić, zresztą nie wiedziałem, że tu ktoś mieszka, ale… Ale to chyba wasze – zakończył, wyciągając rękę z zabawką.
Rzut oka na Czarownicę uświadomił Panience, że ona już wszystko wie, a jej twarz ściął gniew – i lęk.
– Po prawdzie to moja Agna mówi, że Panienka jej t o dała, ale ja bym wolał tego nie mieć – mówił dalej Wieśniak. – Nikt we Wsi nie ma takiej pięknej piłki, tylko córka wójta i tak sobie myślę, że wójt od razu zwróciłby na nią uwagę. No a w dodatku to nie jest zwykła p i ł k a…
Twarz Czarownicy pochmurniała z minuty na minutę.
– Przez taką piłkę to by można iść nawet do więzienia. Albo i na stos – zakończył szeptem.
– Dziękuję – powiedziała Czarownica krótko, biorąc zabawkę z jego rąk.
– To nie wszystko – powiedział Wieśniak i niezgrabnie przestąpił z nogi na nogę. – Ja bym na waszym miejscu poszedł stąd sobie i to szybko. Agna to jeszcze dziecko i nie wiadomo, co komu wypapla, sami rozumiecie, prawda…? Nie chciałbym, żeby was, właśnie was spotkała jakaś krzywda z naszego powodu. U nas cała Wieś szanuje takie jak wy, a kto wie, może jesteście jeszcze kimś innym niż myślę, kimś… sami wiecie, prawda? I z całego serca chciałbym wam pomóc, ale jedyne co mogę, to radzić, byście uciekały. Nasz wójt we wszystkim słucha się Najeźdźcy, więc lepiej niech was tu nie będzie, nim cokolwiek dojdzie do jego uszu…
– Jesteście dobrym i mądrym człowiekiem – szepnęła Czarownica. – W nagrodę macie ten złoty pieniążek, niech wam osłodzi waszą nędzę, z jego pomocą przeżyjecie przyzwoicie choćby rok lub więcej.
– Nie robiłem tego dla pieniędzy! – obruszył się Wieśniak, ale gdy Czarownica wetknęła mu pieniążek w rękę, radość rozlała się na jego twarzy.
– Niech was Los błogosławi – powiedział na pożegnanie i szybko wyszedł.
Panienka w milczeniu oczekiwała słów nagany, ale gdy podniosła wzrok na Opiekunkę, ta patrzyła na nią jedynie z litościwym smutkiem.
– Tęsknisz do ludzi – szepnęła. – Doskonale cię rozumiem. Ale jeszcze musimy ich unikać. Nie martw się, w końcu ich poznasz i oby to było dobre spotkanie.
Skoro świt opuściły dom. A gdy Wieś już im znikła sprzed oczu, Panienka odwróciła się i rzuciła ostatnie spojrzenie na miejsce, w którym po raz pierwszy poznała cudowny smak przyjaźni drugiego człowieka.