— Układaj sobie na zdrowie, ale na podwórku. Nie tu. No, słucham. Zdaje się, że chciałaś mi zaproponować pójście na sanki. W Starszej Mowie. Zaproponuj więc.

— Hmmm… Jak będą "sanki"?

— Sledd jako przedmiot. Aesledde, jako czynność.

— Aha… Już wiem. Va'en aesledde, ell'ea?

— Nie kończ pytania w ten sposób, to niegrzeczna forma. Pytanie tworzy się intonacją.

— Ale dzieci z Wysp…

— Nie uczysz się żargonu ze Skellige, lecz klasycznej Starszej Mowy.

— A po co ja się właściwie tej Mowy uczę, co?

— Po to, by ją poznać. Tego, czego się nie zna, wypada się uczyć. Ten, kto nie zna języków, jest kaleką.

— Wszyscy i tak mówią tylko wspólnym!

— Fakt. Ale niektórzy nie tylko. Zaręczam ci, Ciri, że lepiej zaliczać się do niektórych niż do wszystkich. No, słucham. Pełnym zdaniem: "Pogodę mamy dziś piękną, pójdźmy zatem na sanki."

— Elaine… Hmmm… Elaine tedd a'taeghane, a ya'en aesledde?

— Bardzo dobrze.

— Ha! No to chodźmy na sanki.

— Pójdziemy. Ale pozwól mi dokończyć makijażu.

— A dla kogo ty się tak malujesz, hę?

— Dla siebie. Kobieta podkreśla urodę dla własnego samopoczucia.

— Hmmm… Wiesz, co? Ja też coś marnie się czuję. Nie śmiej się, Triss!

— Chodź tu. Siadaj mi na kolana. Odłóż miecz, prosiłam! Dziękuję. Teraz weź ten duży pędzelek, popudruj twarz. Nie tyle, dziewczyno, nie tyle! Spójrz w zwierciadło. Widzisz, jaka jesteś ładna?

— Nie widzę żadnej różnicy. Umaluję sobie oczy, dobrze? Z czego się śmiejesz? Ty zawsze malujesz sobie oczy. Ja też chcę!

— Dobrze. Masz, pocieniuj sobie tym powieki. Ciri, nie zamykaj obojga oczu, nic nie widzisz, mażesz się po całej buzi. Weź odrobinkę i tylko muśnij powieki. Muśnij, mówiłam! Pozwól, trochę rozetrę. Zamknij oczy. A teraz otwórz.

— Ooooo!

— Jest różnica? Odrobina cienia nie zaszkodzi nawet tak ładnym oczom jak twoje. Elfki wiedziały, co robią, wymyślając cienie do powiek.

— Elfki?

— Nie wiedziałaś? Makijaż to wynalazek elfek. Wiele pożytecznych rzeczy przejęliśmy od Starszego Ludu. Cholernie mało dając w zamian. Teraz weź kredkę, obrysuj cieniutko górną powiekę, przy samych rzęsach. Ciri, co ty robisz?

— Nie śmiej się! Powieka mi drży! To dlatego!

— Rozchyl lekko usta, przestanie drgać. Widzisz? Gotowe.

— Oooo!

— Chodź, pójdziemy teraz, by naszą urodą wprawić wiedźminów w osłupienie. Trudno o przyjemniejszy widok. A potem weźmiemy sanki i rozmażemy sobie makijaż w głębokich zaspach.

— I umalujemy się znowu!

— Nie. Każemy Lambertowi napalić w łaźni i wykąpiemy się.

— Znowu? Lambert mówił, że zużywamy za dużo opału na te kąpiele.

— Lambert cńen me a'baeth aep arse.

— Co? Tego nie zrozumiałam…

— Z czasem opanujesz również idiomy. Do wiosny mamy jeszcze dużo czasu na naukę. A teraz… Va'en aesledde, me elaine luned!

*****

— To, na tej rycinie… Nie, psiajucha, nie na tej… Na tej. To jest, jak już wiesz, ghul. Posłuchajmy, Ciri, czego nauczyłaś się o ghulu… Ej, spójrz no na mnie! Co ty, u diabła starego, masz na powiekach?

— Lepsze samopoczucie!

— Co? A, mniejsza z tym. No, słucham.

— Hmm… Ghul, wuju Vesemirze, to potwór, który pożera trupy. Napotkać go można na cmentarzyskach, w okolicach kurhanów, wszędzie, gdzie grzebie się zmarłych. W nek… nekropoliach. Na pobojowiskach, na polach bitew…

— Niebezpieczny jest więc tylko dla nieboszczyków, tak?

— Nie, nie tylko. Żywych ghul również napada. Jeśli jest głodny lub gdy wpadnie w szał. Jeśli na przykład jest bitwa… Dużo poległych ludzi…

— Co ci jest, Ciri?

— Nic…

— Ciri, posłuchaj. Zapomnij o tamtym. Tamto już nie wróci.

— Ja widziałam… W Sodden i na Zarzeczu… Całe pola… Leżeli tam, gryzły ich wilki i zdziczałe psy. Dziobały ich ptaki… Na pewno były tam i ghule…

— Dlatego uczysz się teraz o ghulach, Ciri. To, co znane, przestaje być koszmarem. To, z czym umie się walczyć, nie jest już aż tak groźne. Jak walczy się z ghulem Ciri?

— Srebrnym mieczem. Ghul jest wrażliwy na srebro.

— Na co jeszcze?

— Na ostre światło. I na ogień.

— A zatem można z nim walczyć za pomocą światła i ognia?

— Można, ale to niebezpieczne. Wiedźmin nie używa światła ani ognia, bo to przeszkadza widzieć. Każde światło powoduje cienie, a cienie utrudniają orientację. Trzeba zawsze walczyć w ciemności, przy świetle księżyca albo gwiazd.

— Bardzo słusznie. Dobrze zapamiętałaś, jesteś pojętną dziewczynką. A teraz spójrz tu, na tę rycinę.

— Eeeueeeuuueee…

— Cóż, faktycznie nie jest to piękny skur… stwór. To graveir. Graveir to odmiana ghula. Jest do ghula bardzo podobny, ale znacznie większy. Różnią go też, jak widzisz, te trzy kościste grzebienie na czaszce. Resztę ma jak każdy trupojad. Zwróć uwagę. Pazury krótkie i tępe, przystosowane do rozgrzebywania mogił, do rycia w ziemi. Mocne zęby, którymi druzgocze kości i długi, cienki ozór, służący do wylizywania z nich szpiku uległego rozkładowi. Taki dobrze zaśmierdziały szpik to dla graveira przysmak… Co ci jest?

— Nnnnic.

— Cała jesteś blada. I zielona. Za mało jesz. Śniadanie jadłaś?

— Thaaaak. Jhaaadłam.

— O czym to ja… Aha. Byłbym zapomniał. Zapamiętaj, bo to ważne. Graveiry, tak jak i ghule i jak inne potwory z tej grupy, nie mają własnej niszy ekologicznej. Są reliktami okresu przenikania sfer. Zabijając je, nie narusza się układów i powiązań, jakie panują w przyrodzie, w naszej obecnej sferze. W naszej obecnej sferze te potwory są obce i nie ma tu dla nich miejsca. Czy rozumiesz to, Ciri?

— Rozumiem, wuju Vesemirze. Geralt mi to wyjaśnił. Wszystko wiem. Nisza ekologiczna to…

— Dobrze, dobrze. Ja wiem, co to jest, jeśli Geralt ci to objaśnił, to nie musisz mi już tego recytować. Wróćmy do graveira. Graveiry występują dość rzadko, na szczęście, bo są to cholernie niebezpieczne sukinsyny. Najmniejsze skaleczenie w walce z graveirem oznacza zakażenie jardem trupim. Którym eliksirem leczy się zakażenie jadem trupim, Ciri?

— "Wilgą".

— Prawidłowo. Ale lepiej unikać zakażenia. Dlatego walcząc z graveirem nie wolno zbliżyć się do drania. Walczy się zawsze z dystansu, a cios zadaje się z doskoku.

— Hmm… A w które miejsce najlepiej go ciachnąć?

— Teraz przejdziemy właśnie do tego. Spójrz…

*****

— Jeszcze raz, Ciri. Przećwiczymy to wolniutko, tak byś mogła opanować każdy ruch. Zobacz, atakuję cię tercją, składam się jak do sztychu… Dlaczego się cofasz?

— Bo wiem, że to finta! Możesz pójść w szeroki sinister albo uderzyć górną kwartą. A ja się cofnę i sparuję kontrwypadem!

— Czyżby? A jeśli zrobię tak?

— Auuu!!! Miało być wolniutko! Co zrobiłam źle? Powiedz, Coen!

— Nic. Jestem po prostu wyższy i silniejszy.

— To nieuczciwe!

— Nie ma czegoś takiego jak uczciwa walka. W walce wykorzystuje się każdą przewagę i każdą sposobność, jaka się nadarza. Cofając się, dałaś mi możliwość włożenia w cios większej siły. Zamiast się cofać, należało zastosować Półpiruet w lewo i spróbować ciąć mnie z dołu, kwartą dexter, pod brodę, w policzek albo w gardło.

— Akurat byś mi pozwolił! Zrobisz odwrotny piruet i sięgniesz mnie w lewą stronę szyi, zanim zdążę złożyć paradę! Skąd mam wiedzieć, co zrobisz?

— Musisz wiedzieć. I wiesz.

— Akurat!

— Ciri. To, co robimy, to walka. Jestem twoim przeciwnikiem. Chcę i muszę cię pokonać, bo tu idzie o moje życie. Jestem od ciebie wyższy i silniejszy, będę więc szukał okazji do ciosów, którymi zbiję i przełamię twoją paradę, tak jak to przed chwilą widziałaś. Po co mi piruet? Jestem już w sinistrze, zobacz. Cóż prostszego, jak uderzyć sekundą, pod pachę, na wnętrze ramienia? Jeśli rozetnę ci tętnicę, umrzesz w ciągu kilku minut. Broń się!