Изменить стиль страницы

Procurator zrozumiał, że tam, na placu, zgromadziły się już nieprzeliczone tłumy mieszkańców Jeruszalaim wzburzonych niedawnymi zamieszkami w mieście, i wiedział, że te tłumy oczekują z niecierpliwością na ogłoszenie wyroku, wiedział, że krzyczą w ciżbie ruchliwi sprzedawcy wody.

Procurator rozpoczął od tego, że zaproponował arcykapłanowi, by schronić się przed bezlitosnym skwarem pod dach tarasu, ale Kajfasz, podziękowawszy uprzejmie, wyjaśnił, że w przededniu święta nie może tego uczynić. Piłat osłonił więc kapturem swoją nieco już łysiejącą głowę i rozpoczął rozmowę. Rozmawiali po grecku.

Piłat powiedział, że rozpatrzył sprawę Jeszui Ha — Nocri i że zatwierdził wyrok śmierci.

A zatem na karę śmierci, która powinna zostać wymierzona dziś jeszcze, skazani są trzej rozbójnicy. Dismos, Gestas i Bar Rawan, a oprócz nich jeszcze i ten Jeszua Ha — Nocri. Dwaj pierwsi, jako ci, którzy podburzali lud do buntu przeciwko Cezarowi i ujęci zostali z bronią w ręku przez władze rzymskie, należą do procuratora i o nich nie mówimy. Natomiast dwaj pozostali, Bar Rawan i Ha — Nocri, zostali zatrzymani przez władze miejscowe i sądził ich Sanhedryn. Zgodnie z prawem i obyczajem jeden z nich powinien zostać ułaskawiony i zwolniony w związku z rozpoczynającym się dziś wielkim świętem Paschy. Procurator chciałby zatem wiedzieć, którego z nich Sanhedryn zamierza obdarzyć wolnością — Bar Rawana czy Ha — Nocri?

Kajfasz pochylił głowę na znak, że rozumie prokuratora, i odparł:

— Sanhedryn prosi, by ułaskawić Bar Rawana.

Procurator był pewien, że arcykapłan tak właśnie mu odpowie, ale teraz chodziło o to, by udać, że taka odpowiedź ogromnie go zadziwia.

Piłat zrobił to znakomicie. Uniósł brwi i ze zdumieniem spojrzał arcykapłanowi prosto w oczy.

— Przyznaję, że ta odpowiedź mnie zaskoczyła — powiedział łagodnie. — To chyba jakieś nieporozumienie.

Wyjaśnił to dokładniej. Władze rzymskie nie zamierzają w niczym uszczuplać praw miejscowych władz duchownych, arcykapłan wie o tym najlepiej, ale w tym wypadku najwyraźniej zaszła jakaś pomyłka. I władze rzymskie są, oczywista, zainteresowane w naprawieniu tej pomyłki.

Doprawdy, ciężar przewin Bar Rawana i Ha — Nocri. nie daje się ze sobą porównać. O ile ten drugi, człowiek najwyraźniej niespełna rozumu, winien jest wygłaszania głupich mów w samym Jeruszalaim i w niektórych innych miejscowościach, o tyle ten pierwszy ma na sumieniu znacznie cięższe sprawy. Nie dość, że pozwalał sobie na otwarte nawoływania do powstania, to jeszcze zabił żołnierza, kiedy próbowano go aresztować. Bar Rawan jest bez porównania bardziej niebezpieczny niż Ha — Nocri.

Z związku z tym wszystkim procurator prosi arcykapłana o ponowne rozważenie sprawy i uwolnienie mniej niebezpiecznego z dwu skazanych, a mniej niebezpieczny jest bez wątpienia Ha — Nocri. A więc?…

Kajfasz cichym, ale stanowczym głosem powiedział, że Sanhedryn dokładnie zbadał tę sprawą i raz jeszcze oświadcza, że jest jego zamiarem uwolnienie Bar Rawana.

— Co słyszę? Nawet po moim wstawiennictwie? Po wstawiennictwie tego, przez którego usta przemawia władza rzymska? Arcykapłanie, powtórz to po raz trzeci.

— Także i po oraz trzeci oświadczam, że uwalniamy Bar Rawana — cicho powiedział Kajfasz.

Sprawa została zakończana, nie było już o czym rozmawiać. Ha — Nocri odchodził na zawsze i nikt nie wyleczy procuratora z tych straszliwych, nieznośnych bólów głowy, oprócz śmierci nie ma na nie lekarstwa. Ale nie ta myśl niepokoiła teraz Piłata. Przenikał go ten sam niepojęty smutek, który ogarnął go już wcześniej, na tarasie. Procurator usiłował zrozumieć powód tego smutku. Powód był dziwny — procurator miał niejasne wrażenie, że nie dokończył rozmowy ze skazanym, a może nie dosłuchał czegoś do końca.

Piłat odpędził tę myśl, odleciała natychmiast, tak jak przyszła. Odleciała, pozostał niepojęty smutek, niepojęty, bo przecież niczego nie mogła tu wyjaśnić inna myśl, która przebiegła jak błyskawica i natychmiast zagasła, krótka myśl: “Nieśmiertelność… nadeszła nieśmiertelność…” Kto ma zostać nieśmiertelnym? Tego procurator nie zrozumiał, ale myśl o owej zagadkowej nieśmiertelności sprawiła, że mimo upału zrobiło mu się zimno.

— Dobrze — powiedział Piłat. — Niech więc tak będzie.

Obejrzał się, rozejrzał się dokoła i zadziwiła go nagła przemiana otoczenia. Zniknął ociężały od kwiatów krzak róży, zniknęły okalające górny taras cyprysy i drzewo granatu, i biała statua stojąca pośród zieleni, nawet sama zieleń. Napłynął na to miejsce jakiś purpurowy gąszcz, w którym chwiały się i rozpełzały wodorosty, a wraz z wodorostami kołysał się i on sam, Piłat. Uniósł się gniewem, palącym, duszącym, najstraszliwszym, gniewem bezsilności.

— Duszno mi! — wyszeptał. — Duszę się! Wilgotną zimną dłonią targnął zapinkę na kołnierzu płaszcza, upadła na piasek.

— Dziś jest duszno, na pewno nadciąga burza — powiedział Kajfasz, nie spuszczając oczu z poczerwieniałej twarzy procuratora i domyślając się wszystkich cierpień, które tamtego jeszcze czekają: — O, jakiż straszny jest w tym roku miesiąc nisan!

— Nie — powiedział Piłat — to nie dlatego, że jest duszno, ale dlatego, Kaifo, że świat stał się dla nas atoli za ciasny — zmrużył oczy, uśmiechnął się i dorzucił: — Strzeż się, arcykapłanie!

Ciemne oczy arcykapłana zabłysły, udał zdumienie nie gorzej, niż to przedtem uczynił procurator.

— Co słyszę, procuratorze? — odpowiedział wyniośle i spokojnie. — Grozisz mi, kiedy został wydany wyrok, który ty sam zatwierdziłeś? Czy być może? Przyzwyczailiśmy się do tego, że procurator rzymski waży słowa, zanim cokolwiek powie. Czy nikt nas nie słyszy, hegemonie?

Piłat popatrzył na arcykapłana martwymi oczyma i wyszczerzył zęby udając uśmiech.

— Co mówisz, arcykapłanie? Któż by nas tu teraz mógł usłyszeć? Nie jestem dzieckiem, Kajfaszu. Wiem, co mówię, i wiem, gdzie mówię. Straże wokół ogrodu, straże wokół pałacu, nawet mysz się tu nie prześlizgnie. Nie tylko mysz, nie prześlizgnie się nawet ten, jakże mu tam… ten, z miasta Kiriat. Nawiasem mówiąc, czy znasz go, arcykapłanie? Tak… gdyby zdołał się tu dostać ktoś taki, gorzko by pożałował, wierzysz mi, oczywiście, że miałby czego żałować? A więc wiedz, arcykapłanie, że nie zaznasz odtąd spokoju! Ani ty, ani twój lud! — i Piłat wskazał w dal, w prawo, tam gdzie jaśniała na wzgórzu świątynia. — To ci powiadam ja, Piłat z Fontu, Jeździec Złotej Włóczni!

— Wiem, wiem! — nieulękle odpowiedział czarnobrody Kajfasz, oczy mu zabłysły, wzniósł rękę ku niebu, ciągnął: — Lud judejski wie dobrze, że nienawidzisz go okrutna nienawiścią, będziesz przyczyna wielu udręczeń tego ludu, ale zgubić go nie zdołasz! Bóg go obroni! Usłyszy nas i wysłucha wszechpotężny Cezar i osłoni nas, obroni przed prześladowcą Piłatem!

— O, nie! — krzyknął Piłat. Z każdym słowem czuł się coraz lepiej, nie musiał już niczego udawać, nie musiał dobierać słów. — Zbyt często skarżyłeś się na mnie Caesarowi, Kajfo, teraz nadeszła moja godzina! Poleci teraz ode mnie, ale nie do namiestnika w Antiochii i nie do Rzymu, tylko wprost na Capreje, do samego imperatora, wiadomość o tym, jak tu, w Jeruszalaim, bronicie przed śmiercią zatwardziałych buntowników. I wtedy ja napoję Jeruszalaim nie wodą ze źródeł Salomona, jak to chciałem uczynić dla waszego dobra, o, nie, nie wodą! Przypomnij sobie, że to z waszego powodu musiałem zdjąć ze ściany tarcze z imperatorskimi buńczukami, wysyłać wojska, musiałem, jak widzisz, sam przyjechać, by zobaczyć, co się tu u was wyprawia! Zapamiętaj sobie moje słowa, arcykapłanie — nie jedna kohortę zobaczysz w Jeruszalaim, o, nie jedną! Przyjdzie pod mury miasta cała legia Fulminata, przyjdzie arabska konnica, a wtedy usłyszysz gorzki płacz i narzekania! Przypomnisz sobie wtedy, jak to uratowaliście Bar Rawana!

Arcykapłanowi plamy wystąpiły na twarz, jego oczy płonęły. Uśmiechał się szczerząc zęby, podobnie jak to przedtem uczynił procurator, i odpowiedział: