Изменить стиль страницы

CZĘŚĆ IX. Polana Październik – listopad 1891

ROZDZIAŁ 69

Piątek, 23 października 1891

Następnego ranka Leonie obudziła się z myślą o Victorze Constancie, podobnie jak wieczorem zasnęła.

Spragniona świeżego powietrza, ubrała się szybko i wyszła na spacer. Dookoła widziała ślady burzy z poprzedniego dnia. Wszędzie połamane gałęzie, opadłe liście, miotane wiatrem. Dzisiaj zapadła cisza, różowy świt wstawał świeży i jasny. A jednak nie. W oddali, nad Pirenejami, szary wał chmur burzowych szykował się do ataku.

Obeszła staw, zatrzymała się na cypelku, przyjrzała marszczonej wiatrem wodzie, po czym zawróciła do domu. Na trawnikach rąbek sukienki zebrał rosę. Stopy zostawiały niegłębokie ślady.

Otworzyła frontowe drzwi, weszła do holu, tupnęła kilka razy na szorstkiej wycieraczce, strząsając wodę z pantofli. Zsunęła kaptur, odpięła klamrę i powiesiła płaszcz na metalowym haku.

Idąc po czerwonych i czarnych płytkach w stronę jadalni, uświadomiła sobie, że ma nadzieję, iż Anatol jeszcze nie zszedł na śniadanie. Z jednej strony, martwiła się o Izoldę, ale z drugiej, ciągle była naburmuszona z powodu wcześniejszego powrotu z Carcassonne i nie miała najmniejszej ochoty być miła dla brata.

Otworzyła drzwi. W jadalni zastała jedynie pokojówkę, która ustawiała na metalowym trójnogu pośrodku stołu emaliowy dzbanek z kawą, ozdobiony czerwonymi i błękitnymi wzorami.

Na widok wchodzącej Marieta dygnęła.

– Madomaisela.

– Dzień dobry.

Leonie podeszła do swojego stałego miejsca na zwężonym końcu owalnego stołu i usiadła twarzą do drzwi. Jedna myśl nie dawała jej spokoju. Jeżeli zła pogoda w Carcassonne się utrzyma, wówczas patron hotelu nie zdoła Victorowi dostarczyć listu na Square Gambetta. Albo też, ze względu na ulewny deszcz, koncert zostanie odwołany. Nie miała jak się upewnić, czy pan Constant otrzyma jej wyjaśnienie, i wprawiało ją to w paskudny humor.

Dowiem się, jeśli do mnie napisze.

Westchnęła ciężko i rozłożyła na kolanach serwetkę.

– Czy mój brat już schodził na śniadanie? – zapytała służącą.

– Nie, madomaisela, panienka jest pierwsza.

– A jak się czuje ciotka? Lepiej?

Dziewczyna milczała chwilę, potem odezwała się przyciszonym głosem, jakby powierzała gościowi wielki sekret.

– Panienka nie wie? Madama w nocy czuła się tak źle, że senher Anatol musiał posłać do miasta po doktora.

– Co takiego?! – Leonie wstała. – Nic nie wiedziałam. Już do niej idę.

– Lepiej nie – zatrzymała ją Marieta. – Pół godziny temu madama wreszcie zasnęła. Śpi jak dziecko.

Dziewczyna usiadła na powrót.

– Co powiedział lekarz? Doktor Gabignaud, jak rozumiem?

Służąca kiwnęła głową.

– Madama się przeziębiła, mogło się z tego wykluć coś gorszego. Dostała proszek na zbicie gorączki. Siedzieli przy niej we dwóch przez całą noc.

– A teraz jak wyglądają sprawy?

– To już musi panienka spytać senhera Anatola. Rozmawiał z doktorem na osobności.

Leonie czuła się okropnie. Miała sobie za złe nieprzyjazne myśli i fakt, że całą noc przespała, nie mając pojęcia, co się dzieje w domu. Żołądek jej się ścisnął, wątpiła, by dała radę przełknąć choćby najmniejszy kęs. Ale gdy Marieta postawiła przed nią talerz ze smażonymi jajkami i bekonem, koszyk z ciepłym białym chlebem oraz świeżutkie masło, jednak się skusiła.

Jadła w ciszy. Myśli jej się rwały. A to martwiła się o zdrowie ciotki, a to wspominała cudowne chwile z panem Constantem, potem znów troskała się o Izoldę.

W pewnej chwili usłyszała czyjeś kroki w holu. Rzuciła serwetkę na stół, zerwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi. Jeszcze dwa susy i wpadła na Anatola.

Był blady, pod oczami miał ciemne kręgi, najwyraźniej całą noc nie spał.

– Braciszku, dopiero co się dowiedziałam – rzuciła spiesznie. – Marieta powiedziała, żeby cioci nie przeszkadzać, że zasnęła. Czy doktor jeszcze wróci, czy ciocia…

Anatol uniósł rękę, hamując potok słów. Uśmiechnął się, a mimo zmęczenia uśmiech miał promienny.

– Calmetoi- powiedział, kładąc dłoń na ramieniu siostry. – Spokojnie, petite, najgorsze minęło.

– Ale…

– Izolda wyzdrowieje. Gabignaud jest zdolnym lekarzem. Dał jej środki nasenne. Jest słaba, ale już nie ma gorączki. Teraz wystarczy na kilka dni zatrzymać ją w łóżku.

Z oczu dziewczyny popłynęły łzy. Trochę się zdziwiła. Nawet nie wiedziała, że aż tak lubi ciocię, tę przemiłą, spokojną, uprzejmą osobę.

– Już dobrze, już dobrze, maleńka. Nie trzeba płakać. Wszystko będzie jak trzeba. Nie ma powodów do niepokoju.

– Nie kłóćmy się więcej – chlipnęła dziewczyna. – Strasznie mi było ciężko na duszy.

– Mnie też – przyznał, wyjmując z kieszeni chusteczkę.

Leonie otarła łzy, po czym głośno wydmuchała nos.

– Ładne rzeczy! – Anatol pokręcił głową. – Mama byłaby zgorszona twoim zachowaniem. – Uśmiechnął się szeroko. – Jesteś już po śniadaniu?

Dziewczyna skinęła głową.

– Ja jeszcze nie jadłem. Dotrzymasz mi towarzystwa?

***

Aż do wieczora trzymała się blisko Anatola, zapomniała nawet o Vic-torze Constancie. Najważniejsi byli dla niej ludzie, którzy zamieszkali w Domaine de la Cade, ich miłość i troski.

Izolda została w łóżku na kilka dni. Była słaba i wycieńczona. Leonie czytała jej na głos, dbała o nią i troszczyła się, jak umiała. Po trochu na policzki chorej zaczęły wracać kolory. Anatol zajął się sprawami majątku, i to tak gorliwie, że przesiadywał w sypialni ciotki nawet wieczorami. Możliwe, że służba była nieco zaskoczona taką familiarnością, ale nikt jej głośno nie komentował.

Kilka razy Leonie przyłapała brata, gdy patrzył na nią w szczególny sposób, jakby się chciał z czegoś zwierzyć, jednak wszelkie pytania kwitował uśmiechem, po czym spuszczał wzrok i wracał do swoich zajęć.

W niedzielę wieczorem Izolda czuła się już na tyle dobrze, że do jej sypialni zaniesiono tacę z kolacją. Leonie z radością skonstatowała, iż ciocia wreszcie nie wygląda na chorą. Znów miała promienną cerę i błyszczące oczy. W zasadzie wyglądała nawet lepiej, niż przed chorobą. Anatol również najwyraźniej zwrócił na to uwagę, bo chodził po domu w doskonałym nastroju, często pogwizdując.

W poniedziałek rano dotarły do Domaine de la Cade wieści o klęsce żywiołowej w Carcassonne. Od tej pory najważniejszym tematem rozmów służby stała się powódź. Od piątkowego ranka po sobotni wieczór nad miastem i okolicą szalały gwałtowne burze, zamarła komunikacja, niektóre miejsca zostały całkowicie odcięte od świata. Po dwóch dniach ulewnego deszczu, który bardziej dawał się we znaki na równinach niż w wioskach położonych wyżej na górskich zboczach, w niedzielę, we wczesnych godzinach rannych, Aude wystąpiła z brzegów, zalewając Bastide i tereny w pobliżu koryta. Według pierwszych doniesień, pod wodą znalazła się znaczna część quartier Trivalh, a quartier Barbacane – w całości. Pont Vieux, łączący średniowieczne La Cite z Bastide, także przykryła rzeka, lecz dawało się po nim przejść. W ogrodach przy Hópital des Malades brodziło się w czarnej toni po kolana. Kilka budynków na lewym brzegu zawaliło się, podmytych silnym nurtem. Przed tamą w PaTcherou rzeka niosła podobno całe drzewa wyrwane z korzeniami.

Sytuacja w pobliżu Rennes-les-Bains oraz Quillan także nie wyglądała najlepiej, ale nie wykraczała poza to, czego się należało spodziewać po sezonie jesiennych burz.

Leonie słuchała kolejnych wiadomości z rosnącym niepokojem. Niepokoiła się o pana Constanta. W zasadzie nie miała powodu do obaw. lecz nie potrafiła nad nimi zapanować. Czuła się tym gorzej, że nie mogła powiedzieć Anatolowi, iż zna zalane dzielnice i jest wyjątkowo zainteresowana tym, co się tam dzieje.

Kompletny absurd. Nie powinna się tak przejmować losem osoby, w której towarzystwie spędziła raptem niespełna godzinę. A jednak pan Constant stał się romantycznym bohaterem jej myśli. Nie potrafiła ani nie chciała się od niego uwolnić. I tak jak w początkach października siadywała w oknie, wyczekując listu od matki, tak teraz, pod koniec miesiąca, zastanawiała się, czy w skrzynce na poste restante w Rennes-les-Bains nie leży przypadkiem adresowany do niej list z Carcassonne.

Nie miała pojęcia, jak się dostać do miasta. Nie mogła powierzyć tak delikatnej sprawy nikomu ze służby. Ani przemiłemu Pascalowi, ani słodkiej Mariecie. Miała też jeszcze jedno zmartwienie. Jeżeli patron nie dostarczył jej listu na Square Gambetta w umówionym czasie albo jeśli koncert został odwołany, wówczas monsieur Constant, bez wątpienia człowiek stosujący się do wszelkich zasad, będzie honorowo zobowiązany zapomnieć o całej sprawie.

Dręczyła Leonie myśl, że w takim razie nie dowie się, gdzie jej szukać, albo, co gorsza, uzna ją za nieuprzejmą, ponieważ nie dotrzymała niepisanej umowy.

ROZDZIAŁ 70

Szansa pojawiła się w środę.

Po południu Izolda czuła się na tyle dobrze, że zeszła na obiad. Jadła niedużo. Próbowała różnych potraw, ale jakoś nic jej nie smakowało. Nawet kawa, świeżo zaparzona z ziaren, które Leonie specjalnie dla niej kupiła w Carcassonne, nie wzbudziła jej entuzjazmu.

Anatol nadskakiwał Izoldzie, podsuwając jej kolejne dania, lecz udało mu się ją namówić jedynie na kawałek chleba ze świeżym masłem, kozim chevre troisjours i miodem.

– Masz ochotę na coś szczególnego? – spytał. – Przyniosę ci, co tylko zechcesz.

Izolda uśmiechnęła się zażenowana.

– Dziwnie mi wszystko smakuje…

– Musisz coś jeść – oznajmił stanowczo. – Powinnaś odzyskać siły i… -urwał w pół słowa.

Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a Leonie zastanowiła się, co też takiego chciał powiedzieć brat.

– Pojadę jutro do Rennes-les-Bains – podjął Anatol – i kupię ci, co ze

chcesz.

Leonie nagle wpadł do głowy wyśmienity pomysł.

– Ja pojadę! – rzuciła lekkim tonem. – Ty już i tak nie wiesz, w co ręce włożyć, a dla mnie taka wycieczka to prawdziwa przyjemność. – Odwróciła się do Izoldy. – Wiem, co lubisz, ciociu, Pascal może mnie odwieźć dwukółką. – Po