Изменить стиль страницы

– Rozumiem już, za kogo uważa się Patriarcha! – powiedziała Joanna.

– Zgodzi się pani, że jest to bardzo interesujący przypadek dopełniających się dewiacji – Herbert uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Normalnie chorzy żyją własnymi, pojedynczymi urojeniami. W naszym domu mamy rzadki przykład paranoi zbiorowej. Jest to ewenement na skalę światową i dlatego dostałem subwencję rządową na prowadzenie tego eksperymentu. Sądzę, że teraz wszystko jest jasne?

– Tak jest – odparła.

– No to proszę wracać do pracy. A jeśli zechcą się pani zwierzać, proszę udawać, że ufa pani każdemu ich słowu.

* * *

Nazajutrz przy podwieczorku wybuchnął konflikt. Patriarcha skrytykował jakość ciastek.

– To kwestia mąki – zauważył Profesor. – Jej jakość ostatnio się pogorszyła.

– Bo kto swoimi poronionymi reformami zrujnował wieś – wtrącił Naczelnik.

– Wielowiekowe zaniedbania – nie dawał się zbić z tropu Profesor.

– Niska kultura agrarna i spuścizna po rządach junty.

– O przepraszam, moje wojska zawsze pomagały w żniwach – obruszył się Generał.

– Jeżdżąc czołgami po czarnoziemach!

Poczerwieniały na twarzy Generał walnął pięścią w stół, na co Naczelnik porwał za kremówkę. Aliści Generał najwidoczniej należał do dowódców, którzy kulom kłaniać się nie zwykli, więc uchylił się i pocisk trafił prosto w Patriarchę…

Bitwę przerwał dopiero Max ze szlauchem i Herbert ze strzykawką…

– Co tu się dzieje, czyżby nie zaaplikowała im siostra codziennej dawki środków uspokajających? – pieklił się lekarz.

– Dałam, jak pan zalecił, dawka 0,05.

– Za słaba. Należy dawać 0,5! Na przyszłość, siostro, będzie pani potwierdzać moje polecenia pisemnie. A teraz proszę zająć się Profesorem, widelec Generała rozharatał mu udo, a potem Henrykiem. Kiedy upadł nań Patriarcha, chyba zwichnął sobie rękę…

Upał był nieznośny, więc pensjonariusze przebywali w cienistych altanach. Joanna opatrzyła Profesora i nastawiła nadgarstek Naczelnika. Mężczyzna cicho jęczał z bólu.

– Zrobimy usztywnienie, dostanie pan zaraz coś przeciwbólowego i na sen – powiedziała. Podała mu pastylkę, a następnie opróżniła strzykawkę w watkę, którą przytknęła do ręki. Nie musiała nawet mrugać porozumiewawczo. I tak zrozumiał. Wzrokiem wskazał swój zegarek, na stałe wrzynający się w przegub, i jej służbowy pas z pagerem. Podsłuchy! Poradziła sobie z jednym i drugim. Zdjęła pasek wraz z kitlem i położyła go na skraju pobliskiego basenu. Następnie dość ściśle i grubo obandażowała nadgarstek pacjenta, skrywając pod grubą warstwą podsłuchowy zegarek. Henryk był zaskoczony jej działaniami. Dłuższy czas milczał, ale w końcu szepnął:

– Pani nie dała nam dzisiaj leków, dlaczego?

– Muszę poznać prawdę? Dowiedzieć się, co tu się dzieje?

– To bardzo niebezpieczne.

– Ja się nie boję. Kim jesteście naprawdę?

– Czy zna pani życiorys Naczelnika Henryka?

– Któż go nie zna?

– Czytała więc pani o wybuchu pary w hucie, gdy omal nie zginął i o postrzale podczas demonstracji.

– W lewą nogę…

– Proszę zatem obejrzeć moje plecy i lewe udo. Tego nie mogli zmienić nawet aplikując nam tego upiornego grzyba… No, śmiało. – Ściągnął spodnie. – Poznaje pani?

– O mój Boże? – krzyknęła. – A ci pozostali?

– Też są najprawdziwsi.

– Przecież powinni nie żyć.

– Powinni, ale żyją. To nasz oryginalny wkład do światowej kultury politycznej. Wszystko rozpoczął Profesor, gdy zamiast zlikwidować Generała zainscenizował egzekucję i zesłał go tutaj. Ja zrobiłem to samo z Profesorem, Patriarcha ze mną, a kolejny szef państwa, Namiestnik wydelegowany przez wywiad ościennego mocarstwa, który jak sądzę, rychło tu do nas dołączy, wypróbował analogiczny patent na Patriarsze. Da się tu żyć, a problemem jest tylko nasz doktor Herbert. Jedyny prawdziwy wariat na tej wyspie.

– Wariat? – w głosie Joanny zabrzmiał niepokój.

– Pełny schizol! Jak pani myśli, kto zabił te wszystkie dziewczyny. Ja?

– Jak to wszystkie? Wiem tylko o śmierci siostry Marii.

– A Klarusia, Dorotka, Regina? Zginęły wszystkie, które zaczęły domyślać się prawdy.

– Czy są na to jakieś dowody?

– Sądzę, że w jego biurku znalazłaby siostra i sztylet z krwią Doroty i pończochę, którą udusił naszą małą Reginę. Ale nie radzę szukać! Kończmy tę rozmowę. I nigdy do niej nie wracajmy.

* * *

Było dobrze po północy, kiedy Joanna wślizgnęła się do gabinetu doktora. Z korytarza niosło się pochrapywanie Maxa, a światło w oknie przylegającej do gabinetu sypialni Herberta zgasło dobrą godzinę wcześniej. Drzwi nie były zamknięte, któż mógłby tu wtargnąć? Pojawienie się pacjentów na pierwszym piętrze automatycznie uruchomiłoby alarm. Księżyc oświetlał wnętrze tak jasno, że nie musiała zapalać latarki. Dotarła do biurka, podważyła szufladę… Poświata odbiła się od chłodnej stali sztyletu. Równocześnie jednak rozbrzmiał przenikliwy dźwięk telefonu. W korytarzu zaszurały ciężkie buty sanitariusza. Przerażona, zdążyła wsunąć się pod biurko.

– Ja odbiorę! – w drzwiach sypialni pojawił się Herbert. Chwycił słuchawkę.

– Tak, to ja. Melduję panie prefekcie, że wszystko gotowe na przyjęcie Namiestnika. Co? Oczywiście, że tu jest. Bardzo dobrze się spisuje. Jak to nie żyje? – chwilę słuchał bez przerywania. – Rozumiem. Oczywiście, poradzimy sobie. Nie ma problemu. Nowa za tydzień? Tak jest. A Namiestnik? Rozumiem, jak tylko skończy kurację grzybkową. Tak. Ku chwale Ojczyzny!

Położył słuchawkę i nabrał więcej powietrza w płuca: – Max! Pielęgniarz stanął w drzwiach.

– Natychmiast sprowadzisz tu siostrę Joannę. Uważaj, to niebezpieczna wariatka. W swoim zakładzie zabiła prawdziwą pielęgniarkę i przybyła do nas podając się za nią. Dopiero dziś znaleziono zwłoki tamtej biedaczki i odkryto, że stan więźniarek się nie zgadza. Ciekawe tylko, dlaczego to zrobiła?

Max odszedł, a Herbert dopiero teraz zauważył wysuniętą szufladę.

– O cholera! Dlaczego?…

Nóż dziewczyny wyprysnął spod biurka jak jadowita żmija. Chłód przeszył trzewia doktora. Cofnął się, krzycząc i bluzgając krwią, a Joanna postępowała za nim, zadając kolejne ciosy.

– Dlaczego? – wołała. – Dlatego, że zabiłeś siostrę Marię, którą kochałam i która mnie kochała jak męża! Dlatego, że jestem aniołem śmierci, zesłanym na tę grzeszną ziemię, aby odmienić jej oblicze!

Więcej dyrektor placówki nie mógł słyszeć, pochłonęła go czarna mgła. Max zginął porażony elektryczną pałką, a potem zepchnięty w fale jeziora. Nikt z pacjentów nie dowiedział się nigdy, co stało się z pozostałymi strażnikami. Rano, kiedy Joanna zadzwoniła na pobudkę, na posterunku nie było żadnego.

– Jesteście wolni, panowie – oznajmiła pacjentom, stojąc w paradnym mundurze straży. Jej głowa była ogolona na zero. – W ciągu tygodnia dzięki maści antygrzybicznej wasze oblicza wrócą do dawnego wyglądu, a po tygodniu wsiądziemy w łódź i odmienimy bieg historii.

Milczeli zaszokowani.

– Na Boga – wyksztusił wreszcie Generał. – Kim pani jest?

– Joanną. Joanną Orleańską – zawołała z ogniem. – U mego boku wkroczycie do stolicy. Każdy świadom popełnionych wcześniej błędów, przekonany do wspólnego działania. Wspólnie uszczęśliwimy ten kraj…

– Ależ Joanno – głos premiera intelektualisty nagle się załamał. – To przecież niemożliwe.

– Bierzesz nas dziecko za kogoś innego – dorzucił Generał.

– Bóg odjął ci rozum, gdzie jest pan doktor? – zakwilił Patriarcha.

– My jesteśmy tylko biedni wariaci – zakończył Henryk.

– Biedni wariaci!

Nad górami pojawiło się słońce. Na wysepce rozpoczynał się kolejny piękny dzień.