Изменить стиль страницы

Lugg nie miał czasu, aby się bronić. Trafił go kamyk, rozcinając policzek. Rzucającą, dostrzegł to z rozpaczą, była Ulla. Tymczasem krąg dzieciaków zawężał się. Ze wszystkich stron rynku zbliżali się prześladowcy, a przy bramie do parku stał samotny, triumfujący Joxxe. Jego dosyć ładną twarz wykrzywiał grymas okrucieństwa. Kiedy jeszcze czytano książki, Lugg widział obrazek przedstawiający Kaligulę. Teraz miał przed sobą jego żywe wcielenie. Rozpacz dodała mu sił. Skulił się, sprężył i skoczył do przodu. Pewność, że herszt był jednym z morderców jego przyjaciela, dodała mu sił. Uderzony bykiem Joxxe przewrócił się, a Lugg znalazł się na otwartej przestrzeni. Kiedyś dobrze biegał, teraz z wysadzoną łopatką, uniesionym barkiem poruszał się jak łamaga. Miał jednak przewagę zaskoczenia, a strach dodał mu skrzydeł. Dopadł jednego z otworów wiodących do podziemi i skoczył. Nie przejmował się upadkiem, nawet skręcona kostka nie powstrzymała go od dalszej ucieczki. Biegł w mrok, potykając się o kupy nie uprzątanych śmieci. Dotarł wreszcie do szczeliny przy niedomkniętej grodzi, wymacał ją i zanurkował w labirynt. Potem biegł, czołgał się, upadał, podnosił. Wreszcie natrafił na jakąś zaporę i znieruchomiał… Był spocony, obolały, stracił oddech.

Ścigający łatwo nie zrezygnowali. Joxxe i kilkunastu najstarszych chłopaków zaopatrzyło się w latarki i poszło w ślad za uciekinierem. Szli wolno, ostrożnie. Przy kolejnych rozwidleniach dzielili się na małe grupki. Jedna z nich po kwadransie trafiła na Lugga. Nie miał już siły uciekać. Krążek świetlny wyłuskał go wtulonego w resztki wypalonych i skręconych od żaru mebli kabiny załoganckiej.

– Tu jest, chłopaki! – zawołał rudy Sewt.

– Idziemy! – odkrzyknął Joxxe.

Garbusek przymknął oczy. Otworzył je, kiedy usłyszał skowyt. Latarka wypadła z rąk napastnika. On sam przeraźliwie krzycząc: „Upiór! Upiór!” – rzucił się do ucieczki.

– Nie ma upiorów – odpowiedział z dystansu Joxxe. – A jeśli jest, to załatwimy go. Chłopaki, poświecić.

Kimkolwiek był interwent, nie miał czasu ani ochoty poddawać się próbie sił. Silne ręce schwyciły skulonego Lugga i przerzuciły przez ramię jak worek. Lugg nie opierał się. Potem nieznajomy ruszył szybko w głąb zgliszczy. Zdrętwiały ze strachu kaleka nie miał siły, aby wołać o ratunek. Zresztą nie wiedział już co lepsze.

Przy następnej krzyżówce nadziali się na dwóch chłopaków z nagonki. Upiór roztrącił ich dwoma kopniakami i pobiegł dalej. Posuwał się wśród idealnego mroku. Miękko, nie powodując hałasu, omijał przeszkody ze zwinnością ducha.

– Nie bój się, nie bój się Lugg – powiedział parę razy półgłosem. – Jestem przyjacielem.

Kaleka kulił się jeszcze bardziej. Nie wierzył nikomu. Wreszcie upiór (czy może raczej święty Krzysztof) zmęczył się. Złożył delikatnie Lugga na ziemi.

– Przestań drżeć, chłopie – powtórzył. – Nikt cię już nie skrzywdzi. Nie zapalę żadnego światła, bo nie chcę cię przestraszyć. Byłem swego czasu trochę kontuzjowany, ale, wbrew opinii krążącej wśród twoich kolegów, nie jestem wampirem ani upiorem tylko ostatnim załogantem ARGO. Mam na imię Mart.

* * *

Parę miesięcy minęło, zanim udało się Addzie Tsi przywrócić Majsterkowicza światu żywych. Zresztą, co to był za świat? Mroczne katakumby, w których wygasły wprawdzie pożary, ale ze wspaniałej automatyki nie pozostało śladu. Adda miała zbyt wiele kłopotów z Martem, aby nawiązać kontakt z dziećmi. Zresztą Mart nie pragnął tego kontaktu, uważając słusznie, że widok twarzy przypominającej maskę musiałby przyprawić o szok mieszkańców miasteczka. Poza tym z każdym tygodniem malała swoboda ruchów Tsi. Miliardnik zostawił jej bowiem pamiątkę…

Nie chciała tego dziecka. Czuła się, jakby pod sercem nosiła swego osobistego wroga. Mart był innego zdania. Czuły i opiekuńczy twierdził, że będzie kochał maleństwo jak swoje. Uwierzyła mu. Zresztą ze wspólnej niedoli wykluła się wśród tych ponurych miesięcy niewiarygodna miłość. W niczym nie przeszkadzał Addzie fakt, że Mart nie był Virderem. Przeciwnie, ucieszyło ją to. W pokiereszowanym mężczyźnie co dzień na nowo odkrywała coraz wspanialszego człowieka.

Optymizm Hobbysty, jego niezmącona wola przetrwania, miłość – o tym można by pisać godzinami w powieści dla młodych panienek. Majsterkowicz w konsumpcyjnym świecie egoizmu i wąskiej specjalizacji, rzeczywiście mógł uchodzić za mutanta. Natomiast w tragicznym położeniu, w labiryncie zniszczonego statku okazywał się prawdziwym herosem. Skromnym, pracowitym, zawsze skorym do pomocy.

Ledwo się wykaraskał, zaczął na nowo działalność godną Majsterkowicza. W ich gniazdku było wkrótce wszystko, od hodowli kur i królików po łazienkę. Mart skonstruował też noktowizyjne okulary pozwalające Tsi widzieć po ciemku. Zaś dla siebie sporządził rodzaj echosondy, dzięki której przemieszczał się w labiryncie niczym nietoperz.

Niestety, jego optymizm znów został poddany poważnej próbie. Niewiele brakowało, aby znikł w ogóle. Jeszcze w siódmym miesiącu ciąży planowali wspólnie, jak po urodzeniu dziecka i jego półrocznym odchowaniu, Mart skonstruuje dla siebie maskę i w trójkę wyjdą na powierzchnię, zająć się dziećmi.

– Młodzież dorasta i musi mieć opiekę – twierdził. – We dwójkę powinniśmy dać sobie radę i powstrzymać proces ich dziczenia.

Niestety, plany te miały się załamać.

Poród był trudny. Mart, choć również lekarz – samouk, nie dysponował medycznym sprzętem, nie posiadał też właściwej grupy krwi do transfuzji. Chłopiec – Jor – urodził się duży i silny. Ale Adda zmarła po czterech dobach, pomimo rozpaczliwych wysiłków Marta.

Potem był niesłychanie trudny rok – okres żalu i obowiązków samotnego ojca. Aż wreszcie Jor zaczął chodzić, a ojczym skonstruowawszy kojec, mógł zostawiać go na dłużej samego i zapuszczać się w pobliże miasteczka. Właśnie z jednej z takich wypraw przyniósł Lugga.

* * *

Kaleki chłopiec spał. Nareszcie bezpieczny, materac w materac obok Jora. Żywe dziecko przekonało go nareszcie, że wybawca nie jest ludożerczym upiorem. Po długotrwałych naleganiach zobaczył wreszcie twarz Marta. Najpierw przeraził się, a potem o dziwo, nabrał zaufania. Wybawca był kaleką jak on sam.

Hobbysta uczył go siły i odwagi. Tłumaczył, że nigdy nie ma sytuacji tak beznadziejnej, żeby nie opłacało się walczyć. Że istnieje coś silniejszego nad przeciwności losu i pospolitą słabość. Jest nią wola bycia odważnym i potęga inteligencji.

Dlatego Lugg z ochotą przyjął propozycję nauki.

– Biblioteka jest zniszczona, przepadły również programy, twoi koledzy dziczeją, a ja… Cóż, nie jestem młody – mówił Mart. – Muszę nauczyć cię tego wszystkiego, co sam umiem. Muszę przekazać ci wiedzę o przeszłości Ziemi, o naszym Stwórcy, o literaturze, sztuce i nauce. Twoi koledzy pod wodzą Joxxe karmieni przez automaty nie podejrzewają jednego. Gdy dotrą na Nową Ziemię i jeśli uda im się wylądować wahadłowcami, staną bezbronni wobec bezlitosnej natury. Ogromnych gadów, przyrody nie znającej dotąd człowieka. Nie będą mieli do dyspozycji służebnych maszyn, cybernetyki, wszechsprawnych robotów. To wszystko zginęło w pożarze. Będą mieli tylko własne ręce i własne szare komórki…

– To zginą!

– Tak, jeśli im nie pomożemy… – mówił Mart.

Teraz Lugg śpi, oddycha równo, podobnie jak maleństwo obok.

– Strasznie dużo mamy do zrobienia – mruczy Majsterkowicz. Poprawia koce i sam wyciąga się obok na materacu. I tak zasypiają. Ślepiec, kaleka i zaczynające dopiero mówić dziecko. Ostatnia szansa dla przyszłości człowieka. Kaganek wiedzy przeciwko fali barbarzyństwa.

Głowa Hobbysty – biedna, poraniona, poparzona głowa – teraz równocześnie Biblioteka Aleksandryjska, Zbiory Kongresu i poradnik „Zrób sam” – opadła na poduszkę z kurzego pierza.

Mart sypia krótko – czasami targają nim okropne sny. I wtedy z uporem powtarza się jeden majak. Wizja konfliktu na Macierzystej Planecie, wkrótce po starcie ARGO. Obraz wojny, która zniszczyła świat skuteczniej niż pożar ładowni statku kosmicznego. I wtedy Majsterkowicz budzi się z pełną grozy konstatacją, że jest ostatnim rozumnym człowiekiem nie tylko na tym statku, ale również we Wszechświecie… To jest oczywiście sen… ale… ale… Kontaktu z Ziemią nie ma.

Już śpią.

Maleńki nośnik życia, jakim jest ARGO, posuwa się tymczasem coraz dalej i dalej w głąb Galaktyki.