Изменить стиль страницы
* * *

Adda krztusiła się, łzawiła. Uciekali teraz z Martem w przeciwnym kierunku, w głąb zrujnowanych i częściowo płonących ładowni, dzięki licznym przegrodom zamienionym w przedziwny labirynt. Porzuciwszy broń, przedzierali się poprzez zdewastowane poziomy, szukając sposobu wydostania się z płomiennej nawałnicy. Wkrótce trafili na poziom już wypalony, ogień przetrawił tu większość instalacji i pożarł wszystko, co było do pożarcia. W powietrzu wisiał duszący odór, z poprzebijanych rur sączyła się woda. Komputer-mózg przeprowadził już zapewne rachunek zysków i strat, rozważając, które strefy trzeba zamknąć, aby reszta ARGO mogła kontynuować misję. Zdewastowane rewiry, na których remont nie miał środków, po prostu odcinał, wyłączał światło, klimatyzację. Jeśli nie wszystkie pogrążyły się od razu w kompletnym mroku, to tylko dzięki samoczynnym bateriom awaryjnym, które niezależnie od głównego systemu, jakiś czas mogły dostarczać energii…

– Czy uda nam się stąd wydostać? – pytała Adda.

– Sądzę, że znajdziemy jakieś miejsce, gdzie przeczekamy alarm. Roboty zgaszą ogień i wtedy ręcznie odblokujemy którąś z grodzi…

– Jestem tak zmęczona!

Nic nie odpowiedział. Ze zmasakrowaną stopą, nadwerężoną czaszką, raną w przedramieniu, przypominał wrak w równym stopniu jak nieszczęsna ARGO.

Dotarli właśnie nad małe jeziorko utworzone przez wodę spływającą z uszkodzonej izolacji. Obok, szybem zniszczonej windy, dudnił żywy ogień. Cóż u licha tak buzowało wśród tych rzekomo absolutnie niepalnych materiałów?

– Może tu odpoczniemy? – nalegała dziewczyna.

Skinął głową. Odczuwał znużenie. Wygrał, ale cóż to było za żałosne zwycięstwo. Trzeba było jeszcze przeżyć, a potem podjąć decyzję: wracać czy kontynuować lot?

Nie zauważył niebezpieczeństwa. Na szczęście Tsi je dostrzegła.

– Uważaj, Virri!

Instynktownie skoczył w bok i morderczy cios przeszył powietrze.

– Robot!

Zapomniał o nim. Tymczasem automat zaprogramowany na biogram Marta, cierpliwy i metodyczny, przeżył swoich mocodawców i wierny programowi zamierzał wykonać go do końca. W dużym stopniu fizycznie przypominał teraz Majsterkowicza. Uszkodzony, poruszał się koślawo i wolno. Ale nadal nieźle kombinował, a Mart nie miał ani skutecznej broni, ani siły, o szybkości nawet nie wspominając. Mógł zrobić tylko zasadzkę. Toteż zwabił mechaniczną bestię na skraj płonącego szybu i markując cios, zastosował unik. Robot przewidział to, przeciął trasę uniku i opasawszy Hobbystę zdrowym prawym ramieniem, pociągnął go w stronę buzującego ognia. Nie dysponował jednak wystarczającą statecznością. Mart przeważył i obaj runęli w płomienną gardziel. Na szczęście lecąc w otchłań piekła, cybernetyczny morderca zwolnił chwyt i Adda, która złapała Marta za nogę, mogła wyciągnąć go z powrotem. Ale to nie był Mart. Z ognistego pieca wydobyła bezwłosą lalkę o spalonej twarzy. Adda krzyknęła rozdzierająco i również straciła przytomność.

* * *

Lugg płakał, bo nie należał do bandy Joxxego. Płakał, bo wiedział, że jego los będzie tragiczny. Ovve z pewnością nie da rady dłużej go bronić. A Lugg sam nie miał żadnych szans. Był bowiem słaby i garbaty.

Gdyby wypadek przytrafił mu się w pierwszych dniach rejsu, kiedy jeszcze funkcjonował automat medyczny, najprawdopodobniej upadek z facjatki nie okazałby się tak tragiczny w skutkach. W wieku dziesięciu lat Lugga cechowało silne zdrowie i dobra kondycja. Niestety, zdarzyło się to już w czwartym miesiącu po katastrofie, kiedy centrum medyczne praktycznie nie istniało. Początkowo dzieci nie chciały źle. Pozbawione opieki dorosłych nie zamierzały się jedynie uczyć, to znaczy chłopcy pozwalali jeszcze na naukę dziewczynkom. Perswazyjne działania komputera wychowawcy miały tylko taki skutek, że Joxxe, który został przywódcą paczki, postanowił trochę „podkręcić” automatycznego pedagoga. Skończyło się to zepsuciem wychowawcy, zaś późniejsze próby „reperowania” przyniosły jego pełną dewastację. Zresztą, z miesiąca na miesiąc obyczaje młodych ludzi stawały się coraz dziksze. Chłopcy polowali na zwierzęta, bez trudu podporządkowali sobie starsze dziewczynki. Korzystając z faktu, że automatyczna kuchnia wydawała bez zmian posiłki (tu niczego na szczęście nie próbowano reperować), cały czas tracono na zabawy. Często okrutne. Raz, bawiąc się w stos poparzono mocno chłopca imieniem Teddo, który potem chorował i umarł.

Nic dziwnego, że nikt nie zajął się kontuzją Lugga. Bark bolał, potem nawet przestał boleć, ale kości zrosły się krzywo i ze zdrowego, szybko rosnącego chłopaka zrobił się kaleka, pośmiewisko innych, chłopiec do usług i bicia. Sam Joxxe osobiście nie miał nic przeciwko garbusowi, był na to zbyt ważny. W bandzie wytworzyła się ścisła hierarchia. Na czele stał Joxxe, dalej szli jego zastępcy – chłopcy najbardziej wyrośnięci i silni, potem warstwa „równiachów”, wreszcie grupka młodszych popychadeł, jeszcze należących do grupy, ale bez prawa gardłowania i bez szansy na ciekawsze role w zabawach. Ci byli najgorsi. Słabi, przestraszeni odgrywali swój strach, prześladując garbuska. Tym chętniej, że bezkarnie. W miarę jak psuły się stosunki Joxxa z Ovve, sytuacja Lugga pogarszała się. Młody herszt nigdy nie darował płowowłosemu koledze inteligencji, a także bał się konkurencji o przywództwo. Podczas sporów, a te zdarzały się coraz częściej, Ovve ciągle jednak miał wielu zwolenników. Poza tym był silny. Silniejszy nawet od Joxxa i to hamowało poczynania dziecięcego dyktatora. Atoli w miarę barbaryzacji grupy, siły Owego malały. Przyboczni „wodza” coraz śmielej nalegali na wykluczenie konkurenta z bandy. A młodsi, o sadystycznych inklinacjach, coraz ostrzej poczynali sobie z Luggim. Tymczasem od startu ARGO upłynęły dwa lata.

Nie wiadomo kto pierwszy wymyślił superpolowanie. W każdym razie Joxxe zaakceptował pomysł. Dotąd bawiono się w dręczenie zwierząt, teraz wymyślono łowy na człowieka. Garbusek świetnie się nadawał, zabawnie uciekał, no i nie był groźny. Do zabawy mogło już dojść dwa dni wcześniej, ale Ovve umiejętnie zmienił temat i poparła go Ulla, wcześnie dojrzewająca bruneteczka, której obfite jak na trzynastolatkę piersi zaczęły już robić pewne wrażenie na Joxxe. Ulla zawsze zwracała dużą uwagę na to, co mówił Ovve i ten fakt nie uszedł uwadze młodocianego herszta. W końcu doszło do gwałtownej sprzeczki, Joxxe wstał i mocno popchnął rywala, ten oddał. Wtedy szef bandy uderzył go w twarz. Ovve nie wytrzymał, zwinnie obalił przeciwnika i po chwili siedział na nim okrakiem, okładając pięściami. Nie wiadomo kto z gęstwy kibiców zawołał wówczas: „Zabij go! Zabij!” Ovve nie posłuchał rady i wstał, otrzepując kombinezon.

– Zawsze kiedy zechcesz, udzielę ci rewanżu – powiedział z uśmiechem.

Pokonany nie powiedział nic, tylko rumieńce na jego twarzy zrobiły się większe. Ovve przez dwa dni chodził w glorii zwycięzcy. Znów miał wielu zwolenników. Ulla całowała go publicznie. Gdyby chciał, mógłby pewnie zająć miejsce szefa paczki. Dlaczego tego nie zrobił?

Ovve w ogóle był inny. A jeszcze mocniej zmienił się w ciągu tych paru lat. Może poczucie siły, może inteligencja, sprawiły, że czuł się bardziej odpowiedzialny od innych, miał swoje stronniczki wśród tych paru dziewczyn, które dalej chciały się uczyć, bolał nad spaleniem biblioteki i uszkodzeniem czytników mikrofilmowych. Szkoda, że w parze z tymi zaletami szła spora łatwowierność. Uważał, że zawsze da sobie radę. Obce mu były intrygi…

Lugg płakał, bo zbliżał się kolejny świt. Już wieczorem doszły go szepty słabeuszy, którzy w dotychczasowych łowach odgrywali rolę naganiaczy, że nazajutrz rozpocznie się wielkie polowanie. Cóż miał zrobić. Uciec?

Już dosyć dawno znaleziono przejście do zablokowanych poziomów. Paru odważniejszych chłopców zapuszczało się w pościg za zdziczałymi królikami w wypalone trzewia statku. Niedaleko jednak. Za to wracając, snuli przerażające opowieści o tajemniczym świecie bez światła, pełnym rozmaitych zjaw, duchów dziwnych zwierząt i włóczących się uszkodzonych automatów. Najstraszniejsze były jednak opowieści o Potworze. Ovve wyśmiewał te rewelacje. Inni jednak gorliwie przekazywali straszliwe podanie o wampirze zrodzonym z krwi zabitych załogantów (ostatniego wszak ukatrupił osobiście Joxxe) krążącym wokoło miasteczka, a nocą zaglądającym na łąkę. Chłopcy porobili sobie proce i łuki, ale nigdy nie udało im się dosięgnąć upiora. Zresztą zbytnio się bali, aby urządzić prawdziwą ekspedycję.

Upiór nie był jedynym powodem lęku Lugga przed ucieczką. Czegóż miał szukać sam, kaleka, w tajemniczym świecie bez słońca, bez automatów z pożywieniem. Płakał i usiłował się modlić, chociaż nie bardzo wiedział do kogo.

Nad ranem przysnął na chwilę, a gdy zbudził się (sztuczne słoneczko dopiero zaczynało się rozjarzać), powziął pewną myśl. Porozumie się z Owem, potem ukryje, a przyjaciel będzie dostarczał mu pożywienia. Za jakiś czas banda o nim zapomni, a być może znajdzie inną ofiarę.

Dzieci mieszkały początkowo w jednoosobowych pokoikach, ale po tragedii wielu skupiło się w małych grupkach. Lugg należał do mieszkających samotnie, z tej prostej przyczyny, że nikt nie miał ochoty bratać się z garbusem. Ovve mieszkał parę kamieniczek dalej, również sam.

Miasteczko pogrążone było w uśpieniu, ciszę mąciło jedynie pianie kogutów. Garbusek wślizgnął się do pokoiku swego protektora… Opuszczone żaluzje tworzyły lekki półmrok. Nie tak wielki jednak, aby nie dojrzeć wielkiej kałuży obok materaca.

– Ovve!

Na dźwięk głosu zapaliło się światło. Półnagi nastolatek leżał w rozrzuconej pościeli, nieruchomy. Krew z kilku, a może kilkunastu ran zdążyła już zaschnąć. Nogi ugięły się pod Luggiem.

Przez uchylone drzwi zajrzał rudy Sewt – agresywny małolat, bodajże najdokuczliwszy prześladowca kaleki.

– Morderca! – wrzasnął piskliwie. – Garbus morderca! Jak udało się chłopcu uciec z kamieniczki, sam tego nie wiedział.

Ale obława pod wodzą Joxxe była przygotowana.

– Garbus zabił Ovve! – podawano sobie z ust do ust.