Изменить стиль страницы

– Wszyscy nie żyją! – wybełkotał. – Wszyscy oprócz morderców! Nie wiem tylko, co z Miliardnikiem? Nie mam jego sygnału.

– Przypuszczam, że jest po ich stronie – rzucił Mart. – Wysłał mnie na pewną śmierć.

– To całkiem możliwe. Ładnych parę lat temu pojawiły się anonimowe ostrzeżenia przed szpiegiem w Konwencie Konwentów, ale zostały zlekceważone, a Rutto oczyszczony z zarzutów.

– Ile może być spiskowców?

– Trudno mi dokładnie obliczyć, ale przypuszczam, że czterech, może pięciu.

– No to o jednego mniej!

Nie tracili czasu. Chociaż Admirał uważał, że należy ponownie zabarykadować się w nawigatorni, skąd istniała możliwość podglądu sytuacji na całym statku i kontaktu z Koordynantem. Mart przekonał go, iż powinni jedynie udawać przed dywersantami, że chcą bronić centrali, a tymczasem zająć stanowiska obronne zupełnie gdzie indziej. W dyspozytorni prędzej czy później wrogowie dostaliby ich, dysponując przewagą środków wybuchowych. Co się tyczy utraty kontroli nad jeszcze działającymi systemami łączności, Majsterkowicz wyrażał przekonanie, że i tak atak rozpocznie się od wysadzenia rozdzielni w powietrze.

Tak się stało. W szale niszczenia napastnicy zdetonowali całą nawigatornię. Wiele nie ryzykowali, istniała przecież zaplombowana nawigatornia rezerwowa, a także automatyczne sterowanie Koordynanta. Tymczasem Lodder i Mart już znaleźli się na tyłach wrogów. Celnym strzałem został trafiony jeden z morderców nazwiskiem Karr, niestety drugi strzał, mniej celny, ugodził w zapas amunicji. Eksplozja wstrząsnęła kilkoma poziomami ARGO, przy okazji pękł jakiś zbiornik łatwopalnej cieczy i wnet jęzory ognia rozlały się szeroko. Miliardnik i jego towarzysze rzucili się do ucieczki, pozostawiając rannego Karra na pastwę płomieni. Z nacierających, stawali się ściganymi.

* * *

Bitwa o ARGO! Nie czuję w sobie siły ani talentu Homera, aby zrelacjonować ją sekunda po sekundzie, oddać wszelkie barwy pożogi i skalę napięcia. Ogłupienie komputerów i automatów gaśniczych, determinację przeciwników. Nienawiść i strach. Wściekłość Miliardnika, który w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że mu się nie powiodło. A wszystko w scenerii prawdziwego piekła. Eksplozja w rozdzielni unieruchomiła system kamer, na wielu poziomach nastąpiły awarie, na innych szalały potoki ognia. Wskutek tego zwierzyna i myśliwi tropili się nawzajem po omacku. Dwójka ostatnich, spanikowanych dywersantów ostrzeliwała się chaotycznie, pomnażając rozmiary zniszczenia. Rozwalono po drodze część magazynów hodowlanych, toteż ogólny chaos powiększały jeszcze goniące wzdłuż i wszerz ARGO na wpół oszalałe króliki i kury. Chwalić Boga, że na poziomie miasteczka uspokajający głos komputera wychowawcy powstrzymał dzieci przed rozbiegnięciem się po statku. Zresztą dominującym odczuciem przyszłych patriarchów pozostało przerażenie.

W którymś momencie uciekający rozdzielili się. Miliardnik skierował się do swych apartamentów, pozostała zaś przy życiu Ida postanowiła schronić się w miasteczku, tam, pod żywą tarczą dzieci zamierzała zwabić przeciwników w pułapkę.

Sparaliżowana biokrępą Adda mogła tylko przysłuchiwać się odgłosom walki. Ich rozmiar wskazywał, że nie wszyscy zginęli. Tsi pomyślała wtedy o Boddoxie. Nie zauważyła go od początku alarmu. Czyżby pułkownik przeżył? Ta myśl dodała jej nadziei.

Na razie do swego apartamentu wrócił Rutto. Osmalony, z rozprutym skafandrem, twarzą wykrzywioną wściekłością i lękiem, w niczym nie przypominał pełnego wykwintnych manier lowelasa.

– Pomożesz mi? – zapytał Addy.

Odpowiedzią było spojrzenie pełne nienawiści. Karty zostały odkryte. Drżącymi rękami dołączył do biokrępy ładunek wybuchowy i odbezpieczył go. Zakneblowanie ust dziewczyny nie sprawiło mu większej trudności. Potem cofnął się ku drzwiom z zamiarem zaczajenia się na przeciwników. Prędzej czy później będą go tu szukać. Zastanawiał się, kiedy do akcji włączy się robot, który ponownie otrzymał biogram Marta z rozkazem – „Zabij!”

Zanim jednak dygnitarz dotarł do drzwi, te otwarły się same i lufa rusznicy dotknęła jego pleców. Lodder dostał się do jego apartamentu od tyłu!

Miliardnik nie stracił rezonu.

– Nie próbuj mnie zabijać, moje autopole związanie jest z biokrępą Addy, a wszystko zespala ładunek wybuchowy… – krzyknął.

Admirał Lodder należał do staroświeckich dżentelmenów, dla których kobiety stanowiły coś więcej niż jednorazowy przedmiot pożądania. Zamiast nacisnąć spust i wysłać Miliardnika do egalitarnego piekła Bojowców Południa, rzekł spokojnie:

– Uwolnij ją!

– Dobrze, dogadajmy się. Moje życie za jej…

Nacisk broni zelżał, to wystarczyło. Rutto podbił łokciem rusznicę, jednocześnie inteligentny nóż czekający w rękawie drugiej ręki rozpruł brzuch dowódcy…

Mart spóźnił się kilkanaście sekund. Wpadł wprawdzie jak burza, ale za późno. Potężny cios rzucił Rutto na łóżko obok. Miliardnik nie zdążył nawet zabrać broni admirała. Inteligentny nóż przyciśnięty ciałem Loddera nie mógł pospieszyć mu z pomocą.

– Detonator, uważaj! – zaskomlił uderzony. Majsterkowicz milcząc ocenił sytuację. Widział przestrach w oczach sparaliżowanej Tsi i wracającą pewność siebie zbrodniarza.

– Dogadajmy się, Boddox, czy jak cię tam zwą – powiedział Miliardnik. – Zagwarantuję wam obojgu przeżycie. W końcu chodziło nam tylko o ARGO.

Mart pokręcił głową.

– Zabijając mnie, unicestwisz również ją… – dorzucił zdrajca.

– Teraz ja ci coś zaproponuję, Rutto – rzekł wolno Hobbysta. – Przywołasz zaraz swoich ludzi i złożycie broń, a ja wam obiecam uczciwy sąd na Ziemi. Kara śmierci została zniesiona, zostaniecie więc jedynie zreedukowani. Oddaj biokrępę!

– Zabiję dziewczynę, jeśli mnie tkniesz!

– Dziewczyna nic mnie nie obchodzi – warknął twardo Mart, puszczając równocześnie oko do Addy. – Liczę do trzech. Raz, dwa…

Drżąca ręka Miliardnika wyciągnęła się razem z pudełeczkiem zasilacza. W tym samym jednak momencie pękły i tak już nadwątlone drzwi i na progu stanął robot-morderca. Widząc to kątem oka, Mart kopnął rękę Milardnika. Zasilacz uderzył w sufit i wyłączył się, szczęśliwie nie detonując. Majsterkowicz wykonał tygrysi skok, przeturlał się przez łóżko, porywając za sobą Addę. Jednocześnie zdążył również strzelić. Chybił. Ciężki ładunek na dinozaury oderwał jednak prawą mackę elektronicznego mordercy. Rutto wykorzystał zamieszanie i zniknął w sąsiednim pomieszczeniu. Natomiast jednoręki golem na moment stanął, aby się samodzielnie przeprogramować. Mart i uwolniona Adda pobiegli za szefem sprzysiężenia.

– Ach Virri, Virri! Wierzyłam w ciebie, pułkowniku! – wołała dziewczyna. Nie prostował pomyłki. Pościg trwał. Miliardnik znów zaopatrzył się w broń i dołączywszy do Idy dążył teraz ku górze. Wymiana ognia z magnosztucerów zostawiała za sobą tylko zniszczenie. Rozprute ściany, zniszczone drzwi i transporciągi… Ale i bez ich walki sytuacja ARGO była tragiczna, korytarzami snuł się coraz gęstszy dym, a z poziomów zbliżonych do nawigatorni dolatywał syk ognia, który posuwał się zygzakami, ustępując tu i ówdzie autogaśnicom, jednak szybko odnajdywał nowe trakty poprzez otwory wysieczone podczas walki. Migotały wszystkie światła alarmowe. Wyły syreny.

Adda miała ze sobą broń Rutto. Jakże się przydała, aby przeszkodzić strzałowi, który zamierzała oddać w plecy Marto zaczajona Ida.

Gonitwa ku górze postępowała z oporami. Automatyczne opadnięcie szeregu grodzi ognioodpornych odcięło najkrótszą drogę na powierzchnię. Samotny Miliardnik musiał opuścić się parę kondygnacji, aby ominąć główne ogniska pożaru. Segmentów odcinanych od działającej jeszcze reszty statku przybywało, ogień jednak nadal się rozprzestrzeniał. Rutto wciąż wierzył, że w tłumie dzieci skuteczniej wciągnie przeciwnika w zasadzkę. Wiedział już, że fałszywy pułkownik przeżył i zastanawiał się, kim właściwie jest ten śmiałek, o którego potknął się misterny plan dywersji.

Od wyjścia na łąkę dzieliły go metry. Odwrócił się i czekał, mając nadzieję, że kulejący przeciwnik wyjdzie na linię strzału lub powstrzyma się przy drgającej już płycie ochronnej grodu. Mart zaatakował z przeciwnej strony, niż się spodziewał. Strzelił z półdystansu. W biegu jednak marnie wycelował. Niemniej strzał, chociaż chybił, obrócił Miliardnikiem i ogłuszonego cisnął na schody. Majsterkowicz pragnął wycelować staranniej, ale zza opuszczającej już płyty dobiegł go krzyk Addy Tsi. Uwięzła wśród strug ognia, zaklinowana w jakimś przejściu. Mart skoczył z powrotem. W ostatniej chwili przecisnął się przez zbliżające się krawędzie grodzi i doskoczył do Azjatki. Ostatnie zapory zamknęły dostęp dymu i ognia do miasteczka. To ciągle funkcjonujący komputer zlokalizował obszary objęte pożogą, wyciął je z pozostałej tkanki statku, okrążył, pozostawiając rezerwę ochronną i puścił do akcji resztę gaśników… Wyrwane ze snu dzieci kręciły się wśród trupów. Parę dziewczynek płakało. Najmłodsi wzywali na pomoc opiekunów. Dyżurny komputer włączył im uspokajającą muzykę. Tymczasem kilkunastu starszych chłopców odgrywało scenę egzekucji przed tymi, którzy ją przespali. Ich przywódca, Joxxe, wyrośnięty dwunastolatek, śledził z zazdrością jeszcze wyższego Owa, który zamiast uczestniczyć w zabawie, komenderował grupką dzieci kopiącą groby na zielonej łące pod spokojnym księżycem.

Naraz z cienia dobiegł jęk. Chłopcy rozbiegli się. W wyrwie w zapadniętym po jakiejś eksplozji trawniku pojawił się pokrwawiony człowiek, który jeszcze pięć minut temu był dumnym Miliardnikiem – jęcząc, wyciągał ku nim okaleczone ręce. Ovve ogarnął strach, mężczyzna miał na sobie jeszcze czarną bluzę kata.

– Wody, wody! – jęczał Rutto.

Joxxe, choć też przerażony, zrobił krok naprzód. Inni chłopcy, już rzucający się do ucieczki, zatrzymali się wyczekująco.

Wśród kwitnących krzewów stał sobie (jak na angielski park przystało) biust jakiegoś brodatego filozofa. Chłopcy już wcześniej zauważyli, że nasadzony na trzpień nie tworzy całości z cokołem. Joxxe nie spuszczając oczu z rannego, dźwignął popiersie. Przyciskając je do siebie, zrobił parę kroków po obramowaniu chodników, a potem upuścił ciężar prosto na twarz Miliardnika.