Изменить стиль страницы

Kiedyś Maria miała wiele zapału – zamierzała wszystko odremontować. Wydawało się jej, że potrafi dokonać tego sama. Na mężczyzn nigdy nie liczyła. Owszem, przelotnie durzyła się – jak wszystkie – w Ronsonie, ale przecież Mark mógł być co najwyżej kandydatem na pełen emocji weekend, a nie długą, wspólną egzystencję. A komisarz? Westchnęła.

Śmierć Martineza załamała ją i przeraziła. Nie ulegało wątpliwości, że pozostawała ostatnim żyjącym uczestnikiem akcji „Foto”. Czyżby przyszedł czas na nią?

Ta myśl uderzyła ją z brutalną otwartością. Zaraz po wysłuchaniu radiowego komunikatu była na krawędzi paniki. Pomyślała o ucieczce, sprawdziła i naoliwiła starą dubeltówkę wuja. Swoją broń, którą otrzymała na czas akcji, musiała zdać Valmiere’owi. Potem dopadła ją apatia. Jeśli wyrok został wydany, szansę przeżycia miała znikome.

Wypiła kawę i rozpakowała bagaże przywiezione z metropolii. Obok stosu notatek znajdowały się tam jeszcze nie zwrócono do biblioteki trzy roczniki „Dziennika Południowego”, stos sensacyjnych informacji, skandali, zbrodni, ciekawostek. Maria zamierzała je kiedyś przejrzeć, szukając inspiracji w akcji „Foto”, parę dni temu nie zdążyła tego zrobić. Teraz miała aż za dużo czasu. Zagłębiła się w czytaniu gęstej zupy niegodziwości, brudów i pomówień.

Była pewna, że gdzieś w tej piramidzie papieru znajdują się te dwie, trzy informacje, mogące stanowić nowy trop, rzucający światło na akcję. Lektura wciągnęła ją tak, że wkrótce zapomniała o niebezpieczeństwie. Nawet nadchodzący zmierzch nie oderwał jej od rocznika.

Każdy może doczekać swojej małej „Eureki”. Dla Marii przełom przyniosła wiadomość, jaką przeczytała na ostatniej stronie gazety sprzed roku. Artykuł pod tytułem „Co się stanie z legendarnym majątkiem Ala Charmontiera” dotyczył spekulacji na temat losów fortuny jednego z najbogatszych ludzi Europy, który dwa tygodnie wcześniej zmarł na atak serca, na własnym jachcie u wybrzeża Korsyki. „Kto zgarnie pulę? – zastanawiał się dziennikarz – Rozwiedziona przed wielu laty wdowa czy pasierb zmarłej drugiej żony, Jacques Willer-Ledontier, ekscentryk, wizjoner, aktywista Zielonej Ligi? Na co pójdą pieniądze gromadzone przez cztery pokolenia kapitalistów?”

Oczywiście Marią kierowała w tej chwili wyłącznie intuicja. Nie istniały żadne przesłanki potwierdzające trafność podejrzenia. Kilkadziesiąt numerów dalej trafiła na wiadomość o przyznaniu przez sąd całości spadku właśnie Willerowi. Pięć numerów dalej był z nim wywiad ze zdjęciami. Jacques w swojej posiadłości, w otoczeniu przyjaciół, doradców… Jedna twarz z tego grona wydała jej się znana. Ależ naturalnie – Arnold Grove, kiedyś jeden z najobrotniejszych menedżerów pornobiznesu – od dłuższego czasu nie widziany na rynku. Zaraz, zaraz…

Dziewczyna sięgnęła do torebki. Obok najzwyklejszych damskich akcesoriów wypełniały ją jeszcze dyskietki – pięć standardowych flopów. Któż by pomyślał, że znajduje się na nich cała kartoteka zgromadzona podczas akcji „Foto”. Przed opuszczeniem willi Maria zabrała ze sobą skopiowany komplet. Teraz zasiadła przed domowym komputerem… Grove… Grove. Wśród kilku tysięcy nazwisk „ludzi czynu” związanych zarówno z elitą finansową, jak i obeznanych z techniką fotografii i reklamy, był także on. Pod względem przydatności do akcji „Foto” – czternasty na liście. Gdyby śledztwo potrwało dłużej, pewnie zabraliby się w końcu za niego. W posiadanym biogramie nie było wprawdzie mowy o związku z Ledontierem, natomiast obok krótkiego zapisu – „wycofał się z interesu po ulokowaniu kapitału w papierach wartościowych” – znajdowała się jeszcze informacja, że osiadł w pobliżu miejscowości T., gdzie nabył dużą posiadłość. Rzut oka wystarczył, by dostrzec, że do T. jechało się opodal Żółtych Wzgórz. Naturalnie wszystko razem stanowiło jedynie słabą poszlakę – aliści obserwacja Grove’a i rewizja na miejscu mogłyby niejedno wyświetlić. Kto miał jednak tego dokonać? Komu miała zaufać, a kogo się bać?

Maria wstała i poczęła chodzić po mieszkaniu. Komisarz czy Loser? A może jeszcze ktoś inny?

Po śmierci Martineza nie miała wątpliwości, że jeden z dwóch mocodawców zdradził. Od początku współpracował z przeciwnikiem. Fizycznie likwidował funkcjonariuszy i wreszcie…

Rozwiązanie przyszło niespodziewanie i było oczywiste. Szybkie jak powiew wiatru przez nagle otwarte drzwi. Odwróciła się i zamarła z rozchylonymi ustami. Jeden rzut oka niespodziewanego gościa na ekran z nie wymazanym jeszcze biogramem Grove’a wystarczył.

– A więc już wiesz. Szkoda!

Otwór lufy wymierzonej prosto w nią nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Wiedziała, że umrze, a jakikolwiek cud jest wykluczony.

– Dlaczego? – zapytała głucho.

– Nie wiem. Muszę!

– A te zdjęcia, ten koniec świata?

– Sam nie wiem, co o tym sądzić. Żądali, abym im pomógł w eskalacji rozgłosu, a zarazem kontrolował śledztwo osobiście. Twierdzili, że to konieczne. Nie wtajemniczyli mnie, dlaczego.

– Więc czemu dla nich pracujesz?

– Długo by mówić, Mario. Najważniejsze, że mają mnie w ręku. Kiedyś popełniłem parę błędów. Teraz za nie płacę.

– To nie ty płacisz! – wybuchnęła. – Płacą inni. Mark, Pierre, Raul…

– Nic nie wiem o Marku. Oni zresztą chyba też nic o nim nie wiedzą – mruknął. – Życzę mu jak najlepiej.

– Jesteś sprytny – powiedziała, choć zdawała sobie sprawę, że na próżno usiłuje zyskać na czasie. – To niesłychanie pomysłowe, aby zmontować grupę „antyfoto” ze wszystkich tych, których nienawidziłeś…

– Nienawiść nie jest właściwym terminem. Przeszkadzali mi. Martinez był zbyt dociekliwy, Legrand zabił kiedyś mojego współpracownika…

– A Ronson zabierał ci wszystkie kobiety, czyż nie tak, komisarzu?

Szef sapnął. Wyglądał tego wieczoru starzej niż zwykle.

– Dlaczego ode mnie odeszłaś?

– Bo odkryłam w tobie kanalię. I nie mów mi, że nawet teraz chcesz mnie ocalić w zamian za uległość i zachowanie dyskrecji. Nie wierzę ci.

– Nie masz pojęcia, jak mi jest przykro, Mario. To się niej musiało tak skończyć – powiedział komisarz i pociągnął za spust.

23.05

Maria ocknęła się, czując objawy charakterystyczne dla ogłuszenia gazem paraliżującym. Było ciemno, ale już po chwili zorientowała się, że jest we własnej kuchni. Nogi i ręce miała zabandażowane i unieruchomione. Oczywiście, kiedy znajdą ciało, nie będzie śladów żadnych więzów. Syk z palników dowodził, jaki rodzaj śmierci dla niej wybrano. Malutki domowy Oświęcim! Zza zamkniętych drzwi dolatywał bas komisarza rozmawiającego przez telefon (a więc defekt aparatu został już usunięty). Jak to wszystko zostało ładnie zaaranżowane. Eksperci na pewno stwierdzą, że popełniła samobójstwo w przypływie przygnębienia.

– Wszystko załatwione, niedługo wrócę – mówił komisarz. – Na razie.

Delikatnie drgnęło kuchenne okno podważone jakimś narzędziem. Na moment zrobiło się jeszcze ciemniej. Potem ktoś wszedł do wnętrza. Potknął się. Nie dotykał Marii, ale nie tracąc czasu, pozakręcał wszystkie kurki. Dopiero potem podniósł dziewczynę.

– Raul! – Maria dziękowała losowi, że jest zakneblowana, inaczej nie potrafiłaby powstrzymać krzyku.

Bezszelestnie przecinał bandaże i uwolnił jej twarz.

– To komisarz – szepnęła.

– Wiem, krążę tu już pół godziny. Nie mam broni. Wspomniała mu o dubeltówce wiszącej w salonie. Trzeba tylko wywabić komisarza.

– To proste. Biegnij do mojego wozu i naciśnij klakson. Gdzie są naboje?

– W górnej szufladzie komody.

Poszło łatwiej, niż przypuszczali. Sześć minut później były szef wydziału leżał w kałuży krwi na schodach wiejskiego domku. Martinez nie chciał go zabijać. Ranić, wytrącić broń, potem przesłuchać. Komisarz jednak zachowywał się jak dzikie zwierzę. Raniony jeszcze próbował wydobyć zapasowy pistolet. Raul nie miał wyboru.

Urywanymi zdaniami Maria powiedziała o swoich domysłach, wnioskach, wreszcie o wizycie zwierzchnika.

– Co zrobimy? – zapytała na koniec.

– Pojedziemy do T.

– A Loser?

– Wolałbym jeszcze poczekać z wtajemniczaniem doktora… Może dużo popsuć.

Okazało się to niewykonalne. Nie minęło trzydzieści sekund, a przed domem zahamował wóz doktora.

23.20

– Szczerze się cieszę, naprawdę szczerze – powtarzał Loser, ściskając ręce Raula i Marii. – Nawiasem mówiąc, mogliście poczekać. Miałem na oku komisarza już od pewnego czasu. Nie tylko wy go podejrzewaliście. Oczywiście, wszystko zostanie dogłębnie wyjaśnione i mogę zapewnić, że krzywdy zostaną naprawione. Od tej chwili, aż do zakończenia akcji „Foto” pozostaniecie pod moim bezpośrednim dowództwem. A teraz przekażcie mi wszystko, do czego doszliście.

Nie było sposobu ukrycia czegokolwiek. Notatki Marii leżały na wierzchu, a biogram Grove’a ciągle widniał na monitorze. Zresztą nie pozostawało im nic innego, jak zdać się na Losera i jego ludzi. Raul czuł, że mimo wszystko cała afera zmierza do szczęśliwego końca.

– Uważam, że powinniśmy jak najszybciej złożyć wizytę w T. – powiedział.

– Tak. Zrobimy to jutro, za dnia – odparł doktor. – Oczywiście weźmiemy was ze sobą. Jesteście fantastyczni, naprawdę fantastyczni.

1.15

– Nareszcie sami – powiedział Martinez, kiedy zniknął ostatni wóz ekipy śledczej. – Dziękuję za kawę, Mario, wypiję i będę leciał.

– Dokąd?

– Musi tu być jakiś hotel w pobliżu.

– Nie trzeba szukać hotelu – stwierdziła Maria. – Pościelę ci w pokoju wuja Franciszka. Chyba nie boisz się duchów?

Kiedy stała tak na pierwszym stopniu schodów wiodących na pięterko, Martinez zauważył z pewnym zaskoczeniem, że jest bardzo zgrabna. Konstatacja ta tym większą sprawiła mu przyjemność, że po raz pierwszy od dłuższego czasu jakaś dziewczyna odniosła się do niego tak miło, a on spoglądał na nią inaczej, niż na przystawkę do maszyny biurowej. Coś się w nim zmieniało. Może ta walka była potrzebna. Odniósł zwycięstwo. Poczuł się po raz pierwszy normalnie. Tak jak przed laty, gdy miał Joan i razem byli szczęśliwi.