Изменить стиль страницы

Grabiec przymknął oczy. A więc to był tylko sen. Jakiś upiorny antypartyjny sen. Ale przecież sny nie biorą się z niczego! Czyżby w swej najgłębszej podświadomości on, Hilary Grabiec, był wrogiem ustroju? Marzył o restytucji kapitalizmu, upadku obozu pokoju i socjalizmu?

Dwa dni myślał o swoim majaku. Analizował każdy szczegół snu. Przez wychodzące na ryneczek okno konfrontował obraz, przypominając sobie z fotograficzną dokładnością każdy szczegół, każdy element. Tę procesję, tę telewizję. Jak równie precyzyjnie mógł wyśnić ryneczek, który oglądał teraz pierwszy raz w życiu?

Idąc do toalety, podsłuchał na korytarzu rozmowę dwóch kobiet…

– I wtedy, proszę pani – szeptała jedna drugiej – ta zakonnica powiedziała mi, że pół wieku nie minie, a zaczną się cuda. Polak zostanie papieżem, ruskie stąd odejdą, a rząd z Londynu przyjedzie oddać władzę wreszcie prawdziwemu w Warszawie.

– Cicho! O takich rzeczach nie wolno nawet myśleć. To niemożliwe. A zresztą my i tak tego nie dożyjemy.

– Co prawda, to prawda.

Następnego dnia zabrali go do miejscowej delegatury Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

– Przejmie was Warszawa – powiedział miejscowy podporucznik o smolistym wąsie. – To za duży kaliber dla nas. Ale prywatnie powiem, zaskoczyliście mnie Grabiec.

– Czym?

– Czym! – funkcjonariusz podniósł głos. – Tym! – Zamachał mu przed nosem egzemplarzem „Życia Warszawy” z 25 sierpnia 1991 roku.

– Skąd panowie to mają?

– My? Z twojej teczki, kanalio! Gadaj, skąd to masz? Przecież to mistrzowskie fałszerstwo. I do tego wykonane za granicą.

– Za granicą…?

– Nie ma u nas maszyn, które potrafią tak drukować – dodał drugi, starszy, wyraźnie nie miejscowy.

– Ale będą! – za późno ugryzł się w język.

– Będą? Co chcecie powiedzieć? No! Gadaj – starszy potrząsnął nim jak workiem kartofli. – Do jakiej siatki należysz?

– Ja nie należę… ja… – jąkał się beznadziejnie, nieudolnie. – Ja tylko miałem sen.

– Sen? A cóż wam się śniło?

– Że jestem w 1991 roku… że… – Zaczął opowiadać. Zrazu zacinając się, nieskładnie, potem, gdy poddał się już narracji, coraz bardziej ekspresyjnie. Słuchali w milczeniu. Palili papierosy. Wreszcie starszy przerwał.

– Sen mówicie. Jak w takim razie wytłumaczycie, że gazeta, która się wam przyśniła została znaleziona w waszej teczce?

– Nie potrafię sobie tego wyobrazić, chyba…

– Chyba? Co?…

– Chyba, że to wcale nie był sen. Do pokoju zajrzała jakaś kobieta.

– Towarzyszu majorze, Warszawa.

Starszy wstał i wyszedł. Młodszy został sam na sam z Grabcem. Patrzył bardzo uważnie na zatrzymanego.

– Więc mówisz, że widziałeś na własne oczy to, co piszą w twej antypaństwowej fantazji.

Skinął głową.

– To jesteś durniem, że o tym mówisz. Bo to jest najbardziej niebezpieczna rzecz, o jakiej słyszałem. Dla wszystkich. Jeśli tam na górze dowiedzą się, jak ma wyglądać jutro, to wiesz co zrobią?…

Grabiec nie wiedział.

– Zrobią wszystko, aby uniemożliwić realizację tej wizji. Wszystko! I to dopiero będzie straszne.

* * *

Znów jechali znajomą drogą, tyle, że w przeciwnym kierunku. Ubecki gazik, major, porucznik i kierowca. Nie skuli nawet Grabcowi rąk. Zresztą, jak miałby uciec. I dokąd?

Droga była piaszczysta, pełna wybojów.

– Za czterdzieści lat będzie tu asfalt – pomyślał Hilary, walcząc z rosnącym parciem na pęcherz. W oddali zamajaczyło wielkie drzewo. Wyglądało dokładnie tak samo jak tamtego dnia. Też był skwar i nadciągała burzowa chmura…

– Chyba nie wytrzymam – wyjąkał nagle.

– Co?

– Muszę się załatwić.

Wysiedli. Nie spuszczali z niego oka.

– Mogę pod tym drzewem? – zaskomlał błagalnie.

Wzruszyli ramionami. Chmura była tuż, tuż.

– Czy cud może zdarzyć się dwa razy?

I nagle Hilary ku swemu zdumieniu pomyślał o Bogu. O tym groźnym Jahwe swego ojca. I tym drugim, jego synu…

– Jeśli jesteś, pomóż mi!

Za lasem przetoczył się grom.

– Rób to prędzej – warknął major. – Zaraz lunie.

– Chciałbym pod drzewem.

– Nie, tutaj. Ale już.

Hilary wiedział, że musi to zrobić. Czuł wręcz odliczane sekundy dzielące go od wyładowania. Myślał o tamtych czasach, o Beacie, wnuczce starej pielęgniarki, o telewizji… Nagle wyrwał się i skoczył w zboże.

– Łap go! – wrzasnął major, ale sam pośliznął się i upadł. Porucznik nie gonił uciekiniera. Odbezpieczył pistolet.

– Muszę – szepnął do siebie. Wystrzelił.

Kula trafiła Grabca między łopatki na ułamek sekundy wcześniej, zanim otoczyła go błękitna poświata.

Major dopadł trafionego. Hilary nie żył. Miał na twarzy dziwny spokój.

– Pójdziesz za to pod sąd, durniu! – wrzeszczał major. – Mógł nam powiedzieć bezcenne rzeczy…

– Uciekał. Mogło mu się udać. Straciłem głowę – tłumaczył porucznik.

Usłyszeli klakson. Wrócili do gazika. Śmiertelnie przerażony kierowca tłumaczył, że błyskawica musnęła gazik.

– Ale widzę, że nic się nie stało – zaśmiał się major. – Co panikujesz!

– Ale dowód rzeczowy, ta teczka… zniknęła.

* * *

Tłum tłoczył się gęsty, odświętny. Słychać było już orkiestrę. Nadjeżdżali oficjele i duchowieństwo. Ukryty w jednym z dalszych rzędów emerytowany porucznik Służby Bezpieczeństwa, o drżących rękach i pomarszczonej twarzy oczekiwał na ceremonię odsłonięcia tablicy pamiątkowej. Nikt nie wiedział o jego dawnych zasługach (wylano go jeszcze w 52 roku). Staruszek często wracał pamięcią czterdzieści lat wstecz. Do tego dnia, jak ten ciepłego i parnego.

– Co to będzie? – zapytał go nagle jakiś facecik w niemodnym, starym garniturze, przepychający się do pierwszych rzędów.

– Odsłonięcie tablicy pamiątkowej – odparł machinalnie.

Dopiero kiedy zobaczył te przygarbione plecy, poczuł dziwny skurcz. Na chwilę przymknął oczy, ale kiedy je otworzył, zjawa zniknęła. Wydało mu się jedynie, że poczuł nagły podmuch gorąca… parę minut później opadła flaga z tablicy.

Polegli za Polskę

ofiary zbrodni stalinowskich…

Dopiero kiedy tłum zaczął się rozchodzić, emerytowany ubek dostrzegł znajomy kształt leżący tuż pod samym murem. Zniszczoną teczkę ze świńskiej skóry z pękniętym zamkiem.